CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

20 listopada 2021

KAWIARENKA. ROZDZIAŁ 26. OPOWIEŚĆ

 

...ziemia oddychająca gejzerem...



ROZDZIAŁ 26. OPOWIEŚĆ

(w którym poznajemy żwawego staruszka i jego wnuczkę, tudzież przeczytamy o gorących, pewnie zdrowotnych wodach, które zalegają podziemnym basenem pod Ciżemkami)

- I co, moja droga, ty pewnie zażyczysz sobie jakieś lody - głos mężczyzny w wieku nader podniosłym był silny i stanowczy. Jego oczy sprawnie wczytywały się w kartę dań i kiedy już przerwał czytanie, z miejsca zabrał głos ponownie, zwracając się do wnuczki: - A ja, kochanie spróbuję goloneczki i zamówię pięćdziesiątkę żołądkowej. Po herbatce sobie weźmiemy… co ty na to?

- Wątpliwości mam co do twego posiłku, dziadku, jak i też co do wódeczki.

- Raz na tydzień mogę chyba zjeść coś niezdrowego, prawda? - uspokajał sumienie wnuczki dziadek.

    Dwudziestopięcioletnia kobieta wzruszyła ramionami. Nie była zadowolona z decyzji dziadka, lecz niewiele mogła na to poradzić. Upór starego człowieka był jej nie od dzisiaj znany.

- Ale tu pisze, że golonka jest na zamówienie i trzeba czekać - zauważyła wnuczka.

- Ależ czasu mamy wiele. Obiecałaś przecież, że będziesz przez cały dzień towarzyszyć dziadkowi. Zjemy sobie spokojnie i zaczekamy, aż żar nieba przestanie dokuczać, bo to jest chyba większe dla mnie zmartwienie aniżeli tłuściutka goloneczka.

    Dała za wygraną akurat w tym momencie, kiedy do stolika, przy którym zasiedli, podeszła Maria.

- Pani dobrodziejko, podasz nam po herbatce, dla mojej wnusi największą porcję najlepszych lodów, a dla mnie goloneczkę w tatarskim sosie z kwaszonym ogórkiem i ziemniaczkami oraz pięćdziesiątkę żołądkowej wódeczki?

    Maria skrzętnie zamówienie zapisała i przeszła do lady. Tam przekazała karteczkę kucharzowi i odwróciwszy się twarzą do tych dwojga kawiarenkowych gości, zwróciła uwagę, że wzięła zamówienie od najstarszego z klientów jakiego dotąd obsługiwała. Nie ukrywała też zdziwienia, że ten bez wątpienia najstarszy klient trzymał się, jak na swój wiek, nadzwyczaj okazale i zachodziła w głowę, kim jest ów pan, który laskę swą oparł o rant stołu, a teraz prowadził ze swoją wnuczką nader żywą rozmowę.

    Po chwili, która na szczęście nie przeciągnęła się w czasie, Maria wniosła na tacy zamówioną herbatę i przed oblicze państwa gości postawiła.

    W tym miejscu koniecznie trzeba zauważyć, że gości w kawiarence nie było tak wielu o tej upalnej, wczesnej, przedwieczornej porze. Ci zjawiali się latem później, gdy słońce niżej na ciasnym miejskim horyzoncie stało. Pomiędzy zaś gośćmi prócz Marii niepośpiesznie przemykała też Edyta, owa kelnereczka młoda, którą kawiarennik przed niemal dwoma miesiącami zatrudnić raczył i z której pracy niezmiernie był zadowolony.

    Kiedy więc Maria postawiła przed gośćmi tacę z herbatą, tudzież cukiernicę oraz płatki cytryny na talerzyku, starszy pan zwrócił się do Marii takimi oto słowy:

- Pani dobrodziejka, jak się domyślam, pewnie jest właścicielką tej czarującej jadłodajni…

- Poniekąd - odparła Maria nieco speszona i zaraz wytłumaczyła, że jest   j e d y n i e żoną właściciela.

- Żoną? To oznacza wiele. A gdzież gospodarz? - spytał.

- Obecnie z naszym dzieckiem się bawi. Do parku na spacer wyjechał z córeczką.

- Bardzo słusznie, że do parku. Tam chociaż trochę więcej chłodu. A w jakim wieku pociecha wasza?

- Ależ dziadku. Krępujesz panią tą swoją ciekawością - wtrąciła się do zaczętej rozmowy wnuczka.

- Nie szkodzi. Półtora roczku już ma i na drugi jej idzie.

- To świetnie, moja droga pani, to świetnie. A niechże usiądzie pani i chwilkę z nami pozostanie.

- Ależ dziadku, pani jest w pracy i nie może tak do każdego gościa się przysiadać.

Starszy pan oczywiście pomijał uwagi wnuczki milczeniem, a Maria, chcąc nie chcąc, zajęła miejsce przy stoliku.

- Pani dobrodziejko… ja między ludźmi rzadko kiedy teraz bywam, ale kiedy już mi się zdarzy, to porozmawiać lubię. I proszę się nie gniewać na tę małą - zawadiacko spojrzał na wnuczkę - że Alinka mnie co i rusz strofuje. Ona najzacniejszą jest moją opiekunką i dziadka swego pilnuje, aby czego nie palnął.

- Kawiarenka nasza jest miejscem, w którym się rozmawia i każdy, kto ma cokolwiek do powiedzenia, najmilszym jest jej gościem - odrzekła Maria.

- Widzisz wnusiu, jak pięknie się pani dobrodziejka wyraża? I bardzo dobrze. A wie pani, czemu zawdzięcza to miejsce moją wizytę? Wie pani?

    Maria wiedzieć nie mogła, lecz też nieznajomością swoją chwalić się nie chciała. Czekała więc cierpliwie, aż starszy pan sam całą rzecz wyjaśni.

    I bardzo słusznie uczyniła, albowiem starszy pan przystąpił ochoczo do objaśniania przyczyny, dla której pierwszy raz w życiu w kawiarence się pojawił.

- Droga pani - zaczął oficjalnie starszy pan - przed dwoma tygodniami ta oto niewiasta, będąca moją osobistą wnuczką, po drugim moim synu, najmłodszym z trójki rodzeństwa…

- Ależ dziadku…

- Wszak nie pomyliłem się Alinko… która tak prześlicznie się mną opiekuje, choć trzyletniego ma już chłopca, więc jemu winna czasu poświęcać więcej, aniżeli mnie, staremu dziadu…

- Ależ…

- No niech pani dobrodziejka zgadnie, ile lat na tym świecie się pałętam, no ile? - zapytał z uśmiechem ubranym w tajemnicę.

- No cóż… trudno tak po pierwszym widzeniu wiek pana odgadnąć - widać było zakłopotanie w oczach Marii.

- Popróbuj pani mimo wszystko zgadnąć - nalegał starszy pan.

- Siedemdziesiąt pięć - wyrzekła po błyskawicznym namyśle Maria i przywitana została radosnym uśmiechem dziadka Aliny.

- Dziewięćdziesiąt dwa lata mi pisane, dobrodziejko. Ja wiem, że pani tak z uprzejmości tych lat mi ujęła, choć nie powiem, swoje lata mam, lecz czuję się młodziej, a Alinka nie może nic a nic zrozumieć, że czuję się znośnie, o czym sam doktor Koteńko opowiada, który czasami wpada do mnie z wizytą… zrozumieć nie może, że ja świetnie sobie daję radę i z tą moją przyjaciółką laską na spacery poświęcam codziennie dwie godziny i żadnej opieki nie potrzebuję, lecz tym razem, droga do kawiarenki daleka i oto dlaczego skorzystałem z jej uprzejmego samochodu, którym mnie pod same drzwi podwiozła, a teraz strofuje starego dziadka, aby tłusto nie jadł i alkoholem nie popijał broń Boże, choć sam doktor Koteńko powiadał, że jeden kieliszeczek koniaku na dzień jeszcze nikomu na tym świecie zdrowia nie postradał.

- Dziadku, pan doktor o małym kieliszku koniaku wspominał, a ty zamówiłeś żołądkówki pełną pięćdziesiątkę.

- Owszem, bo też smakuje mi wyśmienicie - odparł starszy pan głosem nieskalanie pewnym i popadł w krótkotrwale zamyślenie, z którego prędko się podźwignął - co to ja miałem… ach tak, przed dwoma tygodniami wyczytałem w tej nowej gazecie, która, o ile pamięć mnie nie zawodzi, z tą oto kawiarenką łączyć trzeba, naczytałem się artykułów bez liku, które jak balsam na moje stare serce podziałały, bo mnie, miła pani, takie wieści pełne pozytywnych treści przypominają moje młode lata. I zwłaszcza jeden artykuł zachwycił mnie niezmiernie, o Ciżemkach, bo... pani dobrodziejko, ja spod Ciżemek żonę sobie wziąłem, z ubożuchnej chatki… ale jaka gospodarna, jaka ładna była, gdym się nią zachwycił i kiedy pani dobrodziejka zerknie teraz na Alinę, to pisz, wymaluj, od mojej Reni urodę przejęła…

- Dziadku, nie wypada…

- A jaką zupę z dyni przyrządzała. Tylko dyniowy miąższ przetrzeć porządnie trzeba i koniecznie tłustym mleczkiem przyprawić…

- Ależ dziadku, co też panią obchodzić może dyniowa zupa, na którą jak na hak, babcia cię nadziała.

- No widzi pani, Alinka nawet poczucie humoru po nieboszczce wzięła, ech, bo to powiadają, że wnuki po dziadkach najlepsze cechy przejmują, więc niech mi pani uwierzy, że to najprawdziwsza prawda.

    Nastąpiła przerwa w rozmowie. Maria na zapleczu kilka minut spędziła, powracając z goloneczką i dodatkami dla starszego pana oraz wcale pokaźnym pucharkiem świetnie rozglądających się po sali kolorowych lodów dla Alinki. Mili goście spożywali swoje zamówienie w milczeniu, lecz w ich oczach zabłyszczało zadowolenie, jasny dowód na to, że w kawiarence na ich zmysł smaku precyzyjnie natrafiono.

    I znów, po konsumpcji należytej, gdy starszy pan krew w swych żyłach napoił gorącym, żołądkowym napojem, który miał zadanie krwi tej kosmicznej udzielić energii, Maria po raz kolejny do stolika gości podeszła, chcąc usłyszeć, czy państwu czego więcej nie potrzeba i czy z posiłku są zadowoleni. Ci owszem, nie omieszkali pochwalić kulinarnych talentów gospodarzy, lecz w pewnej chwili starszy pan napoczął pewną nieoczekiwaną kwestię.

- A czy pani wie, dobrodziejko, że tam pod Ciżemkami tajemne źródła biją i na odkrycie czekają?

- A nie wiem nic o tym, zwłaszcza że nie bardzo rozumiem o czym pan mówi - odparła Maria.

- Otóż kiedy byłem chłopięciem… w tych właśnie czasach to miało miejsce … i ty posłuchaj Alinko, bo nigdym ci tego nie opowiadał, ówczesny dziedzic Ciżemek i okolicznych wiosek, nie wiem dokładnie czyich rad słuchając, rozpoczął w leśnej kotlinie, na łagodnym zboczu pomiędzy sosnami położonej, odwierty. Opowiadano, że ten oryginał, bogaty w pomysły, aczkolwiek nieco szalony, poszukiwał pod ziemią roponośnych źródeł i najął wiertaczy, aby przekonać swą rodzinę, że stosunkowo płytko, pod łachą piachu i skałami, napotka podwodne jezioro, które na powierzchnię wydobyte, zapłonie i przyczyni się do sławy, jaka odkrywcy przypadnie i materialnie go wzbogaci. Wydrążono kilka otworów i ropa nie trysnęła, ale dziedzic szukać jej nie przestawał, wskazując coraz to inne miejsca. I kiedy prace wiertaczy zdawały się być daremnymi, nagle natrafiono na gorące wody, które z całą mocą wytrysnęły spod ziemi. Dziedzic, który jednak nie wód oczekiwał, lecz roponośnych pokładów, był więcej niż niezadowolony.

- Cóż mnie po wodzie, którą widocznie sam diabeł podgrzewa płonącą smołą, skoro taka gorąca - powiadał i kazał czym prędzej zaklinować otwór, którym słonawa, gorąca woda się wylała. W tym czasie akurat pan dziedzic miał pasję zgoła odmienną. Jakaś nadzwyczaj młoda, zgrabna i namiętna hrabianka z samych Kresów, zapadła w oczy pana dziedzica tak głęboko, że roponośne swoje marzenia precz odrzucił, natomiast związał się z tą szykowną panną, z którą kraj nasz piękny na Włochy zamienił i nigdy już na włości swoje nie powrócił, w uciechach i swawolach prowadząc na obczyźnie życie utracjusza.

- Czy tylko to, co mówisz jest prawdą? - westchnęła Alinka, a i Maria z westchnieniem przywitała opowieść starszego pana.

- Czy to jest prawda? Moje drogie panie, ja choćby dzisiaj wskażę paniom te miejsce, z którego wytrysnęła ciepła woda. Mój tatko oprowadzał mnie po nim, a ja sam, już w czasach, gdy majątek dziedzica wraz z lasem, na licytację poszedł, wielokroć te miejsce odwiedzałem, choć nieubłagany czas z każdym rokiem zacierał ślady, a w końcu i pamięć o efektach szalonego pomysłu dziedzica odebrał.

- A można wiedzieć, czemu pan nam o tym opowiada? - zapytała całkowicie poważnie Maria.

- Pani dobrodziejko, gdym poczytał sobie o konikach i innych stworzeniach jakie pasą się i ludziom służą na ciżemkowskich łąkach, a musi pani wiedzieć, że konie to jedna z tych pasji, z których nigdy nie wyrosłem, pomyślałem sobie, że może nowi tych ziem właściciele zechcieliby szalonego dziedzica marzenie przywołać do życia i okolicznym mieszkańcom podarować gorące wody, które, wykluczyć tego niepodobna, zdrowotność same w sobie niosą.

    Obie młode panie, którym stary człowiek ofiarował swoją tajemnicę, były szczerze zdziwione tą opowieścią, która ciągnęła się jeszcze przez czas niejaki i uzupełniana była licznymi dygresjami. A ciągnęła się ta opowieść tak długo także z tego powodu, że do kawiarenki nadciągnął radca Krach, któremu starszy pan powiastkę swoją słowo po słowie powtórzył.

    A efekt tego był taki, że jeszcze przed nadąsanym szarością wieczorem nowi goście kawiarenki wraz z panem radcą wybrali się wspólnie do lasu, co to pod Ciżemkami dzikością swoją wszystkich straszył.

    Nieomylny to dla nas wszystkich znak, że pan radca, czego nie ujrzał na własne oczy, w to powątpiewał.


[20.11.2021, Toruń]


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz