SZÓSTA RANO
- Panienka już wstała? Jeszcze nie ma piątej.
Mała przegląda się w lustrze, już ubrana, z delikatnym makijażem. Nie może przecież pozwolić na to, aby wzięli ją prosto z łóżka niewyspaną i nieświeżą.
- Czy naprawdę, Klementuniu, oni przychodzą o szóstej rano? - pyta Marta.
- Ojca z matką zabrali o szóstej, nie pamiętasz? - Gosposia dotyka wychudzoną dłonią ramienia dziewczyny. Przy okazji poprawia kołnierzyk bluzeczki. Marta widzi Klementynę w lustrze. Mrużąc oczy, wyobraża sobie, że stoi teraz za nią nie wieloletnia gospodyni, cudowna jej piastunka, ale najprawdziwszy anioł - kobieta. Marta odwraca się i kładzie swoją głowę na skrzydłach tego anioła.
- Powiedz mi, dlaczego mnie wtedy nie wzięli?
- Och, przecież ci mówiłam - Klementyna sprawia wrażenie nieco zaniepokojonej. - Nie biorą osób niepełnoletnich, bo potem mają z nimi same kłopoty.
- Kłopoty?
- A i owszem, kłopoty. Muszą się potem tłumaczyć z tego, że zabrali kogoś, kto nie ukończył osiemnastu lat... chociaż, czy też oni muszą się z czegokolwiek tłumaczyć? Nawet przed Bogiem...
- A więc uratowało mnie tych pięć niewinnych dni. Myślałam, że chodzi tu o coś więcej.
- No, chodźmy do kuchni, zjemy śniadanie... tam gdzie cię zawiozą, mogą być z tym problemy.
Marta przygładza jeszcze włosy, rozciera puder na prawym policzku i po chwili obie przechodzą do do kuchni. Marta siada na krześle, otwiera szufladę i gorączkowo w niej czegoś poszukuje. Pełno w niej rupieci: szpulki nici, igły, nożyczki, kilka naparstków, jakieś gumki, kreda krawiecka, szpilki, lecz dziewczyna szuka plastykowej, przezroczystej torebki; są tam koperty koperty, po czym wyjmuje z kilku ich zawartość - listy... kilka poszarzałych kartek papieru.
Klementyna tymczasem, tak jakby odjęło jej lat, z niezwykłą szybkością wyjmuje z szafek i lodówki, masło, chleb, słoiczek z pomarańczowym dżemem, sery twarde i twarogowy i kilka plasterków szynki. Woda w czajniczku już syczy. Za chwilę gosposia zaleje nią rozpuszczalną kawę dla ich obu, a tłuste mleczko czeka już na stole, aby zabielić boski poranny napój.
- Martuniu, odłóż te listy... tyle razy je czytałaś. Najważniejsze, że rodzice są zdrowi i w końcu wrócą...
- ... za pięć lat, to długo, ale czy na pewno wrócą?
- Na pewno. Każde zło ma swój koniec.
- Czy mnie też czeka pięcioletnia rozłąka z tobą, Klementuniu?
- Nie sądzę. Ty przecież jesteś niewinna tak jak...
Klementyna nie kończy. Nie zdążyła się ugryźć w język i teraz trzeba się będzie tłumaczyć. Aby to odwlec dolewa do obu kubków z gorącą kawą trochę mleka, po czym wsypuje po jednej łyżeczce cukru do obu kubków.
- Co ty mówisz, Klementyno, moi rodzice byli winni? Czym zawinili? - Marta jest wyraźnie zakłopotana, by nie powiedzieć zdegustowana, niedokończonym, acz wiele mówiącym zdaniem gosposi.
- To nie tak, skarbie. Oni po prostu obwiniają każdego, kto nie jest z nimi. Ale ty, moje dziecko, jakież ty możesz mieć winy w tak młodym wieku. Nic takiego przecież nie uczyniłaś.
Marta smaruje kromkę chleba masłem, potem zmiksowanym twarożkiem, kładzie na to zaczerpnięty łyżeczką ze słoiczka dżem, a następnie wsuwa do ust tak przyrządzona kanapkę.
- Wiesz, Klementuniu, ja tak bardzo chciałabym właśnie coś uczynić, chciałabym im powiedzieć, kiedy będą mnie zabierali, że jestem całym swoim jestestwem sprzeciwem wobec tego, co robią. Mam w sobie tę siłę, mam, uwierz, Klementuniu, i zrobię to, przekonasz się.
- Sama nic nie poradzisz, dziecko. Lepiej się ucz...
Klementyna tym razem w porę pohamowała się. Wiedziała od znajomych pań, że dziewczyny w wieku Marty zabierane są przeważnie na cały rok do takich pensjonatów dla dziewcząt, gdzie poddawane są specyficznemu procesowi wychowania różnego od tego, z jakim mają do czynienia w szkole.
- Już oni cię tam nauczą - mówi Klementyna, lecz jej słowa chłoszczą Martę jak biczem.
Zjadły śniadanie. Porozmawiały z sobą jeszcze, a słońce puściło już oko przez niedociągnięte firanki w oknie kuchni. Klementyna zdążyła też postawić Marcie pasjansa... chyba jednak się nie udał, nie wyszedł. Marta włączyła radio, z którego dowiedzieli się, że wszystko jest w jak najlepszym porządku, nic tylko żyć, cieszyć się i nie umierać.
Punktualnie o szóstej walnięto do drzwi. Panowie w mundurach założyli Marcie kajdanki na ręce trzymane przez nią z przodu - to taki ukłon w stronę kobiet, bo mężczyźni mają zwykle ręce wykręcane do tyłu i znacznie trudniej im się poruszać, gdy są tak skuci od tyłu, zwłaszcza że zawsze znajdzie się jakiś wyrywny mundurowy, który aby się wykazać, popycha od tyłu delikwenta lub wręcz chwyta go za kark od tyłu i przygarbionego prowadzi do policyjnej suki.
[29.11.2021, Toruń]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz