CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

21 listopada 2020

DNIE I NOCE DO INNYCH NIEPODOBNE (3)

3.

Wyzdrowiała, mówię pani, ślad po tej żołądkowej zgadze, czy czymś tam, ja się na medycynie nie wyznaję… ślad został przysypany śniegiem, że się tak wyrażę, albo dziecięcymi oddechami, tymi rączętami, co potrafią tak mocno chwycić, że aż boli, tymi głosami, że ciociu do mnie, weź mnie i tylko mnie, przytul, mogę zostać, i z tych słów maszynowej broni Weronice pociekły łzy, ale przecież radosne, a mnie to w gardle stanęła jaka ość i wolałem się już nie odzywać, i tylko na słowa gospodarza, czy u nas w pokoju w porządku, odkrzyknąłem, że tak.

Nie wierzy mi pani? Dlaczego? Aha, więc ten pensjonat taki nierealny, ten śnieg również, a już niby czemu przypisać pojawienie się dzieci z sierocińca, do tego o takiej porze, że oko wykol, a psu wrót nie otwieraj. Nie takie rzeczy mi się przydarzają, nie takie… co pani? Łezka w oku? Niech no mi się pani wytłumaczy. Byłbym wyciągnął do pani rękę, ale oboje wiemy, że to niemożliwe; ja w śpiączce, a pani, nie wiedzieć czemu, po dyżurze, a ze mną. Ktoś wynagrodził panią, że jest pani ze mną na noc, bo to chyba noc, domyślam się. No, już dobrze, niech się pani nie gniewa, ale naprawdę nie widzę powodu, aby ktokolwiek miał się wstydzić za to, że zostaje przy chorym za pieniądze, tym bardziej, że ledwie zszedł z dyżuru. No, już dobrze. Przepraszam panią, ale chciałbym się dowiedzieć, skąd pani łzy. Do tej pory wydawało mi się, że moja opowieść panią nie porusza. Skoro nie teraz… później… może być.

Naprawdę sypnęło potężnie – kolejna stuletnia zima i jak tu wierzyć w ocieplenie klimatu. Już na zaokiennym parapecie śnieg po szybie się wspina – ależ styczniowa zima. Tę małą, tę najmniejszą musieliśmy wziąć między nas, bo zasnąć nie mogła. Weronika zresztą też nie mogła, bo raz że troszkę wyspana, a dwa – w tą mała zapatrzona jak w jaki święty obrazek. A skoro Weronika nie śpi, to czemu ja miałbym spać? I tak sobie nie śpimy, na siebie zerkamy, na tę małą i tych dwoje starszych na polówkach, i tak nam jakoś dziwnie, tak dobrze, i w końcu ona do mnie szeptem:

- Czy ty myślisz to samo co ja?

- Podejrzewam, że myślimy o tym samym – odpowiadam i zaraz niepotrzebnie dodaję: - Które?

Skarciła mnie, miała rację. Nie powinienem. Nie powinniśmy wybierać. Wie pani, że zawstydziłem się tego co powiedziałem? Widzi pani, dotąd nie wygraliśmy z naturą, stres stał się tak jakby odkopniętą na podłogę kołdrą, towarzyszył nam jak wstyd, jak szyderstwo z ciał naszych, z których gorącej bliskości nic nie wynikałoa teraz taka szansa, taka okazja, manna z nieba, już nie wiem jak to nazwać.

Wciąż u pani te słone perełki w oczach… ja nie mogę pani dotknąć, to jasne, ale może pani chwyci moją dłoń, o tak właśnie, spróbuję pomóc… no niechże pani wyleje z siebie… no, nikt nas nie słyszy, i nie usłyszy, ech… .

Słucham więc. Pani tak jakby jedną z tych...? Coś podobnego! Przypomniałem pani dom pełen dziecięcych uśmiechów i łez, kłótni i zabaw, tęsknot i zawodów, nocy bezsennych, o których nikt nie wie, że takie są, księżyców w pełni i latarek pod kołdrą z Kubusiem Puchatkiem, a potem… . Niezwykłe. Pani widocznie nie miała okazji przejść się z opiekunką do pensjonatu pewnej styczniowej, zaśnieżonej i zmrożonej do szpiku kości nocy. Pomieszkała pani w sierocińcu, choć nie była pani sierotą, nie za długo pani zabawiła w tym domu, bo tak się stało, źle i dobrze zarazem, że dopiero i aż po roku odnalazła panią babcia; nie mogła odnaleźć przez ten szpital, przez te trzy miesiące czekania na śmierć, która jednak nie nastąpiła… widzi pani, nie tylko moja opowieść wałęsa się na pograniczu rzeczywistości i fantazji, pani również raczy mnie cudem wyzdrowienia tej starszej kobiety i cudem zabrania pani - dziecka z sierocińca. No, już dobrze, przytuliłbym panią, pani wie, najważniejsze w tym wszystkim, że wyszła pani na człowieka, a ten zawód, który pani wykonuje to prawdziwe powołanie, jeśli się go wykonuje tak jak pani. Po babci to pani ma? Ten stosunek do drugiego człowieka, obiecała sobie pani, że ma być właśnie taka. Szczęściara. Szczęśliwa pani jest.

Co się z nami stało, z nami i z tymi dziećmi? Styczeń był srogi, choć po trzech dniach przestało już padać, a w międzyczasie nasi goście zjawili się nareszcie. Co za radość. A co w takim razie zrobić z tymi dziećmi? Odeszły z opiekunką z wyjątkiem tych dwoje, które u nas przespały noc najcięższą, bo to chłopiec z dziewczynką to rodzeństwo. Ta druga płakała, bardzo płakała, ale po dwóch miesiącach ktoś i ją przyjął do siebie, więc przestała płakać i poszła do tej cioci; wujek był przerażony, ale się nie sprzeciwił, podobno też pokochał małą.

A ci moi… nasi, gdzie oni są? Dlaczego nikt nie chce mi powiedzieć, gdzie oni są? Przymknąłem oczy.

[21.11.2020, Toruń]

4 komentarze:

  1. I nigdy nie wiadomo , sen to czy jawa...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz rację, Jotko. Do pewnego stopnia nawiązałem do własnych przeżyć w śpiączce, ale raczej chodzi tu o inspirację, a nie rzeczywiste "senne" obrazy.

      Usuń
  2. Rozmowy przy łóżku chorego mogą być niezwykłymi wspomnieniami, a te w kawiarence są niebanalne.
    Serdeczności

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję... staram się odtworzyć atmosferę takich spotkań, które sam przeżyłem... pozdrawiam

      Usuń