CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

18 kwietnia 2022

ZAPISKI Z CZASÓW DYKTATURY (680 – 683) SŁOŃCE I CHŁÓD. DNI POWSZEDNIE. ZNIECHĘCENIE. WOLNE.

 

Kadr z filmu "Ich dzień powszedni" (1963) A. Ścibor-Rylskiego
Pola Raksa i Zbigniew Cybulski


680.

Troszeczkę popadało i od razu zażółciło się seledynową zielonością, płochą jeszcze i niedostatecznie zorganizowaną. Gdzieniegdzie forsycja i dereń daleko od okna mojego pokoju wdziera się płatami w tę pierwszą zieleń tegorocznej słonecznej, aczkolwiek nie dość ciepłej wiosny. Na zaokiennym parapecie tymczasem w ptasiej stołówce mijają się gołębie ze srokami. Ptaki przestały się lękać, gdyż wiedzą, że podsypuję im a to ziaren, to znów gotowanych ziemniaków albo płatków owsianych. Coś mi się wydaję, że gołębie zaprzyjaźnią się z tym miejscem na dłużej – tak mają.

W te chłodne, by nie powiedzieć zimne noce, wnętrze mieszkania ocieplone jest tym, co pozostało z dziennego nasłonecznienia trzech pomieszczeń. Z przyjemnością obserwuję każdego dnia jak słońce po zachodniej stronie mieszkania stoi coraz wyżej, przewyższając szczyty pobliskich bloków, podczas gdy w lutym szybko kryło się za prostymi dachami budynków.

681.

Święta nie są dla mnie świętami. Tak już jest od paręnastu lat. To zwykłe, powszednie dni wyróżniające się tym, że na ten czas należy kupić trochę więcej chleba, żeby go nie zbrakło, bo chleba nie powinno zabraknąć. Owszem składam życzenia świąteczne, bo tak wypada oraz mam świadomość, że dla kogoś mogą one jeszcze coś znaczyć, więc czemu miałbym wyłamać się z tej tradycji, a dla kogoś wychowanego w tradycji chrześcijańskiej świadomość ważności tych świąt jest istotna, nawet jeśli piszący te słowa stracił wiarę w sens lub ten sens obchodzi go dookoła, zostawiając go na pastwę losu.

W ogóle wydaje mi się, że w „moim królestwie” panuje tymczasowość, że życie podąża swoim torem, a ja szczęśliwie uczepiłem się poręczy ostatniego wagonu, chwyciłem klamkę, otworzyłem pośpiesznie drzwi i przysiadłem w na korytarzu, przysiadłem na takim ruchomym, sprężynującym stołeczku gdzieś pośrodku przestrzeni pomiędzy oknami. Na tę chwilę nie umiem inaczej określić tej mojej życiowej tymczasowości, no może jeszcze to, że wcale nie jestem zadowolony, że pociąg podąża w tę akurat stronę, a nie inną.

682.

Coraz mniej pasjonują mnie polityczne tematy, a właściwie to przestałem zabierać głos na ich temat. Wyczuwam bowiem jedną wielką manipulację, ściemę i z politowaniem patrzę na to, jak ludzie umieją się nabierać na to cokolwiek jest im przekazywane. Nie dziwię się, że w tym porąbanym jak kości wieprzowe u rzeźnika świecie występuje poseł, który stawia wniosek formalny o odśpiewanie podczas obrad hymnu Unii Europejskiej, a gdzie indziej jakaś pani radna śpiewa „Bogurodzicę”. Nie dziwi mnie to, że w ikonkach stacji telewizyjnych od ponad 50-ciu dni występują niebiesko-żólte barwy Ukrainy, a polskie, biało-czerwone ukazuję się jedynie w okolicach naszych świąt narodowych. Zachodzę w głowę jakaż to ogromna cegła musiała spaść na głowę Putina, aby dokonać czegoś, wydawałoby się, niemożliwego – pokłócić się z całym światem i zbliżać się galopem do osiągnięcia ekonomicznego dnia. Zadałbym mu pytanie, czy te dwa i pół miliona Ukraińców, które uciekły przed waleczną armią rosyjską to faszyści, bo podobno car Rosji wypowiada się, że walczy z faszystami właśnie. Z drugiej strony jako sceptyk od urodzenia nie daję wiary w słowa prezydenta Ukrainy, który za wszelką cenę stara się umiędzynarodowić konflikt, doprowadzając do światowej wojny. Całe szczęście, że Waszyngton, póki co, nie łapie się na te słówka jak nasz wódz… no chyba, że jest to strategia uzgodniona z Amerykanami. Niech mnie kto rzuci kamieniem, ale powiem, że jakoś mi się nie uśmiecha umierać za Kijów, podobnie zresztą jak nie uśmiechało się Ukraińcom umierać onegdaj za Gdańsk. Cynizm to z mojej strony? A może rozsądek?

683.

Mimo wszystko przydały mi się te dwa dni. Odpoczywam. Nawet przesadnie, bo wczoraj wstałem o 11-tej. Mając trochę wolnego sięgnąłem po publicystyczne teksty Prusa z tomu pierwszego „To i owo”, zacząłem „Meira Ezofowicza” Orzeszkowej, kontynuuję czytanie opowiadań Różewicza, a zerkam też na „Bunt mas” Ortegi y Gasseta. Porządkuję też swój komputerek, bo nagromadziłem w nim mnóstwo potrzebnych i mniej na dzisiaj potrzebnych plików, na co nie miałem dotąd czasu.


[18.04.2022]


2 komentarze:

  1. A ja ostatnio mało czytam mało oglądam, nabieram sił na łonie przyrody i wśród bliskich.
    W głowie trzeba sobie pewne rzeczy poukładać, bo świat i tak pogna naprzód, a nasz spokój wart najwięcej!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja czekam na lato z pewnych względów, o których publicznie nie chcę się wypowiadać.

      Usuń