ŻYCZENIA

ZDROWYCH, POGODNYCH I RADOSNYCH ŚWIĄT

CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

14 maja 2015

KAMYCZKI (13) BABCIA MARIANNA

Marianna była elegancką babcią. Potrafiła o siebie zadbać, choć nosiła się skromnie. Delikatnie kładła na usta karminową szminkę i to była cała jej ekstrawagancja. Od święta chodziła zwykle w ciemnogranatowej sukience w drobniutkie groszki. To podobno pomniejsza wypukłości. Tak ubrana chodziła do kościoła. Z tym imieniem babci miałem kłopot. Dlaczego Marianna, choć na chrzcie dali jej Maria. Babcia odpowiadała, że imię Maria zarezerwowane być powinno dla Marii Panny, więc pozostała przy Mariannie.
Zdarzało nam się jeździć pociągiem do Warszawy. Ma się rozumieć – po zakupy. Wyprawa do stolicy była nobilitacją, bo w dawnych dla mnie czasach nie przemieszczano się z taką częstotliwością. Byłem małym brzdącem, kiedy babcia z matką zabrały mnie na zakupy. Wysiedliśmy na Głównym albo na Śródmieściu, skąd mogę pamiętać. Zachwycił mnie Pałac Kultury i Nauki, ale mógłbym przysiąc, że jedna, dwie przecznice dalej widziałem jeszcze ruiny. Mama powiedziała mi, że to pozostałości po wojnie, i że jeszcze nie całą Warszawę odbudowano. Mama mówiła, że wszyscy odbudowują stolicę i tak naprawdę to Warszawa jest nasza, każdego z nas, także i moja. Cieszyłem się z tego, że Warszawa jest moim miastem, ale ponieważ najbardziej podobał mi się Pałac, podeszliśmy do niego. Kiedy już byliśmy przed Pałacem babcia stwierdziła, że przed zakupami trzeba się posilić, a w dodatku nie zamierza nosić z sobą torby z jedzeniem. Potem babcia Marianna przysiadła na jednym ze schodków, rozpostarła przed sobą ceratę i sięgnęła do torby, z której wyjęła pieczonego kurczaka podzielonego już na części. To był jeden z tych naszych domowych kurczaków i smakował zupełnie inaczej od tych dzisiejszych, karmionych sztucznym pokarmem. Kiedyśmy w trójkę zajadali się aromatycznym mięskiem, oblizywaliśmy palce, pogryzaliśmy kurczaczka chlebem i popijaliśmy herbatę z termosu, po schodkach w stronę Pałacu (pewnie do teatru) wbiegał Wiesław Gołas. Pokiwał głową i uśmiechał się do nas.
- Nie ma jak domowe jedzenie – powiedział z uśmiechem.
- A pewnie, przed zakupami trzeba porządnie się najeść – odpowiedziała babcia Marianna.
Jestem pewien, że Gołasowi pociekła wtedy ślinka.
Szkoda, że się nie przyłączył do późnego śniadania, bo do zjedzenia pozostała przepięknie wysmażona, wilgotna od tłuszczu ale też chrupiąca ćwiartka naszego domowego kurczaka hodowanego przez babcię Mariannę.

(03.05.2015 w Normandii)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz