ŻYCZENIA

ZDROWYCH, POGODNYCH I RADOSNYCH ŚWIĄT

CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

16 września 2017

OKRUSZKI… NOGA (1)

Po krótszej tego dnia marszrucie stan jej kostki się nie poprawił. Postanowił zatem, że miedzą podleśnych pól skierują się w stronę najbliższego gospodarstwa i tam, gdzieś na podwórzu albo w ogrodzie rozbiją namiot. Noc zapowiadała się chłodna, księżycowa, ale zimna się nie bali, przywykli do niewygody rosistych poranków, mgieł gęstych i kleistych, dreszczy szczękających zębami i oczekiwań na podpłomyk witającego nowy dzień słońca.
Idąc miedzą pomiędzy wyprężonymi ramionami kukurydzy i płożącymi się kłączami ziemniaków, ona, uzbrojona w kijek podróżny, poruszała się wolniutkim stępem, on zaś, targając na grzbiecie dwa plecaki (jedynie namiot jej zostawił), przygarbiony, ale szczęśliwy dostrzegając coraz bliższe budynki gospodarcze też stawiał nogę za nogą, a oddychał nie lżej niż ona. Przystawali czasem, nawet wtedy, gdy posłyszeli niedaleką, gdaczącą rozmowę kur i poszczekiwanie podwórkowego burka. Nareszcie dotarli na miejsce, stanęli za drewnianym, zużytym starością płotem.
Rozejrzał się dokoła. Za tym historycznym ogrodzeniem skleconym ze zmurszałych desek obejście wyglądało całkiem przyjaźnie i nowocześnie: ceglana komórka, długa na trzydzieści kroków, nad nią gołębnik, a na wprost podmurowane gmaszysko stodoły pokrytej szarym, blaszanym gontem. Z prawej strony piętrowy, obszerny dom, lecz z zamieszkałym jedynie parterem. Obecność ponad powałą dolnej kondygnacji rusztowania tłumaczyła, że właśnie trwają na piętrze ostatnie prace wykończeniowe, bo nowe okna już były wstawione, choć jeszcze w folii. Pomiędzy stodołą a domem mieszkalnym rosły trzy lub cztery jabłonie, pośród nich ujrzał  szeroką, szutrową aleję prowadzącą do ogrodu.
Pomyślał sobie, że jest akurat tak, jak to sobie wymarzył: ogród, sad, bliskość toalety, jeśli pozwolą z niej skorzystać, wreszcie teren ogrodzony, tyle że psa trzeba będzie jakoś oswoić, bo, o czym się przekonali, nie był to burek łańcuchowy.
Z tego pierwszego, odnawianego piętra ich dojrzano.
Mężczyzna przed trzydziestką w ciemnoniebieskim, roboczym kombinezonie zszedł po rusztowaniu na dół, gdzie przywitał go pies ujadający może nie zawzięcie ale głośno.
- Państwo do nas? - zapytał po zdawkowymi przywitaniu się z obu stron.
- Noclegu szukamy, na jedną przynajmniej noc - wyjaśnił podróżny.
Z wyrazu twarzy mężczyzny w kombinezonie widać było, że zafrasowało go zdanie jakie usłyszał.
- Ciężko będzie - stwierdził podchodząc do zamkniętej bramy, za którą podróżnicy stali. - Rozumiecie państwo, całą górę odnawiamy, a u nas - wyciągnął przed siebie dłoń i wyliczał na palcach - matka z ojcem, żona, dwie dziewuszki i ja. 
Zabrakło palców jednej dłoni.
- Mamy z sobą namiot - tłumaczył podróżny. - Chcieliśmy go tylko rozbić gdzieś w obejściu albo w sadzie.
- A, to inna sprawa - zabrał się do otwarcia furtki. - Azor, spokój, to swoi. Niech się państwo nie boją, nie gryzie, obwącha tylko i pójdzie precz.
Weszli. Istotnie, Azor obwąchał ich należycie i nawet pozwolił sobie na polizanie dłoni podróżników. Kury i kaczki wałęsające się po szerokim podwórzu, skierowały mętny wzrok w ich stronę.
- W takim razie miejsce się znajdzie, tylko wybierać.
Mężczyzna bacznie się im przyglądał, zauważając zapewne ich zmęczenie.
- A pani co jest? - zapytał podróżniczki. - W pierwszej chwili myślałem, że pani tak dla wygody z tym kijem.
- Skręciłam nogę w kostce. Już nastawiona, ale spuchła. Muszę przeczekać dzień albo dwa, zanim będę mogła swobodnie chodzić.
- A, to tak się sprawa przedstawia - wywnioskował. - Matka, państwo w gości przyszli, zmęczeni! - zawołał w stronę domu. - Z obiadu jeszcze co zostało?
W drzwiach wejściowych prowadzących na niewielki ganek ukazała się starsza kobieta, do której to mężczyzna skierował zapytanie.
Dopiero teraz zauważył ten ganek przed domem, niezbyt obszerny, ale ze stolikiem i ławką po prawej stronie.
- Proszę, państwo wejdą na ganeczek - wyrzekła kobieta. - Zaraz coś wam przyszykuję. Zjedzą sobie państwo na ganku?
Nie śmiał, ani nie chciał odmówić. W towarzystwie Azora zmierzali ku rzeczonemu gankowi. Kobieta jeszcze stała w drzwiach i obserwowała jak podróżniczka kulejąc, wspina się po trzech schodkach na platformę podłogi ganku.
- Skręciłam nogę w kostce - podróżniczka ponownie wyjaśniła.
- Słyszałam, słyszałam. A nie obędzie się bez doktora?
- Nastawiona, zabandażowana - podróżniczka podciągnęła nogawkę dżinsowych spodni.
- A jakąś maścią pani smarowała?
- Nie, ale ten dżentelmen - wskazała z uśmiechem na twarzy w stronę kompana - nastawił ją znakomicie i boli tylko przy chodzeniu.
- Maści żadnej nie mam, ale jeśli pani pozwoli, przemyjemy nogę octem. Przynajmniej na opuchliznę pomoże. A trzeba będzie to syn do apteki podjedzie, tyle że dzisiaj już zamknięta.
Syn powoli się oddalił i wrócił na piętro po rusztowaniu, na którego szczycie pojawiła się teraz postać drugiego, starszego mężczyzny.
Przyniosła im takie resztki z obiadu, które zadowoliłyby podniebienia największych głodomorów: pieczony kurczak, kapusta, surówka z porów, ziemniaki; te ostatnie przysmażone na patelni z cebulką. A kiedy jedli, na ganeczku pojawiły się dwie pięcioletnie może ślicznotki z kręconymi włosami, a tak podobne do siebie, że gdyby nie różnego koloru bluzeczki w jakie były ubrane, to nie do odróżnienia.
- Wnuczki - bliźniaczki - poinformowała kobieta stając w progu.- Prawda, że podobne. Imionami się tylko różnią, bo jednojajowe. Synowej się trafiło.
- To prawda, śliczne - potwierdziła podróżniczka.
- To Krysia - wyjaśniła kobieta. - Krysiu przywitaj się z państwem.
Ale kiedy Krysia z ochotą podchodziła do jedzących, jej śladem podążyła Zosia. I każdą z nich trzeba było choć na chwilę posadzić na kolanach i ucałować w pucołowate policzki.
- Teraz tak sobie pomyślałam, że może by państwu przygotować miejsce do spania w stodole. Pokazałabym, gdzie najczyściej, a dwa materace by się znalazły… i koce.
- Tyle fatygi… w namiocie się prześpimy - powiedział podróżnik, ale propozycja złożona przez kobietę przypadła mu do gustu.
- Co tam fatyga. Ja bym państwu pościeliła i na dole, ale część mebli znieśliśmy na dół, a piętro akurat bielone, więc zapach na dzisiejszą noc nie do zniesienia.
Porozumieli się wzrokiem co do tej stodoły, a kiedy skończyli posiłek, Azor nie omieszkał upomnieć się o swoje kości, targając w pysku własną miskę.
- Mądre i zmyślne psisko - zareagował takim stwierdzeniem podróżnik, zgarniając resztki z obiadu do psiej miski, z którą potem w towarzystwie radosnego psa przeniósł pod Azorową budę. 
- To teraz się państwo wykapią, a jak synowa przyjedzie z miasta, rozlokujemy państwa w tej stodole - wytłumaczyła kobieta. - A dla pani jeszcze okład z octu, najlepiej przed samym snem.

[16.09.2017 Sarrebourg, Moselle we Francji]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz