ŻYCZENIA

ZDROWYCH, POGODNYCH I RADOSNYCH ŚWIĄT

CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

18 lutego 2017

UŁOMNA 3

3.
- Nie musiał pan, nie musiał…
Te drobne kwiatki o błękitnych płatkach ściśnięte w bukiecik zaledwie wystający poza jej zaciśnięte dłonie od razu kiedy go kupiłem, wydawał mi się nazbyt skromny, ale pożałowałem tej babinki wysiadującej na ulicy z plastykową miską na wpół zalaną wodą, przystanąłem więc i poprosiłem o ten jeden; podziękowała dobrym słowem; te drobne kwiatki zdawały mi się zbyt niepozorne, aby nadawać im tyle znaczenia, aby przykładać je do nosa, przebierać w szklanych naczyniach, które z nich pasuje najbardziej, aby przemawiać do nich czule, jak to robiła moja młoda gospodyni.
- O, matko, ja przecież nigdy od nikogo nie dostałam kwiatów… a jeszcze od pana, którego nie znam wcale. Śliczniutkie moje, na stoliku nocnym was postawię, będziecie mi całą noc pachniały, och, jak pachniały.
- Przyczepiłbym do nich karteczkę z życzeniami, ale nawet nie znam pani imienia.
Uległem jej wzruszeniu. To niepozorne i nieoczekiwane zdarzenie kazało mi zapomnieć o kolejnym, jakże długim dniu spędzonym na szkoleniu w tym gwarze, zamieszaniu, na rozmowach wypełniających przerwy między zajęciami, kiedy to chce się raczej odpocząć, aniżeli udzielać się w rozmowach, odpowiadać na pytania, potwierdzać oczywiste kwestie, to znów dopowiadać coś, czego podczas prelekcji się nie powiedziało.
- Na imię mam Monika - powiedziała. - Bo ja to pana imię znam… na teczce pisało Adam Karski, czy tak?
Potwierdziłem skinieniem głowy.
Ależ się postarała. I to nie tylko z obiadem. Dzisiaj przyszedłem godzinę wcześniej.
- Bo ja cały dzień myślałam o tym, co też taki człowiek jak pan, taki mężczyzna, miałby ochotę zjeść po dniu ciężkiej pracy - mówiła w trakcie jedzenia - i pomyślałam sobie, że zrobię coś, co każdy mężczyzna jada, prawda? Żurek, a na drugie schabowy z młodą kapustką i ziemniaczkami… pan się śmieje… panu nie smakuje… pan tylko tak, aby mi przyjemność zrobić…
- Nic podobnego, pani Moniko. Ja z pani słów, z dzisiejszego zachowania z przyjemnością wnioskuję, że oprócz szczerości zdobywa się pani na coraz to większą swobodę w wyrażaniu myśli. Nie wyczuwam u pani takiego skrępowania jak wczoraj.
- A pan mówi do mnie takimi mądrymi słowami, że czasami się nad nimi zastanawiam. Naprawdę panu smakuje?
- Naprawdę. Świetnie pani gotuje.
- To dobrze. Pan wie, dzwoniłam dzisiaj do babci i wszystko jej opowiedziałam. O tych pieniądzach specjalnie dla mnie, co to pan je mi dał także.
- Nie trzeba było.
- Ale ja tak nie mogę. Gdybym nie powiedziała, to czułabym jakiś ból w środku, o tu - dotknęła miejsca pod lewą piersią. - Pan się pewnie śmieje, ale ja jak się wzruszę bardzo, to odczuwam tam ból, naprawdę. I kiedy dał mi pan te kwiaty, to też go poczułam. Przewietrzyłam pana pokój, bo pan pali. Nie, mnie nie przeszkadza. Tam w pokoju ma pan przecież popielniczkę, ale pomyślałam sobie, że pokój musi być przewietrzony, pościel również.
Przerwała i czas jakiś siedziała przy stole z głową wspartą na dłoni, i obserwowała jak jem, a jej modre oczy za szkiełkami okularów przemawiały troskliwie. Przypomniałem sobie te oczy, kiedy przez moment zdjęła wczoraj okulary.
- Pięknie zrobiła sobie pani włosy i w tej letniej sukience też jest pani do twarzy - powiedziałem kończąc obiad ostatnim kęsem mięsa. 
- O matko, pan tak zawsze musi mnie krępować? Byłam u fryzjera. Nie ruszyłam jeszcze pana pieniędzy, swoje miałam. Byłam u fryzjera, bo nie chciałam, aby się pan mnie przestraszył, bo wczoraj, o matko, jak ja pana przyjęłam… a ta sukienka… sama kupiłam na bazarze. Tania, za grosze, bo proszę pana, ja na ubranie dla siebie niewiele wydaję… i tak mi nie pomoże… - przerwała.
- Ubiór nie jest najważniejszy, ale w tej sukience wygląda pani prześlicznie, jakby szyta była dla pani.
Czy przesadziłem? A jeśli tak, to niewiele. Ta bawełniana sukienka w drobne niebieskie i pomarańczowe kwiaty, przylegając do ciała, podkreślała jej kobiece kształty. Nawet jeśli znać było ich obfitość, to dla męskiego wzroku płynęła z nich przyjemność… cóż w końcu jest się mężczyzną.
- Napijemy się herbaty? Zrobię.
- Z przyjemnością.
Nie od razu wstała od stołu. Poczułem, że chce powiedzieć coś więcej. Nie omyliłem się.
- Wie pan… mężczyzna do obiadu to lubi się napić, tak? Ja… nie dlatego, że znam mężczyzn. Niech pan nie pomyśli sobie czego złego o mnie, ale babcia mi opowiadała, że do obiadu podaje się… ale ja mam tylko babci nalewkę na miodzie  z ziołami, a mężczyźni przecież…
- … wolą czystą, tak? - roześmiałem się.
- Pan znów się śmieje, a ja na poważnie.
- Uśmiecham się do pani.
- A ja nie wiem, czy panu podać, bo jak podam, to pewnie nie zechce jej wypić sam.
- To prawda, pani Moniko. W towarzystwie, zwłaszcza w tak miłym, nie można pić samemu. Nie wypada.
- Kiedy ja nie mogę pić… babcia mówiła mi, abym nie piła.
- Widzę, że pani bardzo liczy się z tym, co mówi pani babcia.
Chwila milczenia i znów obserwuję jak Monika zdejmuje na chwilę okulary i przeciera szkiełka, tym razem chusteczką ze stołu. Przez moment zerkam w jej oczy. Tak samo modre, tak samo niezwykłe w swym niepospolitym kolorze.
- Wie pan… ja ojca i matki nie miałam. To znaczy miałam, ale ten wypadek… byłam bardzo maleńka… trzy lata miałam. Babcia mnie wychowała.
- Bardzo mi przykro.
- Minęło, choć tutaj jeszcze pobolewa. Babcia mówiła mi, że chyba rok po wypadku się nie odzywałam. Wie pan, ja po prostu nic nie mówiłam, a potem, jak już zaczęłam mówić, to stało się ze mną coś takiego, że… no ja nie jestem zupełnie normalna, wiem o tym… ale i pan powinien o tym wiedzieć… przyniosę jednak tej nalewki i napije się razem z panem, choć wiem, ze nie powinnam.
- Obędzie się bez alkoholu.
- Przyniosę, przyniosę. O, matko, przecież miałam zrobić herbatę. Znów bym zapomniała. 
Spoglądałem za nią, kiedy szła, a właściwie pobiegła do kuchni. Było w niej coś nieokreślonego, i w postawie, i w zachowaniu, i w mowie, coś, co mnie zauroczyło. Próbowałem uporządkować dotychczasową wiedzę o Monice, umieszczając ją w kartotece raz osobowości, a innym razem charakteru. Wszelako byłem specjalistą, psychologiem, dla którego rozszyfrowanie wnętrza osoby, z którą się przebywa, rozmawia z nią i obserwuje, nie powinno nastręczać większych trudności. Dzisiaj podczas kursu i przy jego zakończeniu pojąłem przecież intencje tej młodej kursantki, która po zakończeniu prelekcji, wręczając mi ankietę ewaluacyjną, spojrzała mi w oczy swoimi, które mówiły: „niech pan dzisiaj odczyta, co napisałam”… a napisała… no cóż... coś w rodzaju miłosnego liścika, w którym napomknęła o spotkaniu. Odważne, bardzo odważne słowa. Zaimponowała mi, naprawdę, zmieniając się z dnia na dzień z pilnej uczestniczki szkolenia w kobietę o rozbudzonej ambicji erotycznej. I trochę zrobiło mi się jej żal, że nie zdoła mnie wciągnąć w tę grę z oczywistym podtekstem. Być może gdybym nie przebywał teraz z Moniką, znacznie trudniejszą w rozpracowaniu jej uczuć… co ja mówię… nie powinienem korzystać ze swej psychologicznej wiedzy podczas rozmowy z nią… być może skorzystałbym z okazji i poddał się bezwiednie przygodnemu romansowi… może….
Monika wróciła z kawą, ciastem i miodową nalewką.
- Ale tylko jeden kieliszek, bo ja… ja… proszę się nie śmiać, ja nie mogę, bo gdyby pan wiedział, dlaczego… - rozpłakała się.

[11.02.2017, Barcelona, Catalunya, w Hiszpanii]

1 komentarz:

  1. Pierwszy raz dostać kwiaty - musi to być przeżycie. Jak łatwo zdobyć zaufanie takimi sympatycznymi gestami.
    Serdeczności

    OdpowiedzUsuń