Zanim dokończę to, com zaczął wcześniej, jeszcze przed świętami... a może nie dokończę, różnie bywa, posyłam w obszernym fragmencie świetne opowiadanie Jarosława Iwaszkiewicza "Dzień listopadowy". Iwaszkiewicz jest mistrzem analizy uczuć łączących i dzielących ukazywanych bohaterów. W sposób odważny przekazuje relacje dwu / dwojga osób, nawet jeśli są to matka i syn, jak ma to miejsce w niniejszym opowiadaniu. Generalnie opowiadania autora "Brzeziny" stanowią swoiste studia postaci, a dominującymi cechami bohaterów są: nostalgia, smutek, pragnienie wyciszenia, jakiś rodzaj niezgody na zwykle podły los, skłonność do wspomnień, odczuwalny brak perspektyw życiowych i nieskrywane niezadowolenie z życia.
Jarosław Iwaszkiewicz - "Dzień listopadowy"
Po Zaduszkach, które były dżdżyste, dzień czwartego listopada od rana się przejaśnił. Nie było mgły i kiedy Karol wyjrzał przez okno leśniczówki, słońce za lasem wschodziło w całej glorii. Nie było i przymrozku, tylko w całym powietrzu stała szklana przejrzystość, zapowiedź mrozu i zimy.
Karol od razu odczuł zmianę ciśnienia i oddychał lekko. Serce spokojnie biło w piersi, choć jeszcze z wieczora waliło jak młotem. Sen miał też dziś twardy i ciężki. Ale zbudził się wypoczęty i rześki, jak już dawno nie był.
— To tak na moje imieniny — powiedział sobie. Hanka przyniosła mu kawy. Gajowi dawno już wyruszyli w obchody. Z wieczora wyznaczył im specjalnie dalekie rewiry, aby byli zajęci przez cały dzień i wracali dopiero pod wieczór. Chciał mieć ten cały dzień dla siebie. Czuł jakiś nastrój specjalnie uroczysty, ale nie dopuszczał do siebie żadnych niedobrych myśli. Chcąc działać przeciwko temu nastrojowi, sięgnął po wczorajsze gazety. Przedawnione wiadomości bawiły go i rozpraszały. Wiecznie ta sama zapowiedź „rokowań na najwyższym szczeblu”. Trudno mu było to sobie wyobrazić, więc odrzucał, jak lis zielone winogrona, podobne wiadomości.
— A ja jestem na najniższym szczeblu — powtarzał — i nic mnie to nie obchodzi. Co za pałace zapewne, w których oni radzą. I co oni jedzą na obiad?
Zawołał Hankę.
— Co dziś na obiad? — spytał.
— Kluski na mleku i kasza gryczana ze skwarkami.
— Nie zabiłabyś jakiego kuraka? — spytał.
— Twardy będzie.
— A kaczka?
— Mam zabitą w lodowni. Dziką. Chowałam na niedzielę. Przecież dziś żadnych gości nie będzie.
— A nie będzie. Nikogo. Ale dziś są moje imieniny.
— To może i wódkę podać?
— Nie można — powiedział, wskazując na pierś — serce. Hanka poszła. Senne muchy, pozostałe na oknie, łaziły.
Jedna wpadła na kupkę azotoxu i zaczęła brzęczeć cicho.
Muchy śpiewają umierając — pomyślał Karol — nie łabędzie.
Jednakże goście przyjechali. W pełni słońca przed leśniczówkę zatoczył się żółty wózek wynajęty na stacji i wysiadła z niego starsza kobieta. Miała ruchy harmonijne i szybkie, zdawała się być o wiele młodsza niż wiek, na który wskazywała jej twarz. Odprawiła pańskim gestem furmana. Karol, który stał w oknie, po tym geście dopiero poznał matkę. Serce się jednak ścisnęło.
— Że to nie można mieć spokoju — powiedział do siebie — nawet dziś.
Podszedł do drzwi, ale matką otworzyła je z zewnątrz.
