Myślę że twórczość prozatorska Tadeusza Różewicza nie jest doceniana, a szkoda. Przytoczony poniżej fragment tekstu obrazuje stan, w jakim znalazł się narrator już po zakończeniu drugiej wojny światowej, kiedy próbował sobie ułożyć życie na nowo, lecz wciąż znajdował się pod presją wydarzeń wojennych. Z jednej strony cieszy go swoboda i możliwość decydowania o swoim losie, z drugiej strony męczą go wizje braku pożywienia oraz lęk przed tym, że po powrocie z podróży zobaczy „ścianę z powypalanymi oknami.
W tym fragmencie Różewicz odkurza prawdę o tym, że łatwo jest zabić człowieka z pewnej odległości, że każdego mężczyznę na to stać, kiedy dostanie rozkaz i nie będzie musiał czuć na swych dłoniach krwi ofiary. Dlatego na wojnie łatwiej jest zabijać – gdy ofiara nie patrzy zabójcy w oczy.
NOWA SZKOŁA FILOFOFICZNA
[…] Zadaję sobie pewne pytania i udzielam szczerych odpowiedzi. Może te rozmyślania studenta wydziału humanistycznego pozwolą różnym psychologom, socjologom, teologom i innym uczonym dokładniej zorientować się w świecie, w którym teraz żyjemy. Jestem jednym z was, jestem też człowiekiem. Mówiąc zresztą szczerze, zetknąłem się z różnymi ludźmi, którzy byli gorsi ode mnie. Jestem przeciętnym młodym człowiekiem, który miał osiemnaście lat, kiedy wybuchła druga wojna światowa. Teraz leżałem u siebie w pokoju na łóżku i myślałem. Myślałem o tym, że gdyby ustawiono w odległości stu metrów tłum ludzi, w tym „starców, kobiety i dzieci", gdyby mi dano karabin maszynowy i kazano tych ludzi wystrzelać, zrobiłbym to nie pytając o nic. Wystarczyłoby mi, że polecenie wydał przełożony. Że ma na sobie mundur. Mnie się zdaje, że hitlerowcy byli mordercami, ale i my, ich ofiary, z oporem i bez własnej woli, zamienialiśmy się w morderców. Posiałbym więc kilka długich serii po tych „starcach, kobietach, dzieciach" i koniec. Myślę, że z większej odległości można wybić masę ludzi bez mdłości i zawrotów głowy...
Lotnicy, którzy wygniatali całe miasta, odznaczali się przecież wśród innych żołnierzy pewną elegancją i rycerskością.
Jest to więc w pewnym sensie problem odległości oprawcy od ofiary. Chodzi o to, aby krew nie obryzgała rąk i żeby nasze nogi nie plątały się we wnętrznościach ofiary. Są to raczej problemy estetyczne, higieniczne. Oczywiście nie każdy jest zdolny do walki na bagnety, do zadawania tortur. Ale każdy normalny mężczyzna jest zdolny do zadawania śmierci z pewnej odległości. Rozdzieranie własnoręcznie małego dziecka to zupełnie co innego niż strzał z odległości kilkuset metrów. Zresztą w najbardziej pokojowych czasach żony ćwiartują mężów i roznoszą ich poćwiartowane ciała w walizkach po dworcach kolejowych, poczekalniach i kinach. Więc może i z tą wojną nie należy przesadzać. Może w tym wszystkim chodzi o litość, nie o jakość.
Teraz mogę dalej opowiadać o sobie. Leżałem w ubraniu na łóżku i myślałem o tym, że tu stoją różne meble, leżą książki, wiszą obrazy, ale to wszystko nie ma sensu. Ja też tu leżę i też nie mam sensu. Jak tylko przestanę jeść, myć się, czytać, rozmawiać, kupować, to co mam ze sobą robić? Szkoda, że nie potrafię tego wyrazić jaśniej. Może z dalszego opowiadania to wszystko samo wyniknie.
Teraz leżę na łóżku. Ale jak leżę? Leżę tak intensywnie, tak czuję w sobie to leżenie, że zrastam się z łóżkiem w jedno. Cieszę się i rozkoszuję tym leżeniem. Przekręciłem klucz w zamku, zapaliłem lampkę przysłoniętą kapturem ze starej gazety. Nikt do mnie nie przyjdzie, nikt mnie nie wyrzuci z łóżka, nikt mi nie każe iść w ciemność i deszcz. Nikt mnie nie będzie kopał, bił po twarzy. Mogę sobie leżeć tutaj godzinę, dwie, pięć. Potem wstanę i będę jadł. Gorące, soczyste parówki. Teraz grzeją się w rondelku. Nikt mi nie odbierze parówek, chleba, herbaty. Dwie parówki połknąłem, rzuciłem się na nie, drugie dwie smakowałem, ssałem sosik. Do północy mogę zjeść jeszcze tuzin parówek. A jutro mogę znów kupić wędliny, bułek, owocowego wina. Mogę się zamknąć i jeść, i leżeć, i czytać starą gazetę, w którą obłożona była jakaś książka. Okazuje się nagle, że wiadomości sprzed roku są równie ciekawe jak z ostatniego dnia. A może nawet bardziej interesujące. Okazuje się, że wydarzenia są pozorne. Wszystko się zatrzymało. Jak to dobrze. Umarli są pogrzebani. Żywi już nie umierają. Może nigdy nie będą umierać. Tam na dole, w stołówce, można jeszcze porozmawiać z kucharką, z dziewczynami, które sprzątają. Można się pośmiać. […]
Siedzę w swojej norce. Leżę na łóżku i czytam starą gazetę. Przymykam oczy i myślę o tym, czy mam jeszcze jakieś pragnienia. Nie mam życzeń. Jedno: aby mi tu nikt nie wlazł. Chcę tak leżeć. Nie chcę jechać ani do Ameryki, ani na księżyc. Nie chcę iść na operę, nie chcę rozmawiać w kawiarni, nie chcę być królem ani aktorem filmowym. Nic nie chcę. Jest mi tak dobrze, że nawet nie czuję swego istnienia. Mogę teraz być bez walki o swoje istnienie. Mam mieszkanie, jedzenie, ubranie, łóżko, piec, drewno za piecem. Pod wieczór wyszedłem po te parówki. Biegłem z nimi do domu jak pies, co z mięsem w pysku ucieka przed rzeźnikiem. Ciągle mam w sobie wielką radość, kiedy zdobędę jedzenie. Ciągle boję się, że zabraknie jedzenia, że mój dom się zawalił. Kiedy wracam z podróży do domu, jestem przestraszony; boję się, że zobaczę ścianę z wypalonymi oknami albo kupę gruzu i splątanych rur. [...]
[21.04.2022, Toruń]
Świetny tekst i chyba tak właśnie jest, łatwiej zabijać, gdy celuje się do celu, nie myśląc, że celem tym jest człowiek.
OdpowiedzUsuńPodobnie jest z rozmowami na odległość, łatwiej nam o szczerość, gdy nie patrzymy w oczy rozmówcy...
jotka
Na to samo właśnie zwróciłem uwagę. Ten tekst pochodzi z roku 1956, a dotyczy okresu bezpośrednio po zakończeniu II wojny światowej, kiedy wspomnienia wojny bardzo ciążyły poecie. W innym miejscu Różewicz pisze o tym, że nie chce po wojnie wchodzić do lasu... był partyzantem i podczas wojny spędził w nim wiele długich chwil...
Usuń