CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

24 stycznia 2017

STYCZNIOWE ZAPISKI (4)

1.
No i proszę, jestem w tym Rillieux la Pape od popołudnia w środę i dzisiaj mija szósty dzień bez kursu, w jakąkolwiek stronę: na zachód, do kraju, czy choćby na księżyc. A jeśli ktoś myśli, że nasiedzę się, naczekam, ale przynajmniej zarobię, to jest w błędzie, bo za te sześć dni nie zarobiłem ani grosza, a to z tej racji, że na kilometrówkach jestem, czyli ile kilometrów wyjeżdżę, to moje. Kilometrówka ma swoje uzasadnienie w sytuacji, gdy firma dysponuje niezłą spedycją, a ta zapewnia w miarę regularne, a czasami nawet obfite w kilometry kursy. Oczywiście należy brać pod uwagę to, że jest zima i zwykle od grudnia do lutego wozi się mniej towarów, ale, na Boga, jednak się je wozi, o czym świadczy to, że busiarze-nietoperze kursują tam i nazad. Skoro jedni kursują, to musi być taki, co stoi, i tym kimś jestem ja.
Ale poważnie… sam jestem sobie winien, bo właściwie po ostatniej trasie i tych wielu dniach oczekiwania, powinienem był powiedzieć pas. Nie masz, bracie spedycji z prawdziwego zdarzenia, nie będziesz miał kierowcy. Szukaj innego frajera.
I godząc się na kolejną trasę stałem się idiotą w najwyższym gatunku.
A bo to jest tak… człowiek ma te swoje lata, nie jest się młodym przecie i kombinuje tak, aby ogień połączyć z wodą i zgadza się, a nuż będzie lepiej, ot myśli sobie po bardzo dawnych czasach, kiedy, jak Boga kocham, w tych latach błędów, wypaczeń i octu z musztardą człowiek człowiekowi niekoniecznie był wilkiem i jestem to w stanie udowodnić na przynajmniej kilku chwalebnych przykładach.
A cóż to mnie przypiliło, że zacząłem się pochylać nad ścierwem swoim? Gorączka? Pewnie i ona ma swoje prawa, ale jak jest gorączka to nieomylny znak to, że organizm się broni. I bardzo dobrze, bo do 13 lutego, choćby nie wiem jak, wytrwać muszę (już wiem, że na pogrzebie się nie stawię). 

2.
Rączki, rączki do góry ci wszyscy, którzy lubią być łajani, karceni, ochrzaniani, obarczani pretensjami. A cóż to? Nie widzę? Śmiało łapki unosić! Nie masz takiego?
Znaczy się ewenementem nie jestem, bo też nie lubię, bez dania racji, ale i z racją, nie przepadam.
Bo ja tam zanim sam wygłoszę pretensję jakąś, to się troszeczkę zastanowię, albo inaczej: pourągam na czym świat stoi w duszy swojej, we wnętrznościach trzewi, to i mi przejdzie, ale żeby tak:
„- Dzień dobry!
- A ty cholero! Gdzieżeś mi się włóczył po nocach? Pewno piłeś. A jeśli nie piłeś, to u jakiejś babki naprawiałeś kaloryfer. A miałeś mi się meldować?
- A gdzie dzień dobry?”
A wyobraźcie sobie, że podczas takiej konwersacji łeb mnie straszliwie boli i wcale nie od przepicia, i że coś wlazło mi pomiędzy mózgowe płaty, i gryzie, a gryzie tak bardzo, że sobie miejsca do posiedzenia nie znajduję, i jak tu odpowiedzieć, że to włóczenie się wyniknęło z faktu, że jeden pan kierowca autobusu na przejściu dla pieszych mnie nie zauważył i ledwiem zdołał uniknąć czołowego zderzenia, ale co mnie trącił to moje, więc się włóczę. O, jak łatwo sądy wydawać o innych, nie posiadając solidnych argumentów, prócz słów, które czasami mocniej człowieka utłuką aniżeli pięść.
A tak pomiędzy nami, proszę koleżeństwa, to czy szanowni państwo czasami nie uważają, że powinno się wprowadzić limit w rzucaniu kamieniami na jedną człowieko-głowę?
Maria-Magdalena - ta to miała przyjaciela. 

3.
Upraszam przeogromnie tych wszystkich (powinienem rzec: te wszystkie, a to z powodu przeogromnej wśród czytających płci nadobnej przewagi), przeto upraszam, aby wszystkiego, co wypisuję nie czytano, albowiem zdarzyć się może, jako i teraz się dzieje, że chorobotwórcze zawirowania mają, kto wie, czy nie decydujący, wpływ na to pisanie. Zbliżone przypadki mają swoje miejsce w literaturze… weźmy takiego pana Witkacego, który w afekcie farmakologicznego podniecenia pisywał.
A ja, no cóż, ja sobie w tym odrętwieniu spędzam czas, którego zmierzyć nie potrafię. Dzień myli mi się z nocą, noc z dniem, jedna godzina dłuższa się wydaje, inna krótszą, a zapytasz mnie, dobry człowieku, ile to ja godzin przespałem w noc ostatnią, to odpowiem ci, że nie wiem, naprawdę nie wiem.
Jeśli był ktoś przez dłuższy czas w szpitalu, to wie, o czym mówię. Czas szpitalny a czas rzeczywisty to byty zgoła nie przystające do siebie. Nic się nie dzieje, nuda, zabiegi, obchód, termometr i znów nuda.
A wiem coś o tym, bom w szpitalu przeżył w swoim żywocie za jednym zamachem dni i nocy tyle, ile mieści się liczb w toto-lotku, czyli czterdzieści dziewięć. To było dawnymi czasy, w niesłusznej jeszcze ojczyźnie, choć ta słuszniejsza wielkimi krokami się zbliżała; to było w związku z tą nerką, co to jej już teraz nie mam, ale wtedy jeszcze miałem i po operacji zaniemogłem z powodu jakichś bakteryjnych powikłań. I tak po cichu to powiem, że wtedy to wcale się nie zapowiadało na to, abym miał przeżyć, bo szpital najpierw bakterii znaleźć nie potrafił, a później odtrutki na tę bakterię nie miał.
No i mniej więcej wtedy moja matka zainterweniowała, znaczy się udała się, albo zadzwoniła (tego nie wiem) do pewnego pana, wysoko postawionego partyjniaka, choć nie tego z pierwszych stron gazet i opowiedziała mu w czym jest rzecz ze mną. Na drugi dzień w szpitalu odnalazło się na moją bakterię lekarstwo.
Ja wiem, że teraz ktoś powie, że to bardzo nieprzyzwoicie korzystać z protekcji, ale Bogiem a prawdą, to gdyby nie ta protekcja zapewne nie męczyłbym się tak długo na tym bożym świecie… a tak pan prokurator generalny… tak, tak, o tego pana chodzi, pośrednio, bo pośrednio, ale uznał, że moje życie przedstawia jeszcze sobą jaką wartość.
A że do zaśnięcie parę dobrych minut albo godzin mi zostało, to pofolguję sobie z tym panem prokuratorem.
Otóż człowiek ten miał taką dziwną cechę, która rozkazywała mu pomagać krajanom, znaczy się ludziom wywodzącym się ze środowiska, w którym żył. Ale ta pomoc nie dotyczyła na ten przykład starań o pracę, czy wręcz protekcję przy zatrudnieniu - co to, to nie; natomiast jeśli jakiś człowiek znajdował się w ogromnych tarapatach, rozpaczy albo cierpiał srodze, to na samą wieść o tym, skąd ów nieborak pochodzi, pan prokurator czynił prawdziwe cuda, czym zresztą zyskał sobie zasłużoną sławę w okolicy. Gdyby żył, pan Macierewicz z panem Kaczyńskim i panią Szydło z samej gardzieli wyciągnęliby mu emeryturę i złożyliby się na czesne dla pana Misiewicza (kurdę, czy ten chłopak to w końcu weźmie się za naukę i ukończy te „normalne prawo”?)
A źle się bawicie panowie i pani, bo pan prokurator uchronił mnie przed śmiercią, a jak spoglądam na pana Misiewicza to mnie boli prostata.
No i się rozgadałem, a chodziło mi tylko o to, aby powiedzieć, że przez tych ostatnich kilka dni czuje się właśnie tak, jak w te dawne czasy, kiedym poruszał się na krawędzi i obijał o ściany.
Nie czytajcie mnie za wiele, kochani, raz, że i tak za dużo piszę, a więc samo to by wystarczyło za wyjaśnienie, a dwa, że może i nie warto.

[23.01.2017, Rillieux la Pape we Francji]

8 komentarzy:

  1. Trzym sie chopie!
    I znajdź sobie lepszego pracodawcę.
    Pozdrawiam pogodnie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. się trzymam jeszcze...pora pomyśleć o "dobrej zmianie" :-)... pozdrawiam z Francji

      Usuń
  2. Czytam, czytam.
    I to zawsze z tym samym zainteresowaniem.
    Trzymaj się dzielnie.
    :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ... dziękuję, aczkolwiek zdaje sobie sprawę z tego, że pisze jednak zbyt wiele... pozdrawiam z Francji

      Usuń
  3. Te zapiski są i liryczne, i realistyczne, i refleksyjne, dlatego czytać będziemy. Sama leżakuję, więc stan zastoju doskonale znam.
    Przemyślenia zapisane zostaną jako świadectwo.
    Serdecznie pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ... nie będę się przesadnie krygował i powiem wprost, że jeśli ktoś czyta mię, to zawsze przyjemniej... pozdrawiam z Francji

      Usuń
  4. Twoje apele o nie czytanie lub nie wszystkiego studiowanie psu na budę, bo i tak czytać będziemy lub tym bardziej nawet, mimo apelu :-)
    Taka poniewierka za friko? Nieładnie !

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ... natomiast, Jotko, ja przecież mam świadomość tego, że nie wszystko nadaje się do czytania, choćby nawet z tego powodu, że gust mamy przeróżny... pozdrawiam z Francji

      Usuń