CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

26 marca 2022

KAWIARENKA. ROZDZIAŁ 41. REDAKTOR POKORSKI I JEGO "IDEE FIXE".

 



ROZDZIAŁ 41. REDAKTOR POKORSKI I JEGO "IDEE FIXE".  

(w którym opowiemy o cennych socjologicznych inicjatywach pana redaktora, z którymi identyfikuje się Kawiarennik Adam)

    Pana redaktora Pokorskiego dawno już nie widziano w tak dobrym i bojowym humorze. Zniknęły z jego twarzy smutki i żale, kiedy to utracił pracę w powiatowo-miejskim tygodniku i poszedł szlifować bruk, a pewnie by długo jeszcze przemierzał miejskie trotuary, gdyby nie przyjaciele: pan radca Krach, pan Adam i kilku innych, którzy niejako dla niego nowe wymyślili pismo, w którym teraz popisuje się własnym talentem i organizacją. „Nasz głos” kierowany przez redaktora Pokorskiego coraz to bardziej się rozrastał, a sprzedawał jeszcze lepiej, aż w końcu grudnia doczekał się internetowej strony, zawierającej część publikowanych „na papierze” tekstów, skupiając się raczej na poszerzeniu graficznych możliwości pisma oraz koncentrując na rozmowach z czytelnikami.

    Z nastaniem nowego roku zjawił się w biurze redakcji „Naszego głosu” konkurent medialny, ów pan, który wyrzucił był redaktora Pokorskiego z pracy, a teraz, najpierw skruszony, zaproponował mu powrót na dawną posadę, następnie fuzję obu pism, w końcu wykup tytułu z pozostawieniem naczelnego na dotychczasowym stanowisku z pensją pozazdroszczenia godną.

    Rzecz jasna pan redaktor Pokorski dał skuteczny i dający osobistą satysfakcję odpór złożonym przez przedsiębiorcę ofertom i z ukontentowaniem uścisnął mu serdecznie dłoń na pożegnanie, a następnie udał się do kawiarenki.

    Noc była wietrzna i jak na styczeń ciepława, bez śniegu i mrozu. W nowej części kawiarenki akurat pani Zofia Szekspira wpuściła na ekran, sporo młodzieży i starszych przy kawie, herbatce i ciasteczkach siedziało. W starszym lokalu gości mniej: w kąciku przy swoim stoliku Stary Pisarz przy mleczku z panią Krachową siedział z rozwartym na nowej stronie kajetem; gdzie indziej dwoje podróżnych przy spóźnionej kolacji i jakaś starsza, bardzo w sobie zakochana para, która tydzień w tydzień w kawiarence się pojawiała, szepcząc pewnie do siebie słowa, jakich młodzi, kochający się dzisiaj ludzie już do siebie nie powiadają.

    Pan Adam korzystając z zapatrzenia gości w „Sen nocy letniej” , przysiadł się do stolika, przy którym obecność swą zgłosił już był pan redaktor. Ten siedział oczywiście przy kawie i ciasteczkach.

- Cóż tam u pana, redaktorze? - zaczął rozmowę Kawiarennik.

- Wszystko w najlepszym porządku, panie Adamie. Opowiem panu, co mi się takiego dzisiaj przydarzyło.

    I napoczął pan Pokorski swoją opowieść o niespodziewanej wizycie medialnego potentata, a przedstawił ją w detalach, słowo po słowie.

- …i powiem panu na koniec, że nigdy bym się nie spodziewał, że ten gość, jak gdyby nigdy nic, wpadnie do mnie i złoży mi tak niecne propozycje - zakończył pan redaktor.

- Bezczelność w świecie nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa - zakomunikował pan Adam. - Mnie natomiast, przyznam szczerze, bardzo zbudował pana ostatni wstępniak, przyjacielu. Rozwinął pan w nim moje myśli - dodał.

- Cóż… ja już od dawna zauważyłem, że myślimy podobnie w bardzo wielu kwestiach. Nie tylko zresztą pan i ja.

- To prawda, jesteśmy całkiem zgraną paczką.

- Wie pan, panie Adamie, czasami człowiek nie wiem czy musi, ale przynajmniej powinien na własnym przykładzie doświadczyć wyrządzonego mu zła, aby spróbować z nim później powalczyć.

- Ma pan na myśli to, co spotkało pana w dawnej redakcji, o tym zwolnieniu pan myśli?

- A jakże, o tym. I też myślę sobie, co by się stało ze mną, gdyby nie pan, gdyby nie pan radca i ci nasi wszyscy przyjaciele… wie pan, jaki jestem panu wdzięczny? Zatrudnił mnie pan, wspomógł… potem to pismo…

- To nasze wspólne dzieło, przyjacielu, choć wiadomo, że jeśli miałby nim kto kierować, to przecież, że pan.

- Pewnie znalazłby się kto inny - panie Adamie. - W tym rzecz, że stało się to wskutek tego, że mieliśmy do siebie zaufanie. Wy mieliście zaufanie do mnie, wyciągnęliście pomocną dłoń, bez której...

- No cóż… najwyraźniej widać, że zasługiwał pan na pomoc… i teraz, po tym pana artykule doskonale rozumiem, jak bardzo pan nadaje się do prowadzenia naszego pisma.

- Takie odnosi pan wrażenie? - zastanowił się pan redaktor.

- Oczywiście. Pisze pan wszakże o tym, że społeczność lokalna powinna w znacznie większym stopniu wspomagać się i troszczyć o siebie, i że obowiązkiem naszym jest sprawienie, aby nikt spośród żyjących w naszym najbliższym otoczeniu nie czuł się odrzucony i pominięty.

- Przyzna pan, że w ogólnych zarysach jest to prawda - zauważył redaktor.

- Faktycznie, niemal każdy mógłby podpisać się pod tymi słowy, bo są jak najbardziej politycznie poprawne, tyle że przeważnie niewiele z nich wynika. Pan natomiast traktuje całą sprawę poważnie i rozpatruje ją w charakterze obowiązku, tak jak obowiązkiem jest, na ten przykład, punktualne rozpoczynanie i kończenie pracy.

- No cóż, tak właśnie uważam. Chyba po to człowiek jest zwierzęciem stadnym, aby działał w grupie. Jeśli społeczeństwo wymyśliło gminę, państwo, to głównie z tego powodu, aby grupa obywateli, która te gminę czy państwo uznaje, mogła się cieszyć z jej funkcjonowania. Powiem więcej, każdy powinien czuć się w niej na tyle dobrze, aby nie być zmuszony do opuszczenia grupy, bądź też do wchodzenia w spór z instytucjami, jakie go reprezentują.

- To prawda, co pan mówi, redaktorze. A my właśnie mamy problem z instytucjami i dlatego proponuje pan alternatywne rozwiązania. Oj… dostanie się panu po uszach.

- Jestem na to przygotowany, przyjacielu - uśmiechnął się redaktor Pokorski. - Już teraz na internetowym forum artykułu pełno jest interesujących wpisów.

- U podstaw pana propozycji leży ta inicjatywa przedsiębiorców tak mocno wspierana przez radcę Kracha i mecenasa Szydełkę dotycząca budowy miejskiego marketu.

- Bo jest ona istotna, gdyż wiąże społeczność lokalną i jest korzystna tak dla samych przedsiębiorców, jak i dla klientów, a także stanowi konkurencję dla korporacji panoszących się na naszym lokalnym rynku.

- I wciąga w rzeszę przedsiębiorców, coraz więcej obywateli… czytałem, że krąg osób, które mają mieć swoje udziały w przedsięwzięciu staje się liczniejszy z tygodnia na tydzień.

- To prawda. Najważniejsze, że główni „akcjonariusze” projektu nie zamykają przed nikim drzwi… ale to już sprawka pana radcy, który przekonuje, że im więcej ludzi wejdzie do tej kooperatywy, tym więcej będzie korzystających z jej usług i efektywniej zwalczy się konkurencję - podkreślił redaktor Pokorski.

- Pan jednak, redaktorze, idzie ze swoją propozycją dalej. Pisze pan o fundacji, która gromadziłaby fundusze na działania wspomagające tych, których potrzeby z różnych względów nie są zaspokajane.

- To taka idee fixè…

- Moim zdaniem zdecydowanie słuszna, choć, przyznam szczerze, konkurencyjna wobec zadań jakie wykonuje obecnie miasto i gmina. Nie sądzi pan, że z tej strony możemy napotkać trudności?

- Owszem, bo znaczyłoby to, że oficjalne instytucje utracą, przynajmniej częściowo, swoją ważność i wpływ na środowisko.

- Oczywiście życzyłbym sobie powodzenia w realizacji pana pomysłu, ale do tego potrzeba jeszcze jednego tęgiego umysłu.

- Ma pan na myśli pana radcę Kracha? - roześmiał redaktor Pokorski.

- A kogóż by innego?

- Że też ten człowiek nie ma ochoty być naszym burmistrzem - westchnął pan redaktor, a westchnął tak głęboko, aby być posłyszanym przez panią Krachową, która słodko gawędziła ze Starym Pisarzem.

- Ano nie chce… woli przychodzić do kawiarenki.

    Pewnie i z godzinę jeszcze panowie na społecznie istotne tematy posilaliby się interesującą rozmową, gdyby teatralna projekcja w sali obok się nie zakończyła. Powstał zatem harmider, nad którym pani Zofia musiała w końcu zapanować przemową do młodzieży, a i starsi, co „Sen nocy letniej” w styczniu oglądali też posłuchali, co „w temacie” Szekspir, pani Zofia ma wszystkim do opowiedzenia.

    Następnie trzeba było parę jeszcze kaw i napojów z przystawkami podać, a w końcu przy pianinie pojawił się doktor Koteńko, który z miejsca jakiś przyjazny dla uszu kawałek Schuberta zagrał.

    Pan doktor Koteńko oczywiście po żonę do kawiarenki przybył, albowiem kobiecie zawsze snadniej, kiedy podążając nocą do domu, wesprze się na ramieniu najmilszego jej sercu obywatela miasteczka.

(pisane 31 stycznia 2016 roku w Paryżu)

[26.03.2022, Toruń]



2 komentarze:

  1. Dobrze zrobił pan redaktor, że gościa pogonił, a fundacja to śmiały zamysł, no no!

    OdpowiedzUsuń