ROZDZIAŁ 24. RYBOBRANIE
(w którym poznajemy jedną z pasji pana Radcy Kracha, do której przyłączył się Stary Pisarz oraz dowiadujemy się o nowym zakupie, na jaki skusił się... będzie też o czytaniu listu)
Pod wieczór się miało, kiedy Stary Pisarz dobrnął wreszcie do zakola rzeczki, nad którą z cierpliwością godną pierwszej strony „Naszego Głosu” radca Krach uczestniczył w rybobraniu.
- A przynajmniej są tu jakie ryby? - zapytał radcy, siadając na zwiniętym na pół kocu, przy którym w błyszczącym niklowym blaskiem wiaderku pluskały niewielkie okonki i kiełbie.
- Przyjacielu - ozwał się pan radca - ten niemrawy potoczek, gdybyś podążył nim nieco w górę, pod lasek, łączy się z naszą lokalną rzeczką, wzburzoną po ostatnim oberwaniu się chmury. Muszę ci powiedzieć, że w okolicznościach nagłego wody przyboru nawet tak szlachetna ryba jak szczupak tumanieje i chcąc uniknąć silnych wirów, rozpływa się w okolicznych kanałach i zagłębieniach, które teraz są wodnym szlakiem, jutro zaś pozostaną strumykiem niewielkim, skąd ryba powrotu do głównego koryta rzeki nie będzie miała. Nie opowiadano ci, jak miejscowi ludzie wyłapują szczuki własnymi rękami, gdy wielka woda już zeszła? Tak, przyjacielu, poluję tutaj na szczupaki, rybę szlachetnie urodzoną i wiem, że moja cierpliwość okaże mi w końcu szacunek.
- Tymczasem spławik ani drgnie - uśmiechnął się Stary Pisarz.
- Nawet jeśli nie drży, to bawię się doskonale. Obejrzałeś ciżemkowskie gospodarstwo Piotra i Joanny?
Stary pisarz, który jeszcze nie pozbył się zapachu przedniego, tłustego, koziego sera, jakim był poczęstowany, nie oprzytomniał po konnej przejażdżce na lonży pod troskliwym okiem Joanny, który nie otrząsnął się jeszcze z apetycznego smaku jajecznicy spożytej z przaśnym, suto pociągniętym masłem chlebem, w nastroju był znakomitym i jednego, czego żałował, to tego, iż tak późno się zdecydował na złożenie wizyty ciżemkowskim osadnikom. W rzeczy samej dziwił się również temu, że mieszkając tyle długich lat w miasteczku, nigdy w dobrach ciżemkowskich nie bywał, gdzie, jak umyślił sobie wyrazić, jego „prozatorski zapał i natchnienie cudownie wznoszą się na skrzydłach Pegaza”.
- Obejrzałem, mój drogi radco, i jestem pod wyśmienitym wrażeniem i miejsca, i gospodarzy. Nie dziwię się też pana śmiałej decyzji o osiedleniu się tuż obok majątku państwa młodych, choć podejrzewam, że pracy na tej działce czeka pana wiele.
- Mój drogi, jeszcze jak tę okolicę oglądałem na prośbę dzisiejszych młodych gospodarzy, zauroczyło mnie to miejsce i stwierdziłem, że i ja osiedliłbym się w nim na stałe. Obejrzałem więc okolice tej starej, zniszczonej przez szmat czasu, zagubionej pod lasem leśniczówki i dowiedziawszy się, że jest do kupienia za znośną cenę z racji zaniedbania, postanowiłem ją nabyć, chociaż ta nowo nabyta posiadłość ma na ten czas charakter jedynie rekreacyjny.
- I chował pan tę rewelację w słodkiej tajemnicy.
- Chowałem, bo nie wiedziałem, co będzie. Żona trochę odradzała, że chałupa zapuszczona i chociaż sąsiedztwo przemiłe, to ileż pracy trzeba by w działkę włożyć, aby na stare lata schronienie dawała. W dodatku ledwie ćwierć hektara nadaje się pod uprawę; reszta - łąki podmokłe, a wyżej świerczki i brzózki oraz piasek; na szczęście las tak blisko. Wcale nie dziwię się małżonce, że pytając" „na co ci ten problem na stare lata?”, przestrzegała mnie, czy aby słusznie postępuję dokonując tego zakupu.
- A wie pan, że i ja chciałbym mieć taki zakątek natury dla siebie? - westchnął Stary Pisarz.
- Tedy gdy już się urządzę, zajeżdżaj do mnie przyjacielu choćby na miesiąc cały.
Stary pisarz wiedział doskonale, że jeśli pan radca coś powie, to mówi to na poważnie i nie jest to rzucanie na wiatr słów byle jakich, a przy tym, jeśli takim, przed chwilą usłyszanym tonem mówi, to brzmi to tak, jakby serce na dłoni podawał. Tym niemniej najsłynniejszego pisarza Różanowa ogarniała wątpliwość, czy pan radca podoła posiadłość swoją do zamieszkania przywrócić.
Radca Krach tak jakby oczekiwał posianych przez swego rozmówcę wątpliwości i natychmiast przystąpił do ich rozwikłania.
- Widzisz, przyjacielu, ja do budowlano-murarskiej roboty nie przywykły i mało się znam na niej, lecz znajduję się w tym sympatycznym położeniu, że z finansami nieźle sobie radzę. Prawda, że w nasze pismo zainwestowałem sporo, lecz dzięki Bogu, nie dokładam teraz, choć przypuszczałem, że dokładać będę. Mam więc jeszcze trochę gotówki i tę leśniczówkę, jak mi Bóg miły, poddam restauracji nie gorszej niż ten remont, którego dopuścili się nasi młodzi sąsiedzi Kosmowscy. Umyśliłem sobie - ciągnął radca Krach, aż tu spławik już nawet nie tylko że zadrżał, lecz na połyskującej karminowym blaskiem wodzie się położył - umyśliłem sobie, że do pracy nad leśniczówką najmę tę nową brygadę, której pomagałem się otworzyć.
- Pięknie to pan umyślił - przyznał Stary Pisarz, nie spuszczając ze spławika oczu - raz, że dla pana to pożytek, bo też nie mają prawa z pana zdzierać; dwa, że dla nowej firmy taki uczciwy i wypłacalny inwestor to niczym wartka woda na młyńskie koło. Coś mi się zdaje, że to lin.
- Już z nimi rozmawiałem. Dogadaliśmy się. To będzie ich pierwsze poważne zlecenie. Plany remontu już się rysują. Lin, mówisz pan, przyjacielu?
- Na pewno lin - upierał się stary pisarz, lecz radca Krach dzierżąc niepewnie w prawej dłoni bambusowe wędzisko, miał zapewne przed oczami nie ten spławik, a ów baśniowy obrazek murowanej chatki, otoczonej świerczynami, pobliskiej drewutni i komory, w której można trzymać siano, albo kurki popasać, czyli pisz - wymaluj, swojej posiadłości po remoncie.
- Jakiż lin, przyjacielu? - zapytał po trwającej jakiś czas chwili pan radca.
- Mówię panu, że to lin - kontynuował Stary Pisarz - tylko lin tak bierze. Chwyta przynętę na haku i nie tak jak okoń czy szczupak zapuszcza się w głębinę, lecz tuż pod powierzchnię wody podpływa, przez co spławik wariuje, łamie się i na płask się kładzie na powierzchni wody jak kawałek rzuconego na wodę patyka.
Na te słowa radca Krach oprzytomniał i zaciął gwałtownie wędziskiem, a czując ciężar na żyłce, westchnął dumnie i głęboko, wzniósł wędkę ku górze, po czym kołowrotkiem ściągał żyłkę, a wtedy to pływające zwierzę poczęło wywijać hołubce w wodzie; ciągnęło chytry hak w stronę kępy tataraku, wiedząc doskonale, że pośród korzeni i łodyg zdradziecką linkę zaplątać łatwiej i w końcu rozwierając szeroko paszczękę można się od haka wyswobodzić, lecz dzielny pan radca tym razem był uważniejszy, robiąc z wędką kilka kroków w stronę, gdzie wodne zielsko nie przeszkadzało połowowi; z werwą odciągnął od tataraku dzielną rybę, która już, już na wierzch wody się dostawała, ale wciąż harcowała zwinnie, krążąc i trzepiąc ogonem, nareszcie walką z przeciwnikiem tak znamienitym strudzona, poddała się bez wahania i po jej wyłowieniu pozwoliła sobie swój pysk krwiożerczy z haka wyswobodzić i chętnie odpoczęła po tym zmaganiu się z człowiekiem, a ten w wiaderku ją umieścił; tamże przebywała już drobnica, na łakomą przynętę dla szczupaków czy węgorzy przygotowana.
- Ale że na rybkę wziął? - zdziwił się Stary Pisarz.
- Przyjacielu, wziął na robaka - uspokoił pisarza pan radca - przez godzinę łowiłem na kiełbika w celu upolowania szczuki i kiedy to nie poskutkowało, założyłem robaczka, no i… proszę, jaki przystojny lin nam się trafił.
Lin na te słowa merdnął ogonem okazale, wzbudzając trwogę wśród dotychczasowych mieszkańców wiaderka.
- Jeszcze taki jeden - ciągnął radca Krach - a będziemy mieli sutą wieczerzę.
Stary pisarz był już nadzwyczaj posilony, więc perspektywa wieczerzy z tłustym linem w roli głównej nie bardzo do gustu mu przypadła, lecz nie śmiał się rozradowanemu radcy sprzeciwić tej perspektywie.
Ten zaś kolejnego robaczka na hak założył i zarzucił.
Czas niepostrzeżenie postarzał się o minut kilkanaście i właśnie wtedy, gdy pierwsze emocje po złowieniu ryby opadły, radca Krach sięgnął do wewnętrznej kieszeni swojej kamizelki, sięgnął i wydobył z niej kremową kopertę, otwartą; znać z tego, że jej zawartość była panu radcy znana. Trzymając w prawicy tę kopertę radca Krach zdawał się być odmieniony. Nie takiego go znano, gdy w kawiarence biesiadował z innymi, gdzie ciętym słowem i humorem rozpędzał ponure chmurzyska nastrojów. Pan radca Krach sprawiał teraz wrażenie rozmarzonego, w zgoła innym przebywając miejscu, niż w kawiarence się ulokował, nie w tej lichej leśniczówce, której czuł się gospodarzem; przebywał cokolwiek dalej… dalej i jednocześnie blisko uczepił się swoich myśli, tak na wyciągnięcie ramion.
- Przyjacielu - wyrzekł ze skupieniem w głosie w tym upojenia stanie - czy chcesz poznać, dlaczego tak pilnie do tej budowy się zabieram, do tego podleśnego domku, gdzie cisza i spokój takie, jakby przez samego Boga, bez ingerencji ludzkiej zostały nam dane? Chcesz poznać? - powtórzył swe pytanie, wiedząc, że bez odpowiedzi je pozostawia.
Wyjął z koperty złożony na czworo plik kartek, zapisanych dużymi literami, wyjął i wręczył Staremu Pisarzowi. Był to list.
- Przeczytaj - nakazał mu.
Stary pisarz podjął to wyzwanie, siadł wygodnie, kartki rozłożył i w milczeniu, do którego przywykał przez lata, rozpoczął czytać.
[06.11.2021, Toruń}
Widzę, że nie tylko na jeździe samochodem i na pisaniu się znasz, ale i wiedza wędkarska Ci nieobca. Piękny fragment Twojej powieści wybrałes na dziś. Pozdrawiam,
OdpowiedzUsuńTak akurat wypadło, że na łowieniu ryb się znam, to jest może... znałem, bo pochodzą r rodziny wędkarzy, mam to po ojcu, ale prawdę powiedziawszy trochę się pozapominało, np, jaka ryba kiedy bierze, przy jakim wietrze, przy jakiej fazie księżyca, itp. pozdrawiam
UsuńTo ja się przyznam że na lowieniu ryb się nie znam....powiem więcej- uważam łowienie ryb za okrutny i perfidny podstęp w stosunku do tych biednych stworzeń.
OdpowiedzUsuńZnaczy się, że byłem, jak mój ojciec i dziadek mordercą ;-)
UsuńE tam.....po prostu nie lubię tych facetów moczących kija w wodzie. I nadal uważam że to jest nie fair w stosunku do rybek....
Usuń