Przed samymi pisemnymi egzaminami Nencki w sobotnie lub świąteczne popołudnie (najczęściej był to pierwszy lub drugi maj) zbierał całą niemal młodzież szkolną wraz z nauczycielami i pracownikami niepedagogicznymi szkoły na dorocznym pikniku. Tym razem nie skorzystano z ogromnego namiotu wypożyczanego na tę okoliczność od wojska, bo pogoda z początkiem maja ustabilizowała się na tyle, że opad deszczu był, zdaniem meteorologów, wykluczony, przynajmniej na nadchodzący tydzień. Wielkim powodzeniem cieszyły się małe i bogatsze w wyposażenie grille, które obok płonących ognisk (przy jednym by się nie pomieszczono) nasycały powietrze zapachem pieczystego, kiełbasek zmieszanego z wonią krzepkiego dymu. Bawiono się świetnie, także przy bezalkoholowym lub niskoprocentowym piwie (Nencki postawił taki warunek), a sama atmosfera służyła rozładowaniu przedmaturalnych emocji oraz wspominaniu czasów dawno minionych - tu rej wodziła pedagogiczna kadra przy ograniczonym wsparciu pozostałych pracowników szkoły. Wspominano zatem własne matury, nie stroniąc wszakże od przypominania sobie anegdot związanych ze szkołą, nawiązujących do lat, których dzisiejsi maturzyści pamiętać nie mogą. Nencki, jak i też pozostali nauczyciele uważali, że to wspólne święto było niezastąpioną okazją do dodatkowego zmniejszenia dystansu pomiędzy "młodymi" a "starymi", bo w tej szkole nie broniono się przed demokracją, nawet jeśli ta instytucja z założenia i swojej natury jest dyspozyturą przymusu. Nencki z panią Zofią i łacinnikiem na cotygodniowych godzinnych pogadankach - dyskusjach z młodzieżą, organizowanych w każdy poniedziałek o godzinie ósmej rano, przekonywali uczniów wszystkich bez wyjątku klas, że demokratyzacja życia szkolnego jest obowiązkiem, gdyż tylko ona zagwarantuje przyszłym abiturientom skorzystanie z umiejętności swobodnej wypowiedzi, ośmieli ich do zabierania głosu i działania, a słowa pani profesor uzbrojone w cytat z wieszcza:
"Młodości! ty nad poziomy
Wylatuj, a okiem słońca
Ludzkości całe ogromy
Przeniknij z końca do końca. "
tylko potwierdzały stanowisko całego profesorskiego grona, że chce ono wychować człowieka myślącego, wybiegającego rozumem i sercem w przyszłość, i jednocześnie takiego, którego wartość podwaja się, gdy działa wespół z innymi postępowymi, podobnie patrzącymi na świat jednostkami.
Rzecz jasna Nencki wraz z innymi w takim kierunku podążał podczas owych dyskusji - pogadanek, aby młodzi zrozumieli, że tym więcej czeka ich demokracji, im większym zasobem wiedzy i umiejętności będą dysponowali - stąd konieczność nauki i jeszcze raz nauki.
Jaka mogła być na takie dictum reakcja młodych? Otóż będąc wspomaganymi wszechstronnie, widząc i doceniając zaangażowanie w ich kształcenie ze strony "starych", nie mogli ot tak sobie odpuścić własnej pracy, i przynajmniej bardzo się starali nadążać za najzdolniejszymi.
- To zagadnienie zostało już naukowo udowodnione - prawił łacinnik - że kiedy masz mecenasa i przewodnika, który za rękę cię prowadzi, stajesz się jednostką ambitniejszą i nie poprzestajesz na bieżących działaniach, i pragniesz się doskonalić. A ponadto... non scholae sed vitae discimus - profesor od łaciny zakończył jednym ze swych ulubionych powiedzeń.
Kiedy raczono się nawzajem opowieściami, a daleko było jeszcze do zmierzchu, do Nenckiego otoczonego grupką maturzystów, przystąpił w towarzystwie kilkunastu uczniów swojej drugiej "a" klasy matematyk, pan profesor Tarka.
- Dyrektorze, czas na nas. Obowiązek nade wszystko - powiedział znany z precyzji i oszczędności języka pan profesor.
Nencki wstał, uniósł ramiona taki sposób, jakby zapragnął chwycić w nie ciężką lekarską piłkę i odparł równie lapidarnie:
- Idźcie więc.
Ta nie cierpiąca zwłoki sprawa dotyczyła starego, emerytowanego nauczyciela matematyki, uczącego w tej szkole przed laty. Jakkolwiek umysł starego profesora wciąż funkcjonował na zadowalającym poziomie, to stan fizyczny jego organizmu pozostawiał wiele do życzenie. Pan profesor Tarka wraz ze swoimi wychowankami umyślili w jedno popołudnie, no może i w wieczór odmalować i uporządkować mieszkanie starego profesora. Rankiem poczyniono stosowne przygotowania, zgromadzono farby i narzędzia do pracy; wystarczało teraz zakasać rękawy i wziąć się do roboty, a przy takiej liczbie pracowników dwie godziny roboty to aż nazbyt wiele. Stary profesor emeryt jeszcze tej nocy prześpi się w odnowionej, choć pachnącej farbą sypialni, a uczniaki z drugiej "a" wraz z wychowawcą wrócą do na szkolny festyn i zapewne zdążą jeszcze przyłączyć się do śpiewanych przy ogniskach pieśni.
[04.05.2021, Toruń]
Najpierw było wspomnienie o polonistce, dziś o matematyku. Do dobrej szkoły chodziłeś i wyśmienitych musiałeś mieć profesorów, że dziś ich tak wspaniale wspominasz, tym samym hołd dla ich pracy i charakteru składając. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńTo może niedokładnie tak... ta moje szkice z jednej strony są oparte na wspomnieniach, choć wplatam w nie wątki fikcji literackiej; z drugiej zaś strony te luźne uwagi na temat edukacji są moimi oficjalnymi poglądami na jej temat, czyli jak sobie nowoczesną edukację na poziomie średnim wyobrażam. Podsumowując - sposób w jaki działają Nencki i inni to moje wizja edukacji. Pozdrawiam....
UsuńAkcja godna podziwu i pochwały, super!
OdpowiedzUsuńDobrzy ludzie, dobra młodzież wychowują:-)
jotka
przeżyło się w szkolnictwie trochę lat, więc powinienem wiedzieć jak i w jakim kierunku wychowywać. Myślę, że wadą naszego systemu oświaty była zawsze centralizacja i w ostatnich latach zrzucana ja stonka przez Amerykanów :-) skłonność do testowania... a teraz doszedł jeszcze ten, pożal się Boże, Czarnek. Jestem wręcz wrogiem tego typu edukacji. Gdy miałem coś do powiedzenia w szkolnictwie, próbowałem coś, choćby w najmniejszym zakresie, zmienić. Nie wszystko, a może nawet większość moich działań nie udało mi się przeprowadzić tak, jakbym sobie tego życzył. A ten cytat Łacinnika: "non scholae sed vitae discimus" - "nie uczymy się dla szkoły, ale dla życia", jest w "mojej filozofii" szkoły wielce znaczący.
Usuń