Panią Zofię rzadko można było zobaczyć w kawiarni na mieście, tej narożnej, w której spotykało się licznie towarzystwo składające się z ludzi starych i młodych, samotnych matek z dziećmi, par mających się ku sobie i umęczonych samotnych mężczyzn w średnim wieku zatrudnionych w korporacjach. Polonistka była z natury osobą preferującą towarzystwo z mężem, rzadziej z rodziną; częściej widywano ją w domu kultury przed spektaklem teatralnym lub projekcją filmową. Tam w najodleglejszym od drzwi wejściowych do sali kinowo-teatralnej foyer znajdował się niewielki, lecz dobrze wyposażony bufet; wokół stoliki i krzesła, może niezbyt wygodne, lecz zwykle zapełnione. W tym właśnie miejscu zasiadała, najczęściej z mężem, pani Zofia, a wokół niej gromadzili się jej wychowankowie, którzy nierzadko nakłaniani byli uprzednio przez panią od polskiego do odwiedzania tego przybytku kultury, głównie w sobotni wieczór lub niedzielne popołudnie.
Tym razem na pół godziny przed spektaklem pani Zofia pojawiła się w foyer w towarzystwie dawnej przyjaciółki, lekarki, której jakieś pilne rodzinne sprawy skierowały do miasteczka, a że korzystała przy okazji z dobrodziejstw wynikających z urlopu, postanowiła spotkać się z koleżanką ze szkolnej ławy, z którą widywały się od wielkiego święta. Pani Ida, tak bowiem miała na imię lekarka, zgodziła się pójść z Zofią na przedstawienie w sobotę, a w niedzielę zajść na obiad do państwa Zduńczyków. Zastajemy je w pomieszczeniu przeznaczonym dla gości domu kultury przy kawie i ciasteczkach, i podczas tej sjesty pojawiają się pytania:
- W takim razie, co robisz, aby przykuć uwagę uczniów do konkretnych lektur, dbając przy okazji o to, aby, mimo wszystko, te, które wpisane zostały do programu, zostały opracowane? Jakich używasz argumentów, aby twoi uczniowie w ogóle czytali lektury.
Pani Zofia tylko przez ułamek chwili zastanawiała sie nad odpowiedzią. W końcu pewnym głosem przemówiła w ten sposób:
- Całą pierwszą lekcję poświęcam na to, aby przedstawić uczniom obowiązujące nas lektury w taki sposób, aby nie dokonywać li tylko ich wyliczanki, ale uświadomić uczniom, w jakim celu należy przeczytać "Lalkę" czy "Ziemię obiecaną". Wyłuszczam zatem problem, zagadnienie, którymi zajmiemy się podczas omawiania tych tekstów. Tłumaczę, że po przeczytaniu takiej a takiej książki, będziemy bogatsi o nowe doświadczenie. Następnie odwołuję się do woli i ambicji uczniów, pytając, którzy z nich chcieliby być naszymi przewodnikami po każdej z lektur. Wbrew pozorom, zgłoszenia są liczne. Niektórzy zgłaszają swoje uczestnictwo w projekcie, gdyż zdążyli sie już zapoznać z wybraną przez nich lekturą; innych zainteresował problem. I w ten sposób dokonujemy obsady liderów do poszczególnych tekstów. To oni w czasie omawiania utworów zajmują niejako miejsce obok mnie po tej samej stronie katedry.
- Czy nie obawiasz się, że ci, jak to nazywasz, przewodnicy czy liderzy, będą jedynymi, którzy przeczytają daną lekturę?
- Dotknęłaś kolejnego zagadnienia. Zwykle do danej lektury wyznaczonych jest czworo, pięcioro liderów, którzy automatycznie grupują wokół siebie pozostałych uczniów i rozpoczyna się praca nad tekstem w zespołach. Zapewniam cię, że w takim zespole pracują wszyscy, wszyscy dążą do zrozumienia narzuconych im przez liderów zagadnień pomni tego, że przy opracowywaniu kolejnej lektury to oni mogą być liderami. Wymyśliłam więc połączenie współpracy z konkurencją.
- Odważna jesteś. W końcu przekazujesz pewien zakres odpowiedzialności w ręce, a właściwie w mózgi uczniów. Ryzykujesz...
- Myślę, że właśnie na tym powinien polegać proces przekazywania uczniom wiedzy i umiejętności. Nadzorując ten proces, musimy jednocześnie zadbać o to, aby uczniowie samodzielnie mogli dojść do własnych wniosków i uogólnień, aby docenili przy tym znaczenie pracy zespołowej, bo co kilka głów to nie jedna.
Kobiety dopijały kawę. Rozległ się już pierwszy dzwonek.
- Widzisz tych młodych? Pełno ich dzisiaj - kontynuowała Zofia. - Trzy grupy w komplecie stawiły się na przedstawienie "Uciekła mi przepióreczka"... chyba i my musimy już iść, prawda?
[15.05.2021, Toruń]
Przypomniałeś mi wspaniale wystawiony kiedyś spektakl w Teatrze Telewizji na podstawie dramatu Stefana Żeromskiego...
OdpowiedzUsuńPamiętam taki spektakl w TVP, ale były to bardzo dawne czasy, w roku, w którym zdawałem maturę. Ciekawe, czy o tym samym myślimy.
UsuńDobry nauczyciel to skarb. Ja miałam dwoje takich. Często o nich myślę i zastanawiam się, kim byłabym gdyby nie Ich mądre pokierowanie w sprawie wyboru zawodu. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńAbsolutnie się z Toba zgadzam. Tez miałem takich nauczycieli.
UsuńDobry nauczyciel musi mieć dobre tworzywo, bez pomocy i chęci uczniów niewiele zrobi...
OdpowiedzUsuńOczywiście, zgadzam się. Samemu bardzo trudno cokolwiek zrobić, aczkolwiek trzeba wykonać ten pierwszy krok.
Usuń