Stał teraz przed nią, jak dawniej, jak zawsze. Onieśmielony i uszczęśliwiony. Nie witał się.
— No, cóż tak stoisz — powiedziała matką nie wchodząc za próg — przypomniałam sobie o twoich imieninach -— i jestem.
Blask żółtego jesiennego dnia napełniał sień domu rozprószonym światłem. Matka całą zanurzoną w tym mżeniu wydawała się trochę nierzeczywista, jakby namalowana.
Wprowadził ją wreszcie do izby. Usadził przy stole. Rozejrzała się dookoła.
— Nie byłam u ciebie ze cztery lata — powiedziała — jakoś zaniedbałeś się.
Rzuciła na niego przelotne spojrzenie, a potem zajęła się zdejmowaniem rękawiczek.
— Mama za to zawsze pierwsza klasą — powiedział z uśmieszkiem i usiadł naprzeciwko.
’Spojrzała na niego z błyskiem wdzięczności.
— Co słychać? — spytał po chwili bardzo zdawkowo.
— Jak zawsze — odpowiedziała pani Starska — harówka. Jutro znowu granie i muszę przed wieczorem jechać z powrotem.
— To szkoda. Nie mogłaby mama przyjechać na parę dni? Posiedzieć trochę przy mnie...
— Dobrze, że tych parę godzin złapałam — uśmiechnęła się piękna pani.
— Dać mamie herbaty czy kawy?— spytał.
Podniósł się ciężko i poszedł do drzwi.
— Hanka — huknął do sieni — gdzie cię diabli noszą? Pani starsza przyjechała. Dawaj śniadanie.
Hanka szła od lodowni cała w słońcu. Niosła dziką kaczkę.
Karol wrócił do stołu i znowu usiadł naprzeciw matki. Przypatrywał się w milczeniu jej rysom. Twarz, chociaż stara, zachowała ową czystość linii, z których słynęła jej uroda.
— Piękna — znowu pomyślał Karol — jak zawsze.
Dopiero po chwili zorientował się, że matka mówiła bez przerwy. Jej historie o teatrze puszczał mimo uszu. Tyle już tego słyszał.
Opowiadania matki przerwała Hanka przynosząc śniadanie. Pani Starska umilkła i patrzyła uważnie na dziewczynę, która ustawiała naczynia na stole. Od drzwi powiało chłodem i zapachem opadłych liści.
— Piękny dzień trafił się mamie na tę podróż — powiedział Karol.
— To prawda. Ale gdyby była niepogoda, tobym nie przyjechała — pani Starska ostrożnie nalewała kawę do filiżanki. — A ty nie napijesz się? — spytała.
— Dobrze, mamie do towarzystwa.
Przez chwilę panowało milczenie. Hanka zwoływała kury na podwórku. Czyniła to wysokim, falsetowym głosem — jakby sama gdakała.
Pani Starska uśmiechnęła się.
— Jak się po takim długim czasie przyjedzie, to nie bardzo wiadomo, od czego zacząć.
—- Mnie się z mamą zawsze niedobrze rozmawia?— powiedział Karol powoli.
A po chwili dodał:
— Coraz trudniej.
— Nigdy do mnie nie przyjedziesz — powiedziała pani Starska. — Zawsze ja muszę cię szukać.
—- Ciężki zrobiłem się — powiedział Karol.
— Jak z twoim zdrowiem? — zatroszczyła się matka.
— Tak sobie, zawsze jednakowo. Czyli wciąż gorzej…
— Co mówi doktor?
— Dawno nie byłem. Ale ja sam wiem...
— Nie powinieneś się tak zaniedbywać.
— Dlaczego nie? Komu ja jestem potrzebny.
Karol połknął resztę kawy i odwrócił się z krzesłem do okna: patrzył na podwórko. Jakiś ruch się tam odbywał. Zza leśniczówki wychodzili jacyś ludzie.
— Nigdy nie można mieć spokoju — dodał.
Pani Starska spojrzała na niego z bolesnym wyrazem twarzy.
— Nie można tak mówić wobec mnie, starej i samotnej kobiety.
Karol wzruszył ramionami i znowu się zwrócił do matki.
— Mamo — powiedział — dogadajmy się wreszcie. Niech mi mama powie wszystko, co ma do powiedzenia.
— Ja? Tobie? Nie mam ci nic ważnego do powiedzenia, Tylko to jedno —- poprawiła się — ze powinieneś dbać o swoje zdrowie.
— No, to dobrze — zdecydował się leśniczy. — To ja mamie powiem wszystko, co myślę. — Zawahał się. — Ale nie będzie to łatwe. Zawsze mam wobec mamy to onieśmielenie. Zostało mi z dzieciństwa...
— Z dzieciństwa?
— Tak. Kiedy mama przyjeżdżała do cioci, taka wspaniała, taka obca i taka piękna. Ciocia była inna.
— Czego chcesz? Była prosta kobieta...
— Prosta, ale dobra. Chowała mnie, jak umiała.
— Nie bardzo umiała.
Karol się zniecierpliwił.
— I lepiej od mamy. Mama wcale mnie nie chowała.
— Nie unoś się — spokojnie powiedziała Starska — to szkodzi ci na serce.
Serce Karolowi waliło mocno, jak młotem, od samego wejścia matki. Ale udawał, że tego nie spostrzega.
— Mama ma zawsze jakieś wymagania — powiedział — chciałaby mama, abym mamę kochał jak syn — a mama mnie nigdy jak syna nie traktowała.
— Co ty pleciesz! — piękna aktorka wzruszyła ramionami— przecież wiesz, że jesteś moim jedynym dzieckiem.
— Tak mało mnie mamą w życiu widywała..
— Bo sam nie chciałeś. Na wszystkie święta leciałeś zawsze w góry, aż wreszcie zdarłeś sobie serce..
— Wie mama, powiem mamie jedno, ale ważne. Nie lubiłem patrzeć na mamę na scenie. Uważam, że mama ma dużo talentu.
— Dziękuję ci — przerwała ironicznie.
— Ale czasem mama się zgrywa. Nie ma mama pojęcia, jakie to było dla mnie przykre. No, teraz to już przeszło, nie widziałem mamy chyba z dziesięć lat.
— Nie masz się czym chwalić.
— Zawsze te mamy toalety. I nie zawsze przyjemne role, zwłaszcza dla syna.
— Na przykład?
— Na przykład „Kobiela bez skazy”. A chociażby Viola. Mama już nie miała tych lat, aby chodzić w portkach.
— Jakiś ty zabawny — pani Starska odstawiła pustą filiżankę zdecydowanym gestem — traktujesz te sprawy, jakby to były sprawy życiowe. To przecie jest sztuką I
— Traktowałem, chce mama powiedzieć. Dzisiaj już nie traktuję, bo to mnie nie zajmuje. Zapomniałem o tamtych czasach — i dzisiaj nawet nie wiem, jakie role mama grywa.
— Tym lepiej — z pewną goryczą powiedziała dama.
— Ale czy mama myśli, że nic we mnie nie zostało? Gdzieś na dnie? Czasami tylko we śnie widzę mamę w tych wspaniałych toaletach scenicznych. Ale i to już nie. Dawno mi się mama nie śniła.
— Zapomniałeś.
— A co miałem pamiętać? Nic nie miąłem do zapamiętania. Dzisiaj jestem stary i chory człowiek, a mama młoda i piękna. Dziś mogę mówić wszystko, jak czuję, jak jest...
— Jak jest, a jak czuję, to wielka różnica.
— Dla mnie nie. Jak czuję, tak dla mnie jest.
— Trzeba wyrozumieć.
— Nigdy nie miałem tyle możliwości. Nigdy nie rozumowałem. Zawsze... — przerwał sam sobie, ale tylko udał, że przerywa naumyślnie: nagle zatkało mu oddech i nie mógł złapać powietrza. [...]
[18.12.2022, Toruń]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz