ŻYCZENIA

ZDROWYCH, POGODNYCH I RADOSNYCH ŚWIĄT

CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

14 sierpnia 2021

KAWIARENKA. ROZDZIAŁ 14. WZBURZENIE RADCY KRACHA.

 


["Promyk" : pismo ilustrowane dla młodzieży i dzieci. 1904, nr 15]


 ROZDZIAŁ 14. WZBURZENIE RADCY KRACHA. 

(w którym dowiadujemy się o tym, co spowodowało nagłe wzburzenie pana radcy Kracha i w jaki sposób zamierza on ostatecznie rozwiązać rozwiązać problem pana redaktora Pokorskiego. Przy okazji dowiadujemy się, że w kawiarni istnieje możliwość zjedzenia czegoś konkretnego)


- Słyszeli panowie – radca Krach zajął miejsce przy stoliku niezwykle podekscytowany – redaktora Pokorskiego wywalili na zbity pysk.

- Co też pan powie!? – inżyniera Beka jakby ścięło z nóg.

- Przepraszam za wyrażenie, ale ścierpieć tego nie mogę – grzmiał pan radca.

- To niepodobna – odezwał się doktor Koteńko – o ile się nie mylę, to właśnie pan Pokorski naszą lokalną gazetę zakładał i wielkie dla niej położył zasługi.

- Wiem teraz – rozległ się przyciszony, matowy głos mecenasa Szydełki – wiem teraz, dlaczego redaktor tak rzadko z nami bywał. Słyszałem i ja, że miewał nieprzyjemności w redakcji.

- I to nie raz – dopowiedział radca Krach.Źle się dzieje, kiedy ci każą pisać pod dyktando. Pokorski fatalnie to znosił.

- Nie ma gorszej rzeczy w tym fachu – przyznał inżynier Bek.Czy aby na pewno zwolniony?

- Bezapelacyjnie. Dzwonił do mnie. Tłumaczył rozżalony. Ale bym coś zjadł, panowie. Kiedy jestem wzburzony, muszę żołądek uspokoić czymś konkretnym.

- Jakieś ciasteczko? – zasugerował nieśmiało doktor Koteńko.

- Ależ doktorze.

- Coś konkretnego, powiedziałem – obruszył się pan radca.

- W kawiarni? – nie ustępował pan doktor.

- Zobaczy się.

Radca Krach tak jak siedział ciężko i boleśnie, tak wstał ociężale i cierpiąco, lecz zaraz nabrał wigoru i sprężystym krokiem odległość pomiędzy stolikiem a ladą pokonał. Tam wdał się w emocjonalną rozmowę z Kawiarennikiem, gestykulując przy tym i głos unosząc na tyle, aby nie uszło to uwadze bogu ducha winnych pozostałych gości.

Po kilku minutach powrócił do przyjaciół, oznajmiając, że zamówił dla wszystkich po befsztyku w sosie jak najbardziej własnym, z surówką, ziemniaczkami i kompocikiem. Tu spojrzał na doktora Koteńkę, który zdawał się rwać do wygłoszenia opozycyjnego głosu.

- Niech nie słyszę sprzeciwu. W tym stanie, wie to pan najlepiej, panie doktorze, nie dość, że nie zwykłem zmieniać zdania, ale z przyczyn zdrowotnych, informuję pana, że każda próba odmowy, skończyć się może tym, że najjaśniejszy szlag mnie trafi.

- Ja tylko… - westchnął pan doktor.

- Wiem, wiem, panie doktorze. Pani Zofia, jak sądzę, wyznaczyła panu limit kalorii do spalenia. Trudno. Przyjaciołom się nie odmawia.

- Toteż nie odmawiam – doktor Koteńko wyrzekł te słowa śmielej, po czym zamilknął, jakby nakryto go grobową płytą.

Radca Krach odetchnął głębiej, niż się spodziewał.

- Z całego serca cię przepraszam, panie doktorze, za brak delikatności w słowach. Rozumie pan… wzburzenie. Nie chowaj pan urazy, proszę.

Te słowa, przepięknie świadczące o nadzwyczajnie słusznym pana radcy wychowaniu, w gruncie rzeczy były zbędne, albowiem w całym powiecie pan doktor znany był z tego, że do nikogo nijakiej urazy nie zachowywał, więcej, był jako ta gojąca ranę maść, okład, po którym chromy a obolały nie czuje piekącego bólu, ot uosobienie niewymuszonej dobroci i wyrozumiałości dla ułomności ludzkich.

- Panowie – zaczął teraz mecenas Szydełko – wypadałoby się poważnie zastanowić, co tu począć w sprawie pana Pokorskiego. Znam go dobrze i wiem doskonale, jak wiele ta gazeta dla niego znaczyła.

- Otóż to – przyznał radca Krach – Sprawa wygląda paskudnie. Redaktor raz wreszcie nie ustąpił i napisał prawdę o pewnym szemranym przedsiębiorcy. Właściciel pisma z jego tylko znanych powodów wpadł we wściekłość, tekst wrzucił do kosza i potraktował Pokorskiego jak byle pismaka. To nie uchodzi. Radzić trzeba, panowie.

- Może bym mu czego poszukał w swojej firmie – zastanowił się pan inżynier.

- Ja się zapytam Zosi – wtrącił doktor Koteńko – zawsze to pokrewna branża.

- Pewnie by i nasz pan Adam przygarnął redaktora na jakiś czas – napomknął mecenas Szydełko – a może poszukam w tym naszym stowarzyszeniu.

Kawiarennik wydawszy wcześniej polecenie odnośnie obiadu dla gości, z pewnej odległości przysłuchiwał się przyjaciół rozmowie i kiedy padło w niej jego imię, przyznał w duchu, że w związku z mającym się odbyć rozwojem działalności kawiarni, związanej z uruchomieniem przykawiarnianego ogródka, tudzież realizacją pomysłów, jakie mu podsunęli panowie, mógłby mu się pan Pokorski do czego przydać, choć oczywiście nie w roli, do której był ponoć stworzony jako mistrz dziennikarskiej werwy i epitetu.

- Panowie, te wszystkie rozwiązania może są i dobre i warte zachodu, ale grzeszą krótkowzrocznością i tymczasowością – zagrzmiał radca Krach, a kiedy pan radca grzmi, oznacza to ni mniej ni więcej, że nad czymś głęboko przemyśliwa.

Tedy radca Krach rozmyślał, gdy tymczasem w jego obecności zacni towarzysze brali pana redaktora w obronę, narzekali na podłe czasy, w których niby zdjęto cenzurę, a ona jak ta hydra nadziewa na szyję kolejny łeb, kombinowali jak tu pełne przychylności słowa zamienić w realną pomoc.

Kawiarennik Adam sam przyniósł godne męskich żołądków porcje, aż oniemieli, a zapach złośliwie wobec pozostałych gości i niebezpiecznie się rozpanoszył, krążył jak jaki zbój po sali, lecz ci nie mieli, o dziwo, nic przeciwko niezwykłym jak na kawiarnię, kuszącym nozdrza zapachom; raczej kiwali głowami z podziwem i niejaką niegroźną zazdrością.

- Po posiłku, doktorze, niech pan zajrzy do Róży, bo zdaje się, że gorączkuje – szepnął kawiarennik do ucha panu Koteńce.

Ten już gotów był wstać i w swoim zwyczaju natychmiastowe podjąć kroki, lecz Adam przydusił go do stołu silnym uściskiem obu dłoni.

- To zapewne nic poważnego. Może to nawet nie gorączka a nasze przewrażliwienie, ale lepiej dmuchać na zimne.

Podniebienia biesiadników delektowały się przednim smakiem mięsa i dodatków, a ich twarze wypogodziły się momentalnie, kiedy wychylili po kieliszku wyborowej, przemyślnie schłodzonej, którą pan radca zamówił do posiłku. Naraz radca Krach odłożył sztućce i energicznie przetarł chusteczką usta.

- Już wiem, panowie, co począć z tym fantem. Wiem i niech mi kaktus na pewnej części ciała wyrośnie, jeśli nie wiem, co mówię.

Trzy pary oczu, a także ta czwarta, Kawiarennika, z oddali, skupiły się na twarzy pana radcy Kracha. Ten zwlekał z wyjaśnieniem, czym jedynie potęgował upiorną chwilę zgrozy.

- Założymy własne pismo, panowie.


[14.08.2021, Toruń]

6 komentarzy:

  1. Tego dobrego, troskliwego świata brakuje mi w czasach współczesnych. Tego pochylenia się nad innymi, a nie tylko nad sobą. Przeraża pazerność i parcie na władzę.
    Serdeczności

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie też tego brakuje i dlatego tak piszę. Pozdrawiam

      Usuń
  2. Gdybyż to było takie łatwe panie Radco! Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z całą pewnością w pojedynkę, jak Obajtek, się tego nie zrobi, ale z przyjaciółmi??? pozdrawiam

      Usuń
  3. Po dobrym obiedzie lepiej się myśli, stara prawda!
    jotka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Potwierdzam, jednakowoż upływ czasu czasami zgłasza sprzeciw...

      Usuń