ROZDZIAŁ 11. PLANY
(w którym Kawiarennik dwie pieczenie w jednym piekarniku pragnie upiec z korzyścią dla siebie, Marii i małej Różyczki, co niewątpliwie mu się chwali, pomimo bycia po spożyciu)
Późno było i śnieżnie. W światłach ulicznych lamp kosmate okruszynki białego puchu harcowały na delikatnym wietrze. Państwo Koteńkowie i pan radca Krach z małżonką przybyli punktualnie, po dziewiątej wieczorem, kiedy kawiarenka pozbyła się grzecznie biesiadników i poziewała przed snem, do którego przysposabiano ją o tej zimowej porze.
Na górze przy śpiącej Róży straż trzymała Natalia, przyjaciółka Marii. Tej z kolei od godziny już nie było w mieszkaniu; wybrała się z wizytą przykrą, lecz konieczną do odosobnionego zakładu, gdzie przebywała jej matka.
- Czy może chociaż tym razem mnie rozpozna? – zadała to pytanie w obecności przyjaciółki, lecz twierdzącej odpowiedzi nie oczekiwała. – Z pewnością nie pozna. Ona przecież po drugiej stronie lustra, a może i dalej.
Kawiarennik zasiadłszy z przyjaciółmi milcząc, ważył słowa, które wypowiedzieć musiał. Siedząca przy nim pani Zofia dla dodania otuchy ścisnęła jego dłoń na znak, że dalsza zwłoka między przyjacioły zbędna jest i niepożądana.
- Drodzy moi – zaczął wreszcie Adam – zapewne domyślacie się, że pora najwyższa, aby nasza Róża po chrześcijańsku uświęciła swoją pośród nas obecność. Słowem, o chrzcinach przychodzi mi wam zakomunikować, do których z wielką chęcią się przyłożę.
- Czas najlepszy ku temu – podchwyciła żona radcy Kracha. Zaraz jednak zamilkła, czując, że Adam dopiero napoczął wątek niecodziennej rozmowy.
- Na chrzestną – ciągnął kawiarennik – Maria obrała swoją bliską przyjaciółkę, która teraz pilnuje jej dziecię. Natalia Potulicka – przedstawił ją, na co państwo Koteńkowie zareagowali wyrazem twarzy potwierdzającym znajomość wybranki, gdyż pan doktor rodzinnym był dla tej panny lekarzem, natomiast pani Zofia jeszcze ze szkolnych czasów Potulicką wdzięcznie wspominała.
- Chrzestnym natomiast będzie…
- Andrzej, chłopak, którego dobrze znamy z tańcującego wieczorka i wcześniejszych z młodzieżą kawiarenkowych swawoli – przerwała pani Zofia, dodając, że za młodzieńca ręczy, bo w głowie ma porządnie poukładane, więc się nada.
- W tym miejscu – podążał ze swoim wywodem kawiarennik – szczerze przyznać muszę, że pani Zofia jako jedyna do tej pory poinformowana została o moich planach i jest mi w nich nieocenioną inspirantką.
Państwo Krachowie pokiwali ze zrozumieniem głowami, tymczasem wyraz twarzy doktora Koteńki przypominał nieziemskie zdziwienie faktem, że oto przed nim samym jego połowica zdołała zachować tajemnicę podejrzanych z Adamem konszachtów.
- Oczywiście wszyscy państwo, wszyscy nasi wspólni przyjaciele jesteście na tę uroczystość zaproszeni, lecz na tym cała sprawa się nie kończy… gdyż… moim zamiarem… naszym wspólnym…
Głos Kawiarennika nagle zawisł nad przepaścią i z gruchotem upadł, rozbijając się o nadęte urwistego brzegu skały i pewnie milczenie po samobójczym skoku tegoż głosu trwałoby noc całą, gdyby nie koło ratunkowe ciśnięte straceńcowi przez panią doktorową.
- Oj, Adamie, Adamie. Prędzej ty kawiarenkę zabezpieczysz w smakowite faworki i najprawdziwszą jednorodną whisky spod Edynburga, zanim poprawnie przedstawisz w słowach swoje chytre plany – powiedziała pani Zofia – a powinniście kochani wiedzieć, że dowiedziałam się o nich od pana Adama w czasie jego niespotykanej słownej rozwiązłości, do której właśnie przyczyniła się ta szkocka prymucha. Tak było, panie Adamie? Na honor, nie inaczej. A oczy jak mu błyszczały radośnie? A nosem jak namiętnie pociągał? A rzekł mi tak:
„Pani Zosieńko kochana, wszak tak być nie może, aby naszą Marię tak samą sobie z dzieckiem pozostawić, żeby się z panieństwem swoim obnosiła i kusiła ludzkie oczy do gadania niestworzonych opowieści. Ja wiem, pani Zosieńko, że w dzisiejszych czasach panna z dzieckiem nijaką nowością nie jest, lecz rozważmy Różę, kiedy ona dorośnie… o, tak, Różę trzeba mieć na uwadze… to takie niewinne śliczności ta mała, więc ja już zdecydowałem, wręcz pogroziłem Marii palcem… pod wspólnym dachem panieństwa ukrywać nie chcę… i wyszło na to, że zaproponowałem jej małżeństwo”.
Tak właśnie powiedział i jeszcze przesadnie wypełnioną szklanicę sobie polał. No, no, myślę sobie. Pewnie teraz to ty przepijasz do smutku wielkiego, do tej czarnej polewki jaką cię Maria uraczyła. W jakim ja głębokim błędzie tkwiłam. Ośmieliwszy zapytać się, czy oświadczyny przyjęte zostały, ten do rąk moich dopadł i całować zaczął, nie zaprzeczył, nie zaprzeczył, a pije, powiedział, z tego powodu, że różnicę wieku między nimi wziął sobie za przeszkodę nie do pokonania, lecz oboje, jak widać, tę stacjonatę na dwa metry wysoką przeskoczyli w niezłym tempie i z jakim zapasem.
Stanęło więc na tym, że oboje, z odmiennych powodów uwierzyć nie mogli, że doczekają się sakramentalnego „tak” przed ołtarzem.
I wtedy, gdyśmy tak rozkosznie gnuśnieli nad stołem (nie powiem, towarzyszyłam Adamowi przy degustacji), pojawiła się z nienagła Maria, groźnie się z nas wyśmiewając.
- No to biorę sobie za męża pijaka – wyrzekła i pociesznym a litującym się nad postacią wybranka spojrzeniem go objęła.
- Tak było, panie Adamie? Na honor. Nie zaprzeczy. No, mówże ty teraz.
Adam odetchnął tak mocno i przeciągle, że owym tchnieniem powietrza zaciągniętego z płuc swoich nie byle jaki pożar by ugasił.
- Tak, proszę państwa. W jednym dniu ślub i chrzciny będą i w takiej właśnie kolejności.
Radca Krach nerwowo przytupujący nogami pod stołem, gdy opowieści pani Zofii słuchał, teraz wstał gwałtownie i do kawiarennika bezczelnie dopadł swoimi ramiony i szczerze go uściskał. Podobne, choć w łagodniejszej formie uszanowanie uzyskał pan Adam od pani Krachowej i doktora Koteńki.
- Wiedziałem, wiedziałem – krzyczał pan radca – stawiam każdemu po koniaczku.
Zanim jednak butelczynę przedniego francuskiego bimberku opróżniono, kawiarennik poprosił o świadkowanie pana Kracha (o zgodę pani Zofii pytać już nie musiał, gdyż ta sprawa owego gnuśnego wieczoru uzgodniona była).
A doktor Koteńko, jak zwykle skromniutki i wyciszony, lecz przecież radosny jak pozostali, pomyślał sobie:
- A cóż to za kobieta z tej mojej żony? Jakże ona knuć potrafi! Jakie jeszcze dla mnie szykuje tajemnice? Ożeniłeś się poniewczasie i teraz masz za swoje, cierp i dawaj się za nos wodzić. Ale przy tym… przy tym… jaka ona jest kochana…
Wesołe wieści z Kawiarenki płyną. Bardzo brakuje w tych czasach pozytywów ludzkiej egzystencji, solidarności, zwykłej troski o los innych. Tak by się chciało żyć w kartach Twej powieści z życzliwymi ludźmi wokoło.
OdpowiedzUsuńSerdeczności zasyłam
Zdaję sobie sprawę, że świat przedstawiony w tych opowieściach zatrąca utopią, lecz wobec setek negatywnych przykładów z życia, należy się chyba jakaś "odskocznia".... pozdrawiam.
UsuńŻeby tylko takie knucie na świecie istniało!
OdpowiedzUsuńCiekawe czy w realnym świecie równie wspaniali ludzie się trafiają?
Możliwe, że są tacy, lecz coraz częściej przychodzą do mnie takie myśli, że jest ich mniejszość, niestety...
UsuńPięknie i wzruszająco...
OdpowiedzUsuńDziękuję... tak będzie do końca...
UsuńDobrze, że na kartach swej powieści tak pozytywnych, szlachetnych ludzi przedstawiasz. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńRobię to z pełnym zamysłem... pozdrawiam
Usuń