CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

24 kwietnia 2022

KAWIARENKA. ROZDZIAŁ 45. DYLEMATY .

 

Leone Ghezzi (1674- 1755) - "Chrystus łamiący chleb"


ROZDZIAŁ 45. DYLEMATY 

(w którym poznajemy dwie panie, które mają pewne wątpliwości, i wątpliwości te wkrótce zostają rozwiane)


- Marysiu, te panie chcą z tobą porozmawiać - Adam powrócił właśnie z sali, gdzie przy obiadku raczono się ogórkową zupą, a czekała jeszcze sztuka mięsa z surówką i ziemniakami.

Maria akurat stała za ladą i zerkała do uchylonej szuflady; tam leżała otwarta książka. Czym prędzej pchnęła szufladkę, tak jakby wstydziła się tego, że podczas pracy para się czytaniem, a do tego małą Różą zajmuje się teraz przyjaciółka - wzięła małą na spacer korzystając ze słonecznego popołudnia.

Dwie panie: Bogucka i Jordańska siedziały tuż przy oknie w samym końcu sali - kończyły konsumowanie zupy. Maria podeszła do nich; znała obie panie - przychodziły do kawiarni od czasu, kiedy urządzono bezpłatne posiłki. Bogucka - samotna matka miała jeszcze trochę wolnego czasu, pracowała w zakładzie mięsnym na nocną zmianę; Jordańska z dwójką dzieci; te pożywiały się właśnie i siedziały razem z siedmioletnią pociechą Boguckiej, a jadły szybko, łapczywie, bo zaraz po obiedzie cała trójka miała obiecane komputery. Dwa laptopy Adam zainstalował w nowym lokalu kawiarni, czym z miejsca zdobył sobie uznanie młodszej części kawiarnianych gości.

Maria przysiadła się do pań i przez chwilę czekała, aż dojedzą ogórkową zupę. Spojrzała też w stronę najmłodszych - ci już zabrali się za drugie danie. Przypomniała sobie, że początkowo dzieciaki kręciły nosami przed posiłkami i wtedy do głosu doszedł Adam, który powiedział, że jeśli nadal będą grymasić, to w żadnym wypadku do Internetu się nie dostaną, żeby wybili to sobie z głowy. I poskutkowało. Na jak długo? Któż to raczy wiedzieć. Dość powiedzieć, że dzieciaki do jedzenia się przykładały. Prawda, że „dorosłych” porcji im nie dawano, ale to co miały na talerzu, znikało bezpowrotnie w żołądkach. A kiedy zjedli, z czystymi talerzami podchodzili do matek, a oczy ich pytały, czy już można. Dostawszy pozwolenie, biegły na obiecaną godzinkę do komputerów, lecz wcześniej musiały odnieść talerze i ładnie podziękować za posiłek.

- Pani Marysiu - zaczęła pani Jordańska. - Niech się pani nie obrazi i nie zdziwi, gdy zapytam - głos swój nagle zawiesiła, spojrzała na panią Bogucką, szukając u niej podpowiedzi, dodania otuchy - gdy zapytam o to, czy ci państwa wszyscy goście… czy oni… cóż oni sobie o nas myślą, że my tak… to prawda, nie tylko my, ale i inni… gdy my się tak u państwa stołujemy, nie płacąc… rozumie pani, o co mi chodzi?

- Pani Wiesiu, jeśli ma pani na myśli tych stałych naszych gości, tych naszych przyjaciół - tłumaczyła Maria - to musi pani wiedzieć, że oni nie dość, że akceptują tę sytuację, która, drogie panie, wierzę, że stawia was być może w nieznanym i niepewnym położeniu, lecz proszę mi wierzyć, że również ich intencją było to, aby w naszym mieście nikt nie cierpiał z powodu ubóstwa, które każdemu przydarzyć się może.

- Nie mniej jednak - wtrąciła pani Michalina Bogucka - czujemy się trochę niezręcznie. W dodatku pan Adam te komputery… no wie pani… on z moją córcią gadał, dopytywał się… a ta mała poskarżyła się, że komputera nie ma w domu, a przecież jej koleżanki ze szkoły prawie wszystkie mają…. i on wtedy powiedział, że jak mała poczeka i nie będzie kaprysić przy obiedzie, to i komputer się znajdzie.

- Pani Michalino - uśmiechnęła się Maria - bo mój mąż po prostu lubi dzieci i tyle. Żadnej filozofii w tym nie ma. A teraz niech panie powiedzą, czy który z gości krzywo spojrzał się na panie… albo na dzieciaki? I mnie, pani Michalino, życie nie szczędziło zakrętów, lecz znaleźli się tacy, co je wyprostowali.

Pani Michalina zmieszała się i lekko zapłonęła wstydem, bo przecież znała rodzinę Marii, wiedziała o tym, jakie nieszczęście spotkało jej matkę, a przecież o tym jej dziecku, prześlicznej Róży w mieście też mówiono, najpierw mniej przyjaźnie, niby ze współczuciem dla matki, ale w końcu, gdy pan Adam wziął sprawy w swoje ręce, mówić zaprzestano.

- Tak - westchnęła Bogucka. - Ma pani rację. Ale ja kiedyś stanę na nogi… tak bym chciała.

- A staniesz - obruszyła się Jordańska - ale najpierw to z tym twoim chłopem trzeba zrobić porządek. Alimenty przestał płacić.

- Wolna droga. Postawię na swoim. Nie będę na niego czekała. Niedoczekanie. Może mnie brygadzistką zrobią, odkuję się, zobaczysz. A ty masz lepiej? - zwróciła się do pani Wiesi Jordańskiej.

- Jakiś tam postęp jest. Wreszcie zgodził się na to leczenie. Zabrali go na cały miesiąc. Dzwoni, obiecuje, że już nigdy nie zawróci z tej drogi. A to dzięki doktorowi Koteńce. Mówię wam, panie, jak on na niego wsiadł, jak zwymyślał. Ja go nie poznawałam…

- Pan doktor Koteńko? - zastanowiła się Maria.

- A tak, doktor Koteńko. Obejrzał sobie na USG tę jego wątrobę, a byliśmy u niego oboje, i ten, jak na niego nie wrzaśnie. „- Starcze - powiada. - Twoja wątroba ma lat osiemdziesiąt, że ty jeszcze żyjesz i że chciało się twojej żonie sprowadzać do mnie trupa. Człowieku bezrozumny, to że już dzisiaj wytykają cię palcami ludzie, to mniejsza, ale jak ty zamierzasz spojrzeć w oczy dzieciom przed skonaniem? Co im powiesz? Że pokochałeś wódkę bardziej od nich? Że nie żal ci ich matki? Że wszystkich troje na łańcuchu ciągniesz do grobu? Pamiętaj, diable, że alkohol jest dla mądrych ludzi. Nie dla ciebie! Powiadam, nie dla ciebie! I jeśli nie zdecydujesz się na odwyk to, sobą nie będę i złamię przysięgę Hipokratesa, ale zatrzasnę przed tobą drzwi mojego gabinetu. Rozważ, co ci teraz mówię, pókiś trzeźwy.”

Tak powiedział.

- Nigdy bym nie przypuszczała - westchnęła Maria. - Nasz poczciwy doktor Koteńko.

- Może tak właśnie trzeba było z nim postąpić - przyznała Bogucka.

- To ja wiem. Tak właśnie z nim trzeba było gadać. Ale uwierz, ja tak nie mogłam… prędzej łzy.

Adam przyniósł właśnie drugie danie, a pani Bogucka spojrzała na niego takim jakimś nieswoim wzrokiem; z podziwem spojrzała na człowieka, który… lubi dzieci. - Gdyby tak… - nie zakończyła myśli, bo pod powiekami zrobiło się jej jakby wilgotno.

Adam tymczasem zebrał od dzieciaków talerze.

- No, na co czekacie?

I trójka malców pobiegła na tę obiecaną godzinkę.

                                    [napisano 21.02.2016 w Kitzingen, Niemcy]


[24.04.2022, Toruń]


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz