Dzisiaj krótko, oszczędnie, nostalgicznie - powodem Dzień Matki... w towarzystwie "Portretu matki" Albrechta Dürera i wiersza Tadeusza Różewicza z tomiku "Matka odchodzi".
***
krzyknąłem na Nią
przed dziesięciu laty
odeszła
w pantoflach z czarnego
błyszczącego papieru
"nie tłumacz się
- powiedziała
- nie trzeba"
krzyknąłem na Nią
w pustym
szpitalnym korytarzu
był lipiec upał
łuszczyła się farba olejna
na ścianach
pachniały lipy
w miejskim pokrytym kopciem
parku
ja bezbożny
chciałem dla niej wypłakać łąkę
kiedy konając
odpychała zdyszana
puste i straszne zaświaty
wróciła na mgnienie oka
do siebie na wieś
chciałem dla niej wyżebrać
w ostatniej godzinie
drzewo
chmurę ptaka
widzę jej stopy drobne
w dużych papierowych
trumiennych pantoflach
siedziałem między
stołem i trumną
bezbożny chciałem cudu
w przemysłowym zdyszanym
mieście w drugiej połowie
XX wieku
ta rzecz płacze
wyjęta ze mnie
na światło
[26.05.2021, Toruń]
Nie znałam tego wiersza...przejmujący.
OdpowiedzUsuńRóżewicz naprawdę kochał swoją matkę... chyba tak jak wszyscy poeci...
UsuńZabolało mnie serce.....
OdpowiedzUsuńmnie też, bo moja matka... śmierć mojej matki widziałem zarejestrowaną, widziałem ten moment, kiedy nie udało się lekarzowi udrożnić żył podczas koronografii... to straszny widok.
UsuńPomimo, że nie jesteś moim synem, ani jego ojcem, tym wierszem zrobiłeś mi najpiękniejszy prezent. Sciskam Cię serdecznie.
OdpowiedzUsuńdziękuję... no w końcu jako honorowy gość kawiarenki jesteś przecież matką, więc jak najbardziej ten wiersz należał się Tobie... pozdrawiam
Usuń