Poniżej przedstawiam fragment edukacyjnej książki – wspomnień Janusza Korczaka, opublikowanej w roku 1920 pod tytułem „Jak kochać dzieci”, a w podtytule mamy do czynienia z „Domem sierot”. Czytając ten tekst można się zorientować, jak wnikliwym obserwatorem i kreatorem życia wychowawczego był Janusz Korczak.
DOM SIEROT
1. Technika prowadzenia internatu w jego drobnych a decydujących szczegółach zależna jest od budynku, w którym się mieści, i terenu, na którym go zbudowano. Ile cierpkich zarzutów spada na głowy dzieci i personelu za błędy budowniczego, ile zbędnych utrudnień, pracy i udręki sprowadza niedopatrzenie w planie budowli. Jeśli możliwa jest przeróbka, ile trudu potrzeba, aby dostrzec i o jej konieczności przekonać. Są błędy, których poprawić nie można.
Dom