ROZDZIAŁ 42. NOWY ZACNY GOŚĆ KAWIARENKI
(w którym poznamy emerytowanego księdza Kąckiego, który z ochotą zaglądać będzie do kawiarenki)
Ksiądz Stanisław Kącki już po pierwszym z doktorem Koteńko odwiedzeniu kawiarenki zdecydował o całodziennym stołowaniu się właśnie tutaj.
- Dziecko - mówił do Marii, uzgadniając szczegóły wiktu - gdzie mnie się na stare lata przyzwyczajać do gotowania. Toż to ja zawsze gosposię na plebanii miałem, a nawet teraz, kiedym do rodzinnego gniazda wrócił, to, wstyd się przyznać, mateczka moja, choć na zdrowiu podupadła bardzo, oj bardzo, póki sił jej starczyło, gotowała dla mnie… a potem - ksiądz westchnął cicho - potem byle co jadłem. Przywykłem do tego, ale w końcu skoro Pan Bóg daje mi jeszcze pożyć, nie mogę nie uszanować swojego ciała… a wy karmicie na medal. A słyszałem, słyszałem… serwujecie posiłki dla najbiedniejszych… Pan Bóg was za to pobłogosławi, więc jeśli dałoby się i mnie pod takie posiłki podciągnąć, będę rad i zobowiązany, z tym że oczywiście zapłacę.
- To już załatwione. Otwieramy o ósmej, a o dziesiątej wieczorem kończymy pracę - poinformowała Maria. - To teraz, bo piękną wiosna i latem, bawimy się do północy.
- Bawicie się, powiadasz. Mnie tu pani Szydełkowa i doktor Koteńko opowiadają, że wcale piękna ta zabawa, a właściwie praca nie zabawa, do tego pożyteczna bardzo. A ksiądz proboszcz zachodzi?
Widać było solidne zmieszanie na twarzy Marii, która lepiej by było, gdyby tego pytania nie usłyszała.
- Nie zagląda do nas, jedynie dwie siostry rodzone zakonne przychodzą i bawią się… to znaczy pracują z nami.
- Rodzone siostry zakonne?
- Tak, proszę księdza, bo też one są rodzonymi siostrami. Jeden rok wieku ich dzieli… no i obie na zakonnice poszły. Bardzo, bardzo szlachetne panie. Udzielają się, a kiedy tylko je poproszę o dopilnowanie małej Róży, to nigdy mi jeszcze nie odmówiły.
- Córeczkę masz? - zachwycił się ksiądz Kącki - wieleż ma lat?
- Dwa lata. Żywe sreberko, mówię księdzu. A jak tatuś ją kocha.
- Mówisz, dziecko, o panu Adamie - dopytywał się ksiądz.
- A jakże, o moim mężu.
Tu Maria zamilkła, nie będąc pewna, czy to wypada nieznajomemu, choć to duchowna osoba, rozpowiadać o sobie, lecz tak jakoś ją naszło, taką dziwną sympatię poczuła do tych patrzących się na nią wyrozumiale oczu, że zabrnęła dalej.
- Z dzieckiem mnie wziął. Ślub wzięliśmy.
- Porządnie, bardzo porządnie uczynił. Nijakich kazań nie zamierzam tu prawić i pewnie to, co powiem, jak stary przypalony dowcip będzie, ale powiedzieć muszę: dla dziecka to bardzo ważna rzecz mieć matkę i ojca w jednej chałupie. A mateczka pani? Rodzice?
- Ojciec nie żyje od lat sześciu a matka… - głos Marii załamał się znacznie. Przypuszczała, że tak będzie. Sama zdecydowała się przecież na tę osobistą rozmowę - matka w ośrodku dla obłąkanych, w miasteczku. Jej świat jest tak bardzo inny. Tam ma najlepszą opiekę. Odwiedzam ją… nie poznaje, to przykre…
- Przykre…. Niezbadane są wyroki Jego. Widocznie taką jaka jest, Pan Bóg ją kocha. To nie na nasz ludzki rozum. A za przypomnienie, przepraszam, bo widzę, dziecko, że wzruszenie zwilżyło twoje źrenice.
- Już przywykłam, proszę księdza, choć każde przypomnienie boli. Ale co robić? Życia nie zatrzymasz. Tak bym chciała księdzu pokazać naszą małą, ale śpi teraz. Może kiedy indziej - ożywiła się. - Nie raz jeszcze będziemy się widywać.
- Nie raz, dziecko, nie raz. A teraz - ksiądz Stanisław pełen był zapału - teraz powiedz mi moja droga, w czym ja mogę wam wszystkim pomóc, w tym przedsięwzięciu, o którym tyle dobrego mi opowiadali?
W tej chwili oboje usłyszeli dźwięczny głos kucharki, która oznajmiała, że obiadek dla księdza gotów. Tedy Maria pomknęła do kuchennych świętości i powróciła z niej z tacą, na której w jednym, głębokim talerzyku puszczał aromat rosołek, a na drugim pyszniła się surówka z rozmaitych warzyw. Mięsko wołowe, gotowane, z rosołu, w sosie chrzanowym z ziemniaczkami czekało, aż miły gość upora się z pierwszym daniem.
- A w tej sprawie, proszę księdza, najlepiej rozmawiać z moim mężem albo z panem radcą Krachem - powiedziała stawiając przed księdzem Stanisławem rosołem i surówkę.
- Jakiż zacny zapach - zachwycił się ksiądz. - Gdzież ich spotkam?
- Obaj, wraz z inżynierem Bekiem wybrali się w podróż po miasteczku. Jak zwykle w interesach. Ale wrócą niebawem.
- A zaczekam, moja droga, zaczekam na nich.
I zabrał się ksiądz Stanisław za wołowy rosołek, co wiadomo, że w dni chłodne i słotne zawsze siły dodaje, i umysł na najwłaściwsze ścieżki kieruje. Jadł ten rosołek ksiądz Stanisław i nie mógł sobie z jedną myślą poradzić: czemu ksiądz proboszcz do kawiarenki nie zagląda? Obraził się, czy co? A siostry zakonne mogą? Już ja tam proboszczowi powiem co o tym myślę.
A kiedy kończył drugie danie, tak jak Maria powiedziała, panowie przyjaciele do kawiarenki powrócili: rozradowany radca Krach, uśmiechnięty Adam - kawiarenki gospodarz przedni i nieco zaskoczony inżynier Bek.
Cała ta nieświęta trójca wkrótce do kończącego obiad dobrodzieja się przysiadła, aby z nowym gościem kawiarenki zamienić słów parę.
[pisane 04.02.2016, Vern-sur-Seiche, Bretania we Francji]
[04.04.2022, Toruń]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz