CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

05 kwietnia 2022

ŻYCIE SZCZĘŚLIWE (3)

 



(3)

Tomek przychodził z miasta od swojej babci każdego dnia zaraz po śniadaniu. Pojawiał się, kiedy słońce nie zdołało jeszcze osiągnąć szczytów wysokiej osiki, która rosła nad brzegiem uroczego stawu, obfitującego w podlejszego gatunku ryby, tak zwaną rybią szarańczę, pośród której prym wiodły bąki, kiełbie, jazgarze, ukleje, okonie i karasie, acz te ostatnie jakoś w tym tumulcie słodkowodnych stworzeń zbytnio nie rozrastały, zadowalając się nikczemnie mizerną wielkością ciała. Jeśli więc krąg słoneczny nie pokonał wierzchołka drzewa najwyższego jakie widziało się z okien kamienicy zwróconej na południowy wschód, tedy zegar nie wskazywał jeszcze godziny dziesiątej.

Andrzej z utęsknieniem oczekiwał przyjścia ciotecznego brata, od siódmej był na nogach, wyniósł już pościel na balkon, obmiótł dwa pokoje, a nawet pomógł babci zrobić poranny porządek w kuchni. I czekał popijając prawdziwe lub ziołowe kakao, wreszcie wystawił na balkon leżak, po czym położył się na kocu, oczekując na wyższe słońce, w promieniach którego ciało chłopca mogłoby nabrać brązowej barwy.

Nagle zjawiał się cioteczny brat, grzecznie witał się z babcią Andrzeja i jak zwykle, chociaż był już po śniadaniu u swojej, a właściwie wspólnej obu chłopcom miejskiej babci, przysiadał przy kuchennym stole w taki jakiś proszący sposób, jakby głodzono go przez przynajmniej przez dwa dni. Babcia Marianna w lot spostrzegała to zachowanie Tomaszka, lecz chyba podobnie jak wszystkie babcie świata lubiła głodomorów, których mogła nakarmić i napoić – babcie lubią być użyteczne, lubią dzieciaków poruszających wartko szczękami, lubią słyszeć, że to, co przygotowały, jest dobre i smakuje jedzącemu. I tym razem odważyła się przywołać Andrzejka i powiedzieć mu:

No, napatrz się, jak je. Chciałabym to codziennie widzieć u ciebie.

Była to ewidentna aluzja do tego, że jej wnuczek jadł niewiele, a i to pod przymusem. Do tego był wybredny jak mało który dzieciak. Weźmy na to obiady – ciężko było dopasować mu zupę, którą chętnie pochłonąłby z talerza za jednym przysiadem, więc babcia Marianna zachodziła w głowę, co chłopakowi ugotować i niejednokrotnie dwie zupy były na obiad do wyboru. Był jeden wyjątek. Andrzejek lubił barszcz czerwony niezabielany, samą esencję, lecz zarazem delikatny, bez warzyw, z makaronem. Jednakowoż dzień w dzień jadać barszcz czerwony? Przygotowywać go codziennie, kiedy rosół ze zdrowej, niestarej kury gotów? Andrzejkowi do tego rosołu, ale tak żeby nie widział, babcia wciskała kilkanaście kropel soku z buraka, a podając do stołu talerz z zupą, mówiła:

A dla ciebie, smyku, czerwona zupka.

Andrzejek lubił czerwoną zupkę prawie tak samo jak kurczaka w białej potrawce z ziemniakami i buraczkami, a na podwieczorek kakao lub zbożową kawę z kawałkami sernika, jabłecznika lub z faworkami.


Stara się przypomnieć, jak wyglądał ten dzień, kiedy Tomasz sporo przed południem dotarł do jego domu i przysiadł się do śniadania zrobionego przez Mariannę, i jak babcia zawołała go, aby zobaczył, jak się powinno jeść. Wcześniej już matka go upominała o to jedzenie, a raz zdradziła się nawet, - mówiła Jędrzeja:Dobrze się stało, że Tomek przychodzi codziennie, bo to mobilizuje Andrzejka do jedzenia. Dziadek z kolei komentował:

Je, aż mu się uszy trzęsą.

Nie, oczywiście nie myśleli wtedy, w żadnym wypadku nie myśleli, że Tomek ich objada, a przy kolacji, do której zasiadał też cioteczny brat Andrzejka rozmawiali o tym, że po chłopcu nie widać, że je tak dużo, że pochłania dwa śniadania, obiad i dwie kolacje, a jest szczupły, jakby jakąś dietę wobec niego zastosowano.


Tego dnia, gdy tylko skończył śniadanie, Tomek przyszedł z wielką nowiną. Okazało się, że idąc z miasta na wieś najkrótszą z możliwych dróg (przynajmniej tak mu się wydawało) dokonał dwóch poważnych odkryć: po pierwsze, odnalazł całkiem spore, niewiadomego pochodzenia poletko szczawiu (który przecież można wykorzystać w domowym gospodarstwie do uzupełniania mięsnych potraw witaminami) oraz odnalazł w zaroślach nad strumieniem dziko rosnące poziomki. Zaproponował więc Andrzejkowi, aby się w te miejsca natychmiast udali, zebrali do toreb co potrzeba i podarowali babci Andrzejka, aby uwzględniła te odkrycia w codziennym (może nawet dzisiejszym) jadłospisie. Oczywiście obaj chłopcy nie zwlekając, podążyli w tamte strony, w których bywał przecież Andrzej, ale jakoś nigdy wcześniej nie dostrzegł tego, co rzuciło się w oczy jego o dwa tygodnie młodszemu ciotecznemu bratu. Podobna sytuacja zdarzała się po wielokroć. Tomek zawsze z czymś przychodził, z jakimś odkryciem albo wręcz znaleziskiem. Był aż do przesady spostrzegawczy, a ponadto to, na co kompletnie nie zwracali uwagi inni, obchodząc szerokim łukiem dane znalezisko, dla Tomka okazywało się być rzeczą ważną i wartą zachodu. (...)


[04.04.2022, Toruń]

6 komentarzy:

  1. Bystre chłopaki, sama również chodziłam, by na skarpach, przykopach, w zagajniku zbierać poziomki. Takie zebrane samemu z krzaka były najbardziej pyszne.To były szczęśliwe dni :-)
    Zasyłam serdeczności

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z całą pewnością smakują najlepiej. Ja najbardziej pamiętam jeżyny wzdłuż wąskotorówki z cukrowni do stacji w Żychlinie - około 2 kilometry pyszności.

      Usuń
  2. Mam na działce i malinki i poziomki. Ale przyznam Ci się w wielkiej tajemnicy że nie tylko w dzieciństwie i młodości ale i teraz lubię zbierać te owocki w lesie czy na polach...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ostatni raz zbierałem maliny i jeżyny wokół jednego z parkingów w Anglii

      Usuń
  3. Piękny obrazek z apetycznym akcentem.
    W towarzystwie wszystko lepiej smakuje:-)

    OdpowiedzUsuń