ŻYCZENIA

ZDROWYCH, POGODNYCH I RADOSNYCH ŚWIĄT

CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

24 maja 2015

TRANSPODRÓŻ (1)

 Na placu przed ratuszem stał stary volkswagen bus. Przedpołudniowe słońce zaglądało jego przez szyby, rozpraszając refleksy rumianych błysków światła.
- W końcu nie trzeba być tak bardzo wymagającym - pomyślał Adam stojąc przy wiekowym aucie wyposażonym w nowe szyby, przez które nie sposób było zobaczyć, co kryje się wewnątrz auta.
Jedynie promienie słoneczne były w stanie przedostać się do środka. parkingowe. Usiadł na ławce zieleńszej niż rodząca się na skwerze wiosenna trawa. Podróżna walizka zdradzała jego plany. Mężczyzna w jego wieku, no, może odrobinę starszy, nie pojawiał się jeszcze w obskurnych, brunatnych drzwiach gospody. Zapewne nie była to obiednia pora i musiał czekać, aż przygotują mu coś ciepłego do jedzenia. Właściwie to przewidywał, że ten człowiek okupuje teraz jedno z miejsc w małomiasteczkowej restauracji, bo gdzież indziej mógłby przebywać. Geometryczne centrum miasteczka ziało nudą i nawet przypadkowi spacerowicze, każdy w zaawansowanym wieku, nie mogli zmienić tego faktu, że znajdował się w niezbyt urokliwej dziurze, gdzie życie nawet przed południem płynie powoli i bezcelowo. Mimo wszystko spodobało mu się tutaj. Bez trudu znalazł pokój na dwie noce z domowym wyżywieniem, do którego dokupił dwie półlitrowe butelki średniej jakości wódki. Kobieta, stara, samotna i niemal bezzębna, okazała się miłym kompanem w opróżnianiu butelek przy czterech posiłkach, jakie mu zaserwowała. Przez dwa dni nie wychodził z mieszkania, wyjąwszy tę wyprawę po alkohol. Jadł, pił, leżał - oto w czym się zatracał. Prawda, czasami czytał, zwłaszcza przed zaśnięciem. Jego myśli przekrzykiwały się wtedy z głośnymi słowami modlitwy, jakie dochodziły z pokoju babci Feli. Bywało, że przerywał czytanie i słuchał litanii albo wierszowanych modlitw powtarzanych dwa lub trzy razy, aż w końcu następowała cisza i wtedy brał buteleczkę, w której jeszcze falował transparentny trunek, szedł do kuchni i wywoływał babcię na uczczenie minionego dnia jednym głębszym. A jakże, przyszła, podstawiła dwa kieliszki i wypili je w największej zgodzie i przyjaźni. Babcia zasypiała niemal natychmiast i jej sen rozpościerał łapska na całe jedenaście godzin. Jego trwał krócej, przerywany wizytami w łazience oraz czytaniem, a czasami też rozmyślaniem, ale wiedział, że myślenie przed sen lub w czasie przerw między jednym a drugim zasypianiem to bardzo niebezpieczna praktyka mogąca prowadzić do niewyspania.
Nie żeby znudziło mu się w miasteczku i w tej uroczej kwaterze wyjętej z przeszłości jak obrazek z kart kalendarza sięgającego daty jego narodzin, lecz w końcu chciał odbyć tę podróż, ostatnią może, a w każdym bądź razie jedną z ostatnich przed ostatecznym rozstaniem. Pożegnał więc tę kobietę niejednoznaczną, w której starości współżyło z sobą umiłowanie słów boskich i ziemskich rozkoszy, dowcipów, wspomnień, czasami rubasznych, przyśpiewek niecnotliwych w czasie konsumowania porcji alkoholu niewspółmiernie licznych do jej wieku. Wyszedł na ulicę, na słoneczne światło przedpołudnia, skierował się na rynek i tam właśnie przykuł jego uwagę pojazd podróżny, nie pierwszej technicznej młodości, choć świetnie utrzymany, z wypolerowanym świeżym lakierem o barwie waniliowego kremu.
Doczekał się wreszcie otwarcia drzwi od gospody. Pojawił się w nich ten człowiek, z wyglądu odrobinę starszy od niego, z brodą, kapeluszem na głowie, żywotny, z gębą rozradowaną, śmiejącą się do siebie. Szedł w stronę auta, kołysząc się na przygrubych, sprężystych nogach, na których dziarsko utrzymywał swoją sylwetkę silnego i, pomimo zauważalnej nadwagi, całkiem przystojną i harmonijnie zbudowaną postać.
- Niech zgadnę, pan artysta - przemówił Adam do przechodzącego obok mężczyzny - powitać, powitać.
Ten, zupełnie nie speszony nieoczekiwanym powitaniem, zbliżył się do wstającego z ławki Adama i wyciągnął ku niemu dłoń na powitanie.
- Pan sobie wyobrazi, że artysta. Profesor Broszek - przestawił się artysta malarz - Mówi to coś panu?
Adam uściskawszy dłoń profesora, zamyślił się przez dłuższą chwilę. A cóż to było za zamyślenie. Potem, kierując swój wzrok na twarz mężczyzny, natężał swoją pamięć tak doskonale, że w końcu odzyskał z niej tę informację, o jaką zabiegał.
