CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

17 lutego 2017

POD ZNAKIEM GÓR I NIEPOGODY

Czwarty tydzień jest zazwyczaj najtrudniejszy, tj. zwykle najgorzej go znoszę, choć bywają „nietoperze”, którzy żegnają kraj na sześć i więcej tygodni. Ja się do nich nie zaliczam i chociaż po powrocie do kraju szargam sobie nerwy wiadomościami z pierwszych stron portali, to jednak pobyt w domu po podróży jest czymś, co się ceni.
Z Valverde del Majano w Segovii, na zachód od Madrytu mam kurs pod Turyn. Bagatela, około 1550 kilometrów, a biorąc pod uwagę hiszpańskie góry, Alpy oraz powolną jazdę przez Francję, taki bagaż kilometrów plus konieczne przystanki, to wszystko sprawia, że naszykowany jestem do dwudziestoczterogodzinnej podróży (znów dostawa bezpośrednia z określonym limitem czasu na dostarczenie towaru).
Zaraz po starcie, aby dostać się na autostradę prowadzącą do Madrytu czeka mnie spora wspinaczka przez góry na Navacorredo - 1860 metrów (ciekawe, że jest to identyczna wysokość, jak przy przedostawaniu się przez Alpy z Francji do Włoch na Montegenevre). Podjazd na Novacorredo nie jest może tak intensywnie stromy jak w Alpach, ale równie wyczerpujący. Śnieg powyżej 1450 metrów, leży raczej płatami, temperatura delikatnie ujemna, cieplej niż w Alpach, natomiast podjazd jak i zjazd długie. Do tego w Hiszpanii już się przyzwyczaiłem… i do tych wysokości. Być może nie każdy zdaje sobie sprawę z tego, że Hiszpania jest globalnie najwyżej położonym krajem w Europie. Jazda na wysokościach 700-1000 metrów nie jest czymś niezwykłym. Dlatego też, pomimo bardzo „południowego” położenia hiszpańskie zimy wewnątrz interioru nie są tak ciepłe, jakby się wydawało. Owszem, w takim San Sebastian w Kraju Basków, w Barcelonie, Walencji, czy też na południowych krańcach kraju dotykających Morza Śródziemnego, hiszpańskie zimy przypominają rodzimy kwiecień. Ale dość o pogodzie i klimacie. Jeszcze nawiążę do tego tematu poniżej.
Po przedostaniu się przez góry, trafiam na autostradę pod Madrytem, przejeżdżam nią przez te rozległe miasto, następnie kieruję się na Saragossę; stamtąd jadę w stronę Barcelony, którą omijam od północnego zachodu; dalej Girona i przejście graniczne w Jonquerze. W Hiszpanii trzykrotnie tankuję, już to z tej racji, że olej napędowy w tym kraju jest po Luksemburgu najtańszy w całej Europie, tańszy niż w Polsce. Problemem jest moja karta BP, która akurat na hiszpańskich stacjach paliw raczy zawodzić i mam ogromne trudności z realizacją transakcji, aż do wypisania czeków miast bezpośredniego ściągnięcia środków z karty. Cały proces tankowania i związanej z nim procedury płatniczej w Hiszpanii zajmuje mi do 30 minut, co nie pozostaje bez związku z tempem jazdy. Ale cóż zrobić. Nie ja wybierałem sobie najdroższego dystrybutora paliw w całej Europie, czyli British Petrol, na którego stacjach paliw oprócz Niemiec (tam tankuje się na kartę BP w tanim Aralu) traci się od 80 grozy za litr paliwa we Francji, przez 20-30 groszy we Włoszech, do 10-15 groszy w Hiszpanii. W Polsce BP też ma najdroższe paliwo, czego dowodem jest to, że podczas wyjazdu do Europy na ostatniej stacji przed granicą cena oleju napędowego wynosiła 5,95 - a piszę to wszystko ku przestrodze tych zmotoryzowanych, którzy chcieliby korzystać z paliwowych kart płatniczych BP (chyba jednak DKW i Shell są praktyczniejsze; broń Boże Orlen, bo oni też zdzierają.) I do tego, w przypadku BP ta karta sprawiająca psikusy w Hiszpanii.
Przez Francję przejeżdżam nocą znajomą trasą przez Perpignan, Narbonne, Beziers, Montpellier, Avignon, Gap i Briancon w Alpach. W tym miejscu kolejna dygresja, odnosząca się tym razem do nawigacji.
Jeżdżę obecnie „na” całkiem niezłej „Garmin”; w sumie polecam. Ale ma ona swoje mankamenty, jak każda zresztą. Grafika pozostawia sporo do życzenia i czasami w newralgicznych momentach naprowadzający głos „przewodniczki” kłóci się z obrazem dróg przedstawionym na wyświetlaczu. Zachodzę w głowę, dlaczego „przewodniczka” potrafi powiedzieć, że na ten przykład należy zjechać drugim zjazdem w „Avenue Marchal Charles de Gaulle”, skoro prościej byłoby powiedzieć „drugim zjazdem na Lyon”, gdyż rzadko kiedy w takiej Francji z okien auta można zauważyć nazwy ulic i z reguły nie widnieją one tablicach czy drogowskazach, natomiast, a jakże, można dostrzec bez kłopotu nazwy miejscowości, do których prowadzą nas drogi. 
Gdyby ktoś chciał się dostać przy pomocy Garmin z Narbonne do Beziers (circa 25 km), to przy tej nawigacji nie ma prawa tam dojechać, mimo że akurat ta „Garminka”, z którą podróżuję ma najświeższe oprogramowanie.
Ale bywają też bardziej komiczne sytuacje. Uważana powszechnie za najlepsza nawigację „I GO”, czy jak jej tam, potrafi w centrum Paryża, na potężnym wiadukcie skierować nas w prawo, tj. przebić barierę i zeskoczyć z autem na wcale pokaźne torowisko znajdujące się poniżej wiaduktu. Ktoś powie: brak aktualizacji. Nie zgodzę się z tym, bo, jak mniemam, ów wiadukt pobudowano w Paryżu chyba jeszcze przed wojną, a więc w czasach, kiedy nie istniało jeszcze najstarsze oprogramowanie nawigacyjne.
Natomiast w takim Avignon (prześliczne, naprawdę przecudne miasteczko w Prowansji, byłem raz w samym centrum, widziałem, bezsprzecznie warte zwiedzenia) gubią się wszystkie nawigacje świata (sprawdzałem na wielu). Inna sprawa, że kiedy uliczek więcej (on choćby w Genui, Paryżu, Rzymie), tym większy ból głowy dla nawigacji.
No i przedostaje się przez Alpy. Do Briancon droga sucha. Jak będzie na Montegenevre? Pada śnieg. Droga śliska, mokra, ale wciąż czarna. Narciarze, widzę, szusują po dobrze przygotowanych trasach po prawej stronie północnego stoku góry. Jak będzie po stronie włoskiej? 
Najpierw zjeżdżam dwoma tunelami, więc jest nieźle. Przy wyjeździe z tego drugiego rozpoczyna się szaleństwo. Mróz wprawdzie niewielki, do minus trzech, ale za to mgła połączona ze śnieżycą. Dodatkowo nawigacja prowadzi mnie na Turyn od strony południowej, na Pinerolo, a więc przez Sestriere, znany kurort narciarski leżący na wysokości 2045 metrów nad poziom morza. Przynajmniej 3-4 przejeżdżałem przez Sestriere zimą i zawsze na trasie był śnieg. Nie inaczej jest tym razem. Mimo, że jest po dziesiątej i w końcu minus trzy to żadna temperatura, śnieg zalega na całej wznoszącej się a potem opadającej trasie. Wystarczyłoby raz a dobrze posypać drogę solą, żwirem, a tu żadnej piaskarki i człowiek jedzie na dwójce 20 kilometrów na godzinę i czas traci. Zgubiłem przez to 50 minut, jadąc cały czas z duszą na ramieniu i zamiast być punkt jedenasta, jestem za dziesięć dwunasta, a więc w porze włoskiej sjesty i przez czterdzieści minut, nieco zmęczony, głodny (robię sobie coś do zjedzenia w międzyczasie) czekam na rozładunek.
Tu w Cumiana i w ogóle w Piemoncie, jak nie we Włoszech, leje deszcz. Uwijam sobie gniazdko do pospania przy Strada del Torino. Przesypiam 7 godzin jednym ciągiem do 20-tej. Zmęczenie minęło. Z niepokojem patrzę na ciemne teraz i łzawiące niebo. Z niepokojem, bo przecież muszę w drodze powrotnej do Francji, Austrii, Niemiec, kraju przejechać przez Alpy ponownie, a deszcz tutaj, na nizinach, oznacza śnieg w górach.

[08.02.2017, Cumiana pod Turynem, Włochy]

10 komentarzy:

  1. Mimo trudów i niewygody zazdroszczę Ci możliwości przebywania w tych miejscach w różnych porach roku.
    Byłam raz w Prowansji, wczesną wiosną. Przemierzyłam m.in. Kanion Verdon i było pięknie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Prowansja w ogóle jest piękna, a Aix en Provance i Avignon to chyba jedne z najpiękniejszych miast w całej Francji. Niestety często tu wieje Mistral, silny wiatr od morza, który, przynajmniej dla mnie, bywa utrapieniem... a krajobrazy przednie, to prawda... pozdrawiam

      Usuń
  2. Klik dobry:)
    Miałam sól na plecach, gdy czytałam o tych drogach bez soli i żwiru.

    Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ... natomiast, alEllu, takie stawianie sprawy, znaczy się niesypanie soli i żwiru jest bardzo ekologiczne :-) pozdrawiam

      Usuń
  3. Nawigacje jakby rządzą się swoimi prawami, co zaobserwowaliśmy jeżdżąc z nawigacja znanymi trasami, na zdrowy rozum powinno sie jechać inaczej, nawigacja kieruje jeszcze inaczej...
    Jak Ty nie boisz sie spać w tym aucie na odludziu, to ja nie wiem...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ... jam, Jotko, niestrachliwy w ogóle... a ze spaniem naprawdę nie mam żadnych problemów w kontekście obawy, że na odludziu... pozdrawiam

      Usuń
  4. Droga oczami kierowcy nigdy nie jest zachwycająca, ale ten plastyczny opis górskich dróg w śniegu i deszczu, przy nawigacji, na której nikt nie może być pewnym, musi przyciągać uwagę.
    Zasyłam serdeczności

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ... odniosę się jeszcze do nawigacji z elementem humoru... otóż bywa tak, że jedziesz z punktu A do B, a następnie z punktu B do A, a te dwie trasy, choć powinny być identyczne, o przeciwnych zwrotach... tymczasem nawigacja potrafi tak pokombinować, że obie trasy będą się różniły... pozdrawiam

      Usuń
  5. Czytałam Twój post z zapartym tchem i cieszę się, że mój mąż nigdy tak daleko nie musiał jeździć, bo pracował zupełnie gdzie indziej i nie był zawodowym kierowcą.
    Nie opowiadaj o tym swojej rodzinie, bo się zamartwi. Bywa, że mój mąż i syn jadą na drugi koniec Polski lub do Niemiec, to ja umieram ze strachu.
    Może dzięki temu poznasz Europę i zarobisz więcej niż belfer, ale ja dziękuję za takie atrakcje.
    Chyba nie tak dawno we Francji napadnięto jakiegoś polskiego kierowcę, a ja pomyślałam, że to nie mogłeś być Ty. Uważaj na siebie!!!
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  6. Anno, wydaje mi się, że to kwestia przyzwyczajenia... jeśli zaczyna być niebezpiecznie na drodze, trzeba po prostu zwolnić, to najlepsze lekarstwo. Może cię zaskoczę, ale w Europie czyje się bezpieczniej niż w Polsce, a najbezpieczniejszym dla mnie europejskim krajem jest Francja... pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń