Plakat z filmu Siergieja Gierasimowa "Wiejski lekarz"
ROZDZIAŁ 17. NAPRAWDĘ NIEZWYKŁY DOKTOR KOTEŃKO
(w którym poznajemy pana doktora Koteńkę także z innej strony oraz o tym, że do ukazania się pisma pod patronatem pana radcy Kracha droga nie jest znowu tak daleka)
Choć południowy wiatr dawał znak, że prawdziwa wiosna jeszcze przed progiem nieśmiało stoi i wzbrania się przed naciśnięciem klamki, radca Krach pana Romskiego do kawiarnianego ogródka poprowadził, gdzie obaj spoczęli przy pierwszym z brzegu stoliku. Wprawdzie uroczyste otwarcie tej części kawiarenkowej przestrzeni miało się odbyć w sobotę, lecz przecież pan radca to gość specjalny, cieszący się tutaj zasłużonymi względami, toteż nic dziwnego, że Maria z nadzwyczajną radością otworzyła drzwi do nowego przybytku, pytając przy okazji, czego też tym razem pan radca sobie życzy.
Życzenie pan radca Krach miał względem porządnie mocnej kawy dla siebie i gościa oraz po serniczku, który słodkości, tak zacny gość kawiarenki się wyraził, szlachetnemu napojowi doda, gdyż kawę obaj panowie spożywali wszakże bez domieszki cukru.
- Zatem, panie Romanie – rozpoczął radca Krach, kiedy tylko Marysia postawiła na stole zamówienie i szybciutko oddaliła się (pewnie zerknąć, czy mała Róża nie wyrwała się przypadkiem z objęć Morfeusza) – uzgodniliśmy warunki i cieszę się, że, póki co, na powitanie, nie zedrze pan z nas skóry.
- Powiedzmy, że potraktuję państwa nadzwyczajnie. Raz, że spodobał mi się wasz pomysł; dwa, że zanosi się na dłuższą współpracę, a trzy… - tu pan Roman Romski zawahał się przez należytą chwilę, tak jakby nie do końca był przekonany, że ten trzeci powód powinien był wyjawić. W końcu jednak uległ proszącemu wzrokowi pana radcy.
– Trzecim powodem jest doktor Koteńko, który, jak mniemam, po tym, co panie radco mi opowiadałeś, w rzeczony interes jest włączony.
- Nie inaczej… no proszę… doktor Koteńko – westchnął radca Krach w dostatecznym stopniu zadziwiony.
- A tak. Pan doktor tak skutecznie zaangażował się w leczenie mojej żony, że gdyby nie on, pewnie do tego czasu byłbym wdowcem - urwał w tym miejscu pan Romski, nie potrafiąc ukryć wzruszenia. - Tylko jego wnikliwości i umiejętnościom zawdzięczam tak wczesne rozpoznanie, rozumie pan, choroby, która… - tu po raz drugi Romski zaciął się. Widocznie przypomniał sobie ów dzień, po którym, jak się wydawało, jedynie noc ciemna i płaczliwa nastanie, lecz nic takiego nie nastąpiło, a po pani Romskiej do dziś dnia, ani znaku tej okrutnej choroby nie widać.
- Oj tak – wtrącił słówka pan radca – ja tu często się z panem doktorem przekomarzam, że w sieci ułapion przez energiczną panią Zofię, lecz w samej rzeczy pan Koteńko to lekarz, którego darmo ze świecą szukać, prawdziwy wybawca istot ludzkich z chorób wszelakich. Jeżeli można o kimś, że z powołania przyjął na siebie obowiązki wobec ludzkości, to będzie nim nasz pan doktor.
- Oby nam jak najdłużej służył – dodał Romski – mam dla niego szacunek i obiecałem sobie do śmierci być jego wdzięcznym dłużnikiem.
Uradowały radcę Kracha tak sprawiedliwe o jego przyjacielu słowa, a znając mądre powiedzenie, że przyjaciele moich przyjaciół są moimi przyjaciółmi, wyrokował, że dla ważności przedsięwzięcia, jakiego się podjął, każda nowa, pomocna i przyjacielska dłoń nie może być odrzucona. Pan radca przeczuwał, że w Romskim taką przyjazną duszę odnajdzie.
- Rozumiem – ciągnął pan Roman – że dla pana doktora znajdzie się miejsce w czasopiśmie w związku z profesją, jaką uprawia?
- Nie inaczej – potwierdził Krach – choć pan Koteńko gustuje też w muzyce. Co ja mówię, gustuje, on jest, kto wie, czy nie najsławniejszym w mieście koneserem muzyki nie bardzo lekkiej, czemu przyklasnąć wypada, bo od tej mniej poważnej specjalistów jest nazbyt wielu... . Nie masz też potężniejszego od niego kolekcjonera płyt wszelkiego kalibru: tych prastarych – winylowych i tych najnowocześniejszego formatu. Nadto, pan doktor o muzyce potrafi tak pięknie mówić, że człowiek, przywykły do wypijania, w rozsądnych ilościach, rzecz jasna, szlachetnych trunków, o kolejnym kieliszku zapomina. Niech pan tylko spróbuje go zagadnąć na muzyczne tematy. Tedy naszemu panu doktorowi zasugerowałem, aby zechciał się o muzyce wypisać w naszym czasopiśmie.
- Nie dziwię się – odparł Romski – zauważyłem bowiem, że w gabinecie doktora cały czas jakieś przyciszone melodie sączą się z głośników; cichutko, niby niezauważalnie, ale przecież słychać te dźwięki już w poczekalni.
Rozmawiając w ten sposób wypili kawę, pojedli serniczka i pewnie by kolejne złożyli na te smakowitości zamówienie, gdyby nie fakt, że pan Romski miał w swojej drukarni pracę, a lubił w warsztacie swym siedzieć czasem aż do północy.
- Tak więc, panie Romski, podsumujmy: redaktor Pokorski opracowuje z panem szatę graficzna pisma, pani Zofia pilnuje pierwszych artykułów pisma (już tam cos dla pana przygotowała), a ja dopinam sprawę stowarzyszenia, które będzie wydawać nasze pismo. Mobilizuję też darczyńców. Z kolei z pomocą mecenasa Szydełki zadbamy o jak najszybsze postaranie się o obowiązkowy numer ISBN, a przez cały ten czas pani Zofia zachęci pozostałych redaktorów do napoczęcia pierwszych publikacji.
- Jasne, rozumie się. Kiedy tylko zgromadzimy artykuły do pierwszego numery, trzeba by wszystkich zebrać i przedstawić graficzne warianty naszego pisma – „Naszego Głosu”, bo taka jest robocza nazwa czasopisma - zauważył właściciel drukarni.
- W rzeczy samej – potwierdził radca Krach ujęty tym, że Romski tak pięknie użył określania „naszego pisma”.
Wstali od stołu i już mieli przecisnąć się przez drzwi łączące obie kawiarniane przestrzenie, gdy nagle w tych drzwiach wyrosła pani Zofia Koteńkowa. Na jej nieskazitelnie cielistej barwy twarzy pociągniętym szlachetnym różem malował się uśmiech połączony z ekscytacją. Tuż za nią stał Kawiarennik, dotrzymujący kobiecie kroku także w malowniczym, acz zagadkowym uśmiechu.
- Panie radco – niemal wykrzyknęła pani Zofia, a ujrzawszy tuż za panem Krachem smukłą postać Romskiego, wykrzyknęła powtórnie: - Panowie, mój mąż jest naprawdę niezwykły!!!
- Lepiej późno, niż wcale – filozoficznie zwrócił pani Zofii uwagę radca Krach.
- Co, proszę?
- Niemal w rok po ślubie doceniła pani przymioty swego męża – tu radca Krach pozwolił sobie na zamaszysto-kpiarski uśmiech.
- Och, panie radco, te żarty nigdy pana nie opuszczą, a sprawa jest ogromnej wagi.
- Pani Zosieńko, skoro tak, zatem trzeba ją omówić.
Zasiedli więc w troje przy stoliku, przy którym jeszcze przed chwilą pan radca z Romskim urzędował. Ten drugi, niestety, pożegnać się musiał; jedyne, na co miał czas, to z panią Zofią ustalił dzień i godzinę spotkania w drukarni.
I w taki sposób, przy kolejnej kawie, przy serniczku, trójka przyjaciół odbyła jeszcze jedną ważną rozmowę, podczas której dokonano rozbioru logicznego zdania, którego esencją była niezwykłość doktora Koteńki.
[30.08.2021, Toruń]
Rozmowy w sympatycznej kawiarence przy kawie i serniczku muszą skutkować niecodziennymi efektami:-)
OdpowiedzUsuńOwszem, tam gdzie miło się spędza czas, jest miejscem inspirującym.
UsuńOj przydałby mi się taki doktor, bo reumatyzm dokucza, a bezsenność męczy.
OdpowiedzUsuń... niechby był taki choć do pogadania...
Usuń