- Pana obrazy widziałem w jednej z galerii w stolicy, także w Kazimierzu - przypominał sobie Adam.
- Nie tylko tam, drogi panie, ale rzeczywiście moje płótna krążą po galeriach większych miast, lecz powiem panu szczerze, że nie ma teraz apetytu na sztukę, jaką ja uprawiam.
Stali naprzeciwko siebie, po czym Adam sięgnął po walizkę i wolnym krokiem przemieszczali się w stronę auta.
- Ale przecież coś tam pan sprzedaje - wyraził nadzieję Adam.
- Owszem, lecz powiem panu, że częściej moją sztukę doceniają ci, co kompletnie się na niej nie wyznają. Rozumie pan. Taka nowobogacka moda. Chcieliby czymś ściany wypełnić w salonie, albo nad łożem małżeńskim lub jakim innym, bez błogosławieństwa.
- Tak jakby mecenasi?
- Drogi panie, toż to nic wspólnego nie ma z mecnasowaniem, bo strasznie są niewymagający odnośnie jakości obrazka; wręcz o kiczowata sztukę proszą.
- A pan? Pozwala pan sobie na takie uproszczenia?
- Pozwalam sobie, bo z czegoś żyć trzeba, a w dodatku pozwolić sobie mogę na farby, płótna, na tę podróż, w która się wybrałem, aby móc jeszcze coś sensownego w plenerze namalować.
- Rozumiem teraz - ciągnął Adam - że w pańskim samochodzie pracownia.
- I pracownia, i łóżko do spania, istny bajzel, drogi panie. A pan, że się zapytać raczę, pan zdaje się, też w podróży?
- W podróży, lecz mniej ekskluzywnej niż pana, bo zdanej na łaskę posiadacza środka komunikacji osobistej, którym nie jestem.
Artysta otworzył auto, przychylnie zmierzył wzrokiem Adama i rzekł najzupełniej normalnie, bez wdawania się w problematyczną wymianę myśli:
- Oto więc i zapraszam do siebie. Pomieścimy się.
Pomieścili się, choć kabina nie była tak przestronna jak we współczesnych autach, natomiast siedzenia jak w autobusie - wygodne i nie zniszczone. Adam spojrzał do tyłu: rozkładane łóżko po stronie kierowcy, z wąskim przejście po drugiej stronie; w tyle nagromadzenie bogactw: oprawione płótna, kartony sztaluga i farby. Na leżance z kolei, o czym został poinformowany przez profesora, zapasy żywności w dwóch solidnych, bazarowych torbach oraz walizeczka z odzieżą.
- Pan wie, “dzieci kwiaty” jeździły tym autem. Z Holandii go mam - powiedział artysta zapuszczając pierwszy bieg.
- Dobre auto - pochwalił Adam - widzę, że silniczek pracuje świetnie.
- Drogi panie, odmalowany i po przeróbkach. Syn w branży samochodowej działa i to cacko tak mi przygotował. A przeróbki we wnętrzu konieczne były i specjalnie pod katem moich podróży.
- Syna ma dobry gust i niezły z niego fachowiec - stwierdził Adam.
- On, panie kolego, od wczesnej młodości zdradzał mechaniczne zainteresowania. Nie powiem, artystyczne zdolności posiada; nawet początkowo go zachęcałem do tego, aby poszedł w ojca ślady, ale motywacji nie miał. Czasami rysuneczki węglem porobi, czasem jaką akwarelę z nudów spłodzi, ale żeby miało to być jego zajęcie, co to, to nie.
- Skoro jednak artystyczna dusza ciągnie go do samochodów… to może i lepiej.
- Też tak myślę i nie zabiegam o to, aby branżę zmienił. Nie ma sensu niczego na siłę robić.
- O, tak, nie ma sensu. A pan teraz w plener?
- W plener przyjacielu. Tu i tam czekają na mnie, a zobowiązania mam dziwne czasami; także tym razem… ale co też tam pana może to obchodzić. Będzie panu po drodze ze mną?
- Mnie zawsze po drodze, zwłaszcza w tej ostatniej…
- Jest aż tak źle?
- Aż tak…
- W takim razie zanim dojdzie pan do porozumienia z sobą, spróbuje panu potowarzyszyć.
- Pan mnie, czy ja panu?
- Z tego wynika, że ja panu – profesor roześmiał się serdecznie i docisnął do podłogi pedał gazu – a może spróbujemy coś wynegocjować? Mam nadzieję, że jeszcze jest czas.
- Coraz mniej mi go zostało, profesorze, ale skoro będzie się pan upierał, pomówimy. Całkiem przyjemnie mi się z panem rozmawia.
- Przez grzeczność nie zaprzeczę, że i z panem również, lecz teraz, jeśli pan pozwoli, przyspieszę naszą podróż, bo czeka mnie zadanie, jakiego wcześniej nigdy się nie podejmowałem… a pan mi obieca, że nie zrobi przez ten czas niczego, co mogłoby przerwać naszą dyskusję, która dopiero się zawiązuje.
- Nie są to wymagania przekraczające moje możliwości – stwierdził Adam – ale musi pan wiedzieć, że ze mną nie tak łatwo.
- Spodziewam się solidnej wymiany poglądów.
Wnet zamilkli i jedynie przyjazny, metaliczny warkot silnika starego busa uprzyjemniał im czas podróży do pewnej miejscowości, w której na artystę czekano z ogromnym zniecierpliwieniem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz