SŁONECZNIKI
Widzę, że pan cały czas zerka na ten obraz. O, nie, nie jestem miłośnikiem sztuki. Mało się na niej znam. Prawie w ogóle się nie znam. Ale to, co ten obraz przedstawia, jest mi dobrze znane.
Rosły w moim ogrodzie. Sam siałem. W rzędzie co trzydzieści centymetrów. Właściwie to były dwa rzędy. Siałem tak na przemian. Otaczały ogród z trzech stron. Kiedy wyrosły olbrzymie, chroniły warzywa przed wiatrem i dostarczały im tak potrzebnego cienia w czasie upału. One wschodzą stosunkowo szybko i najlepiej zrobić zasiew wczesną wiosną, kiedy gleba pozbawiona jest pozimowego chłodu. Już po tygodniu, no może po dziesięciu dniach nasiona kiełkują i niemal natychmiast rozrastają się liście, podłużne, soczysto zielone, ciemniejsze od tych jakie mają ogórki. Jak nie zapomni pan ich podlać, rozwijają się pierwszorzędnie. To prawdziwa przyjemność patrzeć, jak z każdym dniem ich łodygi stają się wyższe, a na ich szczycie rozwija się najpierw podobny do piąstki dziecięcej pąk, potem, zauważa pan, jak wyrastają z niego kwiaty, podłużne, mocno żółte. Później obserwuje pan jak z tego dynamicznie rozwijającego się pączka tworzy się okrąglutkie słoneczko, a w nim dziesiątki nasion-owoców. I cały czas rosną, długie, strzeliste, z coraz grubszą i twardszym kręgosłupem łodygi, aż w końcu osiągają wysokość człowieka, a nawet przewyższają go, tworząc razem zwarty szpaler. Wewnątrz tego szpaleru jest cisza i cień. Podlewa pan rośliny otoczone takim roześmianym, słonecznym płotem i ziemia będąca w półcieniu rzucanym przez nie, zachowuje wilgoć na dłużej.
A zanim przyjdzie czas zbioru, nasiona na tej słonecznej tarczy twardnieją, czernieją, aż w końcu próbujesz jedno, drugie, łuskasz zębami i żywisz się tą elementarną próbką sycącej, tłustej miazgi, i jeśli nie wypływa z niej mleko, wtedy wiesz, że już pora pozbawić łodygi szyję ogłowia. Rozcierasz tedy spopielałą, a wcześniej pożółkłą tarczę słoneczną i podajesz swoim najbliższym, niech skubią na zdrowie. Ale pamiętaj o tym, abyś pozostawił słońc kilka ptakom. Niech i one czują się na ucztę zaproszone.
I pamiętaj o tym, że zimową porą te skrzydlątka któregoś mroźnego poranka, zbudzą cię dzióbkami kującymi twardą, szklistą masę szyby. Tedy sypnij im ziaren.
A ten obraz, szanowny panie, napotkałem przy krakowskim, staromiejskim barbakanie. Rosło tam kilka Van Goghów, także ten, w wazonie. I pomyślałem sobie, że te słoneczniki zawieszę obok kominka, właśnie w tym pokoju, gdzie siadam z gośćmi, gdzie wieczerzam z nimi w styczniową zawieję, taką jak dzisiaj.
Czuje pan, że zapachniało latem?
[Pisane w dniu 25.07.2016 w Enval, Owernia, na północ od Clermont-Ferrand we Francji. Tam mieszkają moi francuscy znajomi, z którymi zaprzyjaźniłem się podczas niemiłej historii – koniecznej przerwy w podróży po Francji]
[29.12.2022, Toruń]
Przepięknie Andrzeju... Nawet nie wiesz jak się wzruszyłam. Byłam kiedyś w Muzeum Van Gogha w Amsterdamie i oglądałam wszystkie Jego słoneczniki.
OdpowiedzUsuńA na działce co roku sądzę słoneczniki i patrzę potem jak odwracają swoje twarze do słońca... Az w końcu razem z ptaszkami wyjadam im ziarenka .....
To chyba najbardziej znane słoneczniki na świecie:-)
OdpowiedzUsuńUwielbiam ten obraz! Mam w domu kopię wykonaną farbami olejnymi na płótnie przez nastoletnią utalentowaną uczennicę. Prezent dla lubianej "Pani od muzyki" - mojej mamy.
OdpowiedzUsuńObraz wisi wiele dziesięcioleci i wciąż przyjemnie na niego patrzeć.