ŻYCZENIA

ZDROWYCH, POGODNYCH I RADOSNYCH ŚWIĄT

CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

30 września 2017

OKRUSZKI… SCENA BALKONOWA (1/2)

Zapach maciejki rosnącej na wąskim pasie zieleni pomiędzy frontową ścianą trzypiętrowej kamienicy a chodnikiem unosił się wraz ze wznoszącym się rozgrzanym przedwieczornym słońcem powietrzem ulicy ku oknom, niewielkim balkonom i łagodnie opadającemu dachowi. Letnia noc, choć dobiegła już północy, wciąż parowała wilgocią popołudniowej burzy; języki słonecznego żaru nie zdążyły jeszcze wysuszyć miasta w miejscach pod sklepieniami bram kamienic, pod pelerynami ogłowia kasztanowców, lip i jarzębin. Miasteczko oddychało z trudem, a cóż dopiero powiedzieć o tych jego mieszkańcach, którzy powracając ze spacerów do dusznych pomieszczeń, nie mogli przecież liczyć na prędki i spokojny sen.
I Felicja nie była w stanie zasnąć w tę noc, podobnie zresztą jak i w poprzednią, i po narzuceniu na ramiona podomki, przemierzyła doskonale sobie znaną trasę z sypialni do kuchni, zrobiła gorącej herbaty - na upalne noce i dnie gorące napoje najlepsze - i przestąpiła próg otwartych drzwi balkonu. 
Spojrzała ponad korony drzew na miasteczko ledwie w najstarszej jego części oświetlone, przed magistratem i przy kościele; księżyc wąską cięciwą także nie promieniował srebrem na tyle, aby pomóc jej oczom w rozwiązywaniu zagadki ciemności ukrytej poniżej drugiego piętra, na którym przeżyła całe swoje życie. 
Słuch, ten na ciemności odporny, wychwytywał z granatowej ciszy każdy poczyniony dźwięk. Najpierw, punkt o północy zabrzmiał dostojnie a metalowo dzwon z przykościelnej wieży, potem usłyszała mechaniczny terkot silnika spóźnionego auta przejeżdżającego na wyblakłych światłach dwie przecznice w prawo, jeszcze później do jej uszu dobiegło miauczenie znajomej kotki, aż w końcu odezwała się, acz na krótko, melodyjka ustnej harmonijki.
Pomyślała, że to pewnie pan Ambroży Duriasz powraca z wojażu po miasteczku. Zapewne najpierw odsiedział swoje na kolejowym dworcu, skąd przeszedł na rynek przed kościołem, by następnie zasiąść w poczesnym miejscu w restauracji, do której ostatnimi czasy, chętnie go wpuszczano.
Pan Duriasz graniem na organkach dorabiał sobie do niewielkiej emerytury, a że słuch miał idealny i kawałków do zagrania nigdy mu nie brakowało, to i w jego na modę francuskiego robociarza beret z antenką wpadały od czasu do czasu jakieś monety. Niewiele ich było, bo też miasteczko małe, wyludnione poza jarmarkami, porami kościelnych mszy i tym dworcowym czasem, poświęcanym przez podróżnych w oczekiwaniu na pociąg.
- Ale dlaczego tak późno dziś wraca? - zastanowiła się Felicja. - restauracje zamykano o dziesiątej wieczorem, tymczasem niedawno wybiła północ, a on jeszcze w drodze do domu.
Mieszkał dwie kamienice dalej, w mniej schludnej, wciśniętej w sam róg ulicy; zajmował tam parter, a dwa okna jego mieszkania wychodziły już na boczną uliczkę za zakrętem.
Harmonijka zamilkła i teraz po nierównych chodnikowych płytach rozlegał się posuwisty poszum kroków starszego pana, coraz to bliższy i donośniejszy i w końcu w przytłumionym, pomarańczowym  świetle jedynej świecącej na uliczce latarni, ujrzała go, gdy przystanął pod balkonem, na którym stała i spojrzał w górę. 
Nie wiadomo, czy widział z daleka stojącą na balkonie Felicję, czy nęciła go chęć zerknięcia w tamtą stronę, dość powiedzieć, że przystanąwszy, podrzucił ku niej długie spojrzenie i powitał ją grzecznym słowem.
- Dobry wieczór, pani Felicjo. (...)

[30.09.2017, Saint-Inglevert, Pas-de-Calais we Francji]

2 komentarze:

  1. Taka liryczna scenka oczekiwania i tajemnicy, która zapewne rozwiązana będzie niebawem.
    Serdeczności

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. RACZEJ JUŻ PO POWROCIE DO KRAJU... NIE ZDĄŻĘ WCZEŚNIEJ

      Usuń