- Nasza szkoła - zaczął Nencki - zapewnia młodzieży indywidualną pomoc dla uczniów praktycznie z każdego przedmiotu. Korzystają z niej uczniowie wszystkich klas w godzinach późnopopołudniowych, mało tego, zorganizowaliśmy samopomoc uczniowską, i nie jest to pomoc fasadowa, a realna.
Tamten przyjmował do wiadomości tę wypowiedź, aczkolwiek ośmielał się wątpić, czy rzeczywiście jest tak wspaniale. Już miał zabrać głos, uruchamiając swoje wątpliwości, kiedy Nencki począł kontynuować:
- Domyślam się, co chciałby pan teraz powiedzieć: skąd bierzecie na to pieniądze i czy moi nauczyciele godzą się na takie warunki pracy?
Tamten przytaknął skinieniem głowy.
- Widzi pan, minimum otrzymujemy od samorządu, ale główne środki pochodzą z naszej fundacji i od rodziców uczniów, którzy dokonują dobrowolnych wpłat na konto tejże fundacji, a co do nauczycieli, no cóż... nie zarabiają najgorzej, aczkolwiek nie ukrywam, że przy selekcji naszego grona braliśmy pod uwagę wymagania finansowe z ich strony i w kilku przypadkach odmówiono nam. Próbujemy na swój sposób zmniejszyć koszty utrzymania naszego pedagogicznego grona; wszak oprowadzałem pana po naszym gospodarstwie - szczęśliwie udało nam się przekonać samorządowców do tego, aby w okresie przekształceń nie zabierano nam ornej ziemi, którą zawiaduje teraz fundacja, a efekt jej działań jest taki, że możemy sobie jako szkoła pozwolić na to, aby około 70% kosztów utrzymania naszej placówki, łącznie z codziennym, przez 4 dni w tygodniu trwającym wyżywieniem, przeznaczyć na funkcjonowanie szkoły. Przyznaję w tym miejscu, że nie każda placówka oświatowa może liczyć na takie dodatkowe wsparcie, bo i też nie każda miała szczęście do czynienia z tak mądrymi i dalekowzrocznymi samorządowcami.
Tyle Nencki, który po wypowiedzeniu tych słów uznał swoją rolę w wywiadzie za wypełnioną, a odesławszy gościa do księgowości, której polecił udostępnić obywatelowi z województwa wszelkie dane na temat kosztów funkcjonowania placówki, pragnął tym samym raz na zawsze przeciąć spekulacje, które pojawiały się u i ówdzie w gremiach nieprzychylnych, choć nie wiadomo czemu, szkole.
Podczas codziennego obiadu wyznaczonego na godzinę czternastą (przerwa w zajęciach szkolnych trwała do 15.45) Nencki jak zwykle zasiadał naprzeciwko pani Zofii - polonistki. Zawsze starał się zachowywać nastrój pełen pogody i optymizmu, chociaż tym razem nauczycielka spostrzegła w oczach dyrektora przebłyski niepokoju.
- Widzę, że ta wizyta wprawiła cię w przykry nastrój, nieprawdaż?
- Ależ Zosiu, należało się z tym liczyć, że po tym, co o nas napisano, będziemy musieli się zmierzyć z krytyką także ze strony władz oświatowych, ale zapewniam cię, że daję sobie radę.
- Wiesz, że zawsze możesz na nas liczyć - zapewniła go rozglądając się wokół siebie i pozdrawiając ciepłym spojrzeniem przychodzących na stołówkę nauczycieli. - Wszyscy tak myślimy.
- Wiem i dziękuję wam za to.
- W końcu naprawdę jedziemy na jednym wózku.
- Owszem - odparł krótko i oboje zabrali się do konsumpcji przyniesionego im właśnie drugiego dania.
Nencki szanował panią Zofię, a w tym uszanowaniu skierowanym wobec prześwietnej pani profesor od literatury rodzimej tkwiło także wspomnienie z lat młodzieńczych o jego nauczycielce, również pani Zofii, która nie dość, że specjalistką była nieocenioną jako nauczycielka polskiego, to przy tym wykazywała się zegarmistrzowską punktualnością i oddaniem dla powierzanych jej zajęć. I oto zdarzyło się pewnego razu, że klasa trzecia b, nie mogła się doczekać zajęć z panią profesor. Przepadło pięć minut, dziesięć, akademicki kwadrans, i w końcu otwierają się drzwi do klasy; staje w nich pani Zofia, z krótkim oddechem, ze zmęczoną, różową twarzą, zmieszana bardzo. Przebiega wręcz odcinek drogi pomiędzy drzwiami a biurkiem stojącym na podwyższeniu przy oknie, z nieodłączną torbą, w której nosi uczniowskie zeszyty, własne książki, podręczniki i notatki skrupulatnie zapisywane w grubych zeszytach. Po złapaniu oddechu, nie siadając, wspiera się dłońmi o brązowy blat biurka i zabiera głos.
- Ja was bardzo przepraszam, ale zmuszona byłam skorzystać z zaproszenia do urzędu, stąd moje spóźnienie. Mówię wam, że ten czas spędzony w urzędzie miejskim jest dla mnie czasem straconym, bo zamiast odbyć z wami normalną lekcję, musiałam słuchać tych... jużnawet nie chcę poruszać tego żenującego tematu, jaki tam przedstawiono... a na dodatek w tym pomieszczeniu, gdzie nas usadzono, panował niemiłosierny chłód, a ja... ja niepotrzebnie zostawiłam płaszcz w szatni, a ta pogoda, jak dobrze wiecie, jest fatalna... .
Nencki przypomina sobie doskonale to przepraszające przemówienie jego nauczycielki. Słuchał jej z podziwem.
A kiedy skończyli jeść drugie danie, Nencki rzucił w stronę pani Zofii takie oto spostrzeżenie:
- Jak to dobrze, pani Zofio, że pogoda nam się poprawiła.
Pani profesor uśmiechnęła się, lecz jednocześnie była zaskoczona tym stwierdzeniem Nenckiego, że pojawiło się ono akurat teraz.
(...)
[napisane także z inspiracji: Stefan Żeromski - "Siłaczka"; poniżej fragment.
"— Ta nauczycielka dawno tu u was we wsi siedzi?... — zagadnął doktor Paweł babinę, przytuloną do komina.
— Trzy zimy!... Jakoś bodaj.
— Trzy zimy. Nikt tu z nią nie mieszkał?
— A któż ta miał... ja jeno. Przygarnęło mię chudziątko... służby, powiada, już nie znajdziecie, babko, a u mnie ta roboty niewiele... aby ta, aby... Teraz masz: com sobie obiecywała, że mi trumnę sprawi, to ja... módl się za nami grzesznymi...
Zaczęła niespodziewanie szeptać modlitwę, odcinając wyraz od wyrazu i poruszając wargami jak wielbłąd. Głowa jej się trzęsła, zmarszczkami wlewały się łzy do ust bezzębnych.
— Dobra była...
„Babka” zaczęła chlipać śmiesznie i machać rękami, jakby pragnęła od siebie doktora odegnać.
Wszedł do pokoju i zaczął na palcach chodzić po swojemu, dokoła... chodził, chodził...
Zatrzymywał się od czasu do czasu przy łóżku i z gniewem, od którego bielały mu wargi i wyszczerzyły się zęby, mówił do chorej:
— Niemądra byłaś! Tak żyć nie tylko nie można, ale i nie warto. Z życia nie zrobisz jakiegoś jednego spełnienia obowiązku: zjedzą cię idioci, odprowadzą na powrozie do stada, a jeśli się im oprzesz w imię swych głupich złudzeń, to cię śmierć zabije najpierwszą, boś za piękna, zbyt ukochana... "
[02.05.2021, Toruń]
Czytałam ten tekst dwa dni temu, ale nie zamieściłam komentarza, bo mi się wpisywał z czerwonymi wężykami i nie wiedziałam dlaczego tak się dzieje. Dopiero dziś przekonałam się, że w chwili publikacji tekst jest "czysty" bez podkreśleń, dlatego dziś się wpisuję. W naszym kraju mamy wspanialych lekarzy, pielęgniarki, nauczycieli, a nawet policjantów. Ale o tych dobrych się nie mówi, tylko pokazuje nam się pałujących policjantów, głupkowatych ministrów i posłów, by "ciemny lud" uwierzył, że taka jest Polska. Ja z ogromnym sentymentem wspominam swoją polonistkę z podstawówki i polonistę z liceum.O nauczycielach akademickich, którzy przygotowywali mnie do zawodu, też mogę mówić w samych superlatywach, a przecież należę do pokolenia urodzonego, wychowanego i wykształconego w PRL-u. Polityka i rozgrywanie nią rzeczywistości było równie podłe jak dzisiaj, ale ludzie Ci zwyczajni byli równie wspaniali i szlachetni.Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuń