CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

03 grudnia 2022

OKRUSZKI

 


1.

    Wykroił dużą pajdę chleba z okrągłego bochenka, naciął skórkę w taki sposób, aby później sprawnymi palcami wydobyć puszysty miąższ i móc go starannie ugnieść dłońmi dodając skrojony i zmiażdżony płazem noża ziemniak oraz umieszczając w tym zaczynie jedną – dwie krople waniliowego zapachu. Kilkanaście minut trwało ugniatanie ciasta, aż wreszcie stało się ono miękkie i sprężyste, i nie kruszyło się podczas formowania małych zacierkowych kulek, które zagłębiał potem w ostrzu haczyka. Pozostałą skórkę chleba kroił na wąziutkie paseczki, a następnie szybkimi ruchami noża siekał paski na drobniutkie kwadraciki. Brał wędki, stołeczek, siatkę, wszystko to, co przydaje się w czasie łowienia ryb i wychodził z domu. Na podwórzu rzucał skrojoną skórkę chleba gromadzącym się tam hałaśliwym wróblom.

2.

    Stryj mieszkał w Krakowie w mieszkanku, którego okna wychodziły na Kopiec Kościuszki. Stryjenka jak zwykle zastawiała stół do porannego posiłku wraz z mężem. Przyzwyczajony do tradycyjnych kanapek, nie mogłem wyjść z podziwu, jak różnorodne może być śniadanie składające się z wędlin, jajek ugotowanych na twardo, serów różnej maści, masła, dżemu i konfitur, ogórka i pomidora, chleba i bułeczek, rybek w oleju lub w pomidorach, liści sałaty i pasztetu. Była też herbata czarna i ta zalana do połowy szklanki mlekiem, a w gotowości stała kawa, kakao i mleko, które wedle woli, można było przygrzać. Cały owalny stół zastawiony był jedzeniem i jednocześnie, może poza jajkami, każdy z biesiadników mógł w dowolny sposób zaspokoić poranny głód. Po śniadaniu i sprzątnięciu ze stołu pozostawało zawsze trochę starszego chleba, jak i też chlebowych skórek, bo stryj miał problemy z żołądkiem i nie jadał „twardego”. Kroił więc te skórki na drobniutkie kawałki, podsypywał okruszki z obrusu i wysypywał na parapet, gdzie czekała już na śniadanko para synogarlic.

3.

    Spontanicznie zdecydowali się zrezygnować z podróży autobusem, choć matka wręczyła im pieniądze na bilety i poprosiła jedną z kobiet, stojącą na autobusowym dworcu, aby zaopiekowała się jedenastolatkami. Chłopcy jednak przy byle okazji zniknęli z zasięgu wzroku ich przybranej na czas podróży opiekunki i ruszyli w drogę pieszo. Mieli przed sobą niemal dwadzieścia pięć kilometrów do przejścia asfaltową szosą łączącą miasteczka. Dochodzili właśnie do pierwszego przystanku za G. , kiedy nadjechał autobus. Przezornie skryli się w krzakach rosnących za rowem po jednej stronie drogi. Autobus pomknął dalej, nie zatrzymując się na przystanku. Poczuli wolność. Dopiero jakieś pięć kilometrów przed Z. napotkał ich bus, którym wracali piłkarze jednej z drużyn klasy okręgowej. Ku zdumieniu chłopców, bus zatrzymał się, bo kierowca rozpoznał Maćka. Chłopcy wskoczyli więc na krypę i dojechali do Z. zmęczeni, lecz szczęśliwi. To właśnie zmęczenie spowodowało, że bura, jaką dostali, spłynęła po nich tak szybko, jak na ich oczy nasunął się sen. Rankiem czekało na nich śniadanie. Bułka z masłem i dżemem oraz mleko – chłodne mleko prosto od krowy. Nigdy wcześniej śniadanie nie smakowało im tak bardzo. Zjedli każdy okruszek puszystej bułeczki.

4.

    Wyruszając na codzienne poligonowe szkolenie zabierał z sobą dwie kromki suchego chleba. Kładł je do bocznych kieszeni wojskowych spodni i podczas przerw w zajęciach podjadał je dyskretnie, przeżuwając powoli kęs za kęsem. Kiedy przeczołgiwał się przez kałuże pełne błota, starał się nie zamoczyć zabranych z sobą kromek, a przychodziło mu to z trudem. Taki zmoczony chleb nie był już smaczny, lecz nawet kiedy nabrał wilgoci suszył go na słońcu (był środek gorącego lata) i w ten sposób powracał dawny smak zabranego z kosza kantynowego chleba. Po jakimś czasie tak przywykł do przeżuwania chleba, że brał z sobą dwie kromki nawet wtedy, gdy nie odczuwał głodu.

5.

    Kiedy jeszcze lód nie skuł do końca wody w stawie, ilekroć przechodził wzdłuż jednej z jego burt, rzucał okruchy chleba łabędziom. Wkrótce musiał wyjechać na tydzień z osady, aby niepodziewanie po dwóch dniach powrócić, bo właśnie odwołano zajęcia na uczelni z powodu zbyt silnego mrozu i bezustannej zamieci. Wracając do domu, przechodził wzdłuż stawu i w papierowej torebce miał przygotowane okruszki chleba dla ptaków. Łabędzi jednak nie było. Później dowiedział się, że przymarzły do lodu, ale wędkarze pośpieszyli im z pomocą, odkuwając łapy ptaków od lodowej tafli. Wyzwoliwszy się z pęt lodu, łabędzie odleciały w nieznane.

6.

    Okruszki chleba cały czas towarzyszą jego życiu. Czasami takie spotkania bywają bolesne, tak jak wtedy, gdy napuszony indor, aby dostać się do rozłożonych na otwartej dłoni chłopca okruszynach chleba, boleśnie ukuł tę dłoń mocnym uderzeniem ostrego dzioba. Albo wtedy, gdy zamieszkały w ogrodzie zoologicznym osioł, zamiast chwycić pyskiem spory kawałek skruszonego chleba, ugryzł chłopca w kciuk prawej dłoni. Podobne historie nie zmieniły jego stosunku do chleba. Do dnia dzisiejszego okruszki to dla niego wyjątkowy smakołyk.


[03.12.2022, Toruń]


2 komentarze:

  1. A ja okruszki chleba zawsze dokładnie zgarniam i ptaszkom wysypuję na parapet...
    Piękny tekst stworzyłeś Andrzeju...

    OdpowiedzUsuń