Tedy znalazłem się na polanie, gdzie onegdaj zaczynałem i kończyłem grzybobrania; nie była wielka, a jej osobliwością był mech praktycznie wypełniający całą przestrzeń pomiędzy pięcioma oddalonymi od siebie starymi świerkami, przestrzeń na tyle rozległą, że docierało tutaj światło wysokiego słońca, co czyniło, że w tej części iglastego lasu panował specyficzny, cieplejszy niż gdzie indziej mikroklimat, a nadto można się było na tej mchowej powierzchni rozgościć, rozbijając, tak jak w moim wypadku, namiot.
Mój wewnętrzny zegar organicznego czasu od dawna był rozregulowany. Przywykłem do późnego kładzenia się spać, nie znosiłem wczesnego wstawania i, co poczytywałem sobie za niemały sukces, udało mi się uzgodnić taką godzinę rozpoczynania pracy w bibliotece, aby nie zaczynać przed jedenastą. Kiedy zaś zdarzało mi się wstawać o nieludzko wczesnej porze, zwłaszcza w dni świąteczne - mam na myśli godzinę siódmą lub wcześniejsze - moja ta jakże poranna aktywność kończyła się bezwzględnie najpóźniej przed południem. O tej porze byłem całkowicie wykończony, wręcz umierający i jedynym ratunkiem był dla mnie sen. Tak też się stało tego dnia, gdy dotarłem na staroleślną polanę. Po krótkiej konsumpcji zakupionego z furgonu chleba i kiełbasy rozłożyłem szybko namiotową jedynkę, wcisnąłem się do niej rozłożywszy się na karimacie i przykrywając bezwładne już i oczekujące pierwszego podczas tej wędrówki odpoczynku ciało.
Malarka Zuzanna Ostrowska.
Powiedziałam właściwie wszystko to, co uprzednio wyznałam już funkcjonariuszom we własnym i Stefana mieszkaniu. Teraz ci oboje siedzieli ze mną z niewielkim służbowym pokoju na komisariacie, a był przy tym przesłuchaniu obecny, jak mi się wydaje, ich przełożony, który jednak nie zadawał mi pytań, tylko obserwował tę służbową czynność, jaką przeprowadzali jego podwładni, a sam zabrał głos w sprawie klucza. Policjanci podzielili się czynnościami: mężczyzna zadawał mi pytania, kobieta zaś przepisywała na komputerze pytania i moje odpowiedzi, a że pisała tylko dwoma wskazującymi palcami, starałam się mówić nie za szybko, aby nie być zmuszona do powtarzania swych zeznań. Wszystko szło w należytym porządku, dopóki nie odezwał się ten trzeci.
- Jakie stosunki łączyły panią i Stefana Wronę? Jak mogłaby je pani określić?
- No cóż, byliśmy sąsiadami, żyliśmy na przyjacielskiej stopie - odparłam.
- A zatem nie łączyło panią z tą osobą nie więcej? Czy była to przyjaźń, czy może jedna coś więcej - uzupełnił mężczyzna ubrany po cywilnemu, ale przecież wyczuwałam, że gdyby założył mundur, jego ranga świadczyłaby o tym, że on tu jest najważniejszy. Nawet sposób w jaki na mnie patrzył to mówił. Podejrzewam, że wtedy dbał o każde słowo i oczekiwał ode mnie bardzo konkretnych odpowiedzi.
- Można powiedzieć, że przyjaźniliśmy się, a łączyły nas zainteresowania...
- Proszę dalej...
- Myślę, że oboje jesteśmy humanistami. On uwielbiał książki, podobno nawet pisał, ja maluję... to bardzo bliskie zainteresowania. Sądzę, że posiadał pewną wiedzę o malarstwie.
- Nie łączył państwa erotyzm?
To pytanie tak niezręcznie, jak mi się wydaje, sformułowane, wprawiło mnie w zakłopotanie. Oceniłam, że nie powinnam na nie odpowiadać lub za wszelką cenę wymigać się z odpowiedzi. W tym samym momencie przypomniało mi się, że ta para funkcjonariuszy, która zawitała do mieszkania Stefana, również nie była skora do odpowiedzi, jakie są powody, dla których postanowili wkroczyć na prywatny teren mojego sąsiada.
- Nie rozumiem, co ma pan na myśli - odpowiedziałam - i nie uważam za stosowne, aby wymagano ode mnie odpowiedzi na tak osobiste pytania, zwłaszcza że nie widzę związku mojej osoby ze zniknięciem pana Stefana Wrony.
- Droga pani - zaczął sympatyczniej. - Nie każdy sąsiad oddaje sąsiadce klucz do przechowania. Taki klucz, proszę panią, bywa że jest, nie mówię, że akurat w tym przypadku, bywa że jest ofiarowany drugiej osobie, aby ta miała możliwie najłatwiejszą sposobność dostania się do mieszkania, pokoju, gdzie spodziewana jest erotyczna schadzka.
Najwidoczniej ów gość, który coraz bardziej wydawał mi się niesympatyczny, poszedł na całość i w związku z tym, nie pozostałam dłużna, mówiąc:
- Jeśli o to chodzi, to nasze mieszkania sąsiadują z sobą w tak niebanalny sposób, tak oryginalnie zostały zaprojektowane, że balkony obu mieszkań łączy, czy inaczej - dzieli jedna wspólna ścianka i gdybym miała cholerną ochotę na seks, przedostałabym się bez trudu na balkon pana Stefana.
Nie spoglądając nawet na zegarek, a opierając się na położeniu słońca, doszedłem do wniosku, że mój sen mógł trwać około trzech godzin, co by mi wystarczyło. Sprawdziłem to - nie pomyliłem się wiele. Pakując plecak od razu pomyślałem o tych starych ludziach mieszkających przy drodze u wejścia do głębokiego liściastego lasu po tamtej stronie powiatowej drogi. Kiedyś widywałem się z nimi trzy-cztery razy w roku ilekroć zatęskniłem za lasem, tak, tak, to nie tylko tęsknota za grzybobraniem, przede wszystkim za lasem. Zachodziłem do tego małżeństwa, aby zaspokoić pragnienie, choć ugaszczali mnie obiadem lub przynajmniej drożdżowym ciastem z mlekiem prosto od krowy. Kiedy przed miesiącem jeden z moich znajomych poinformował mnie, że będzie przejeżdżał przez te okolice, poprosiłem, aby wpadł do tych państwa i zdał mi krótką relacje z tego czy i jak żyją, bo ostatni raz widziałem staruszków przed rokiem i byłem ciekaw w jakiej są formie, szczególnie stary Rybicki, który prędzej niż jego żona podupadał na zdrowiu. Relacja została mi zdana i wtedy zadecydowałem, że kiedy opuszczę miasto, w pierwszej kolejności zawitam do starego małżeństwa, których chałupina znajdowała się u wrót lasu.
(cdn)
[25.08.2021, Toruń]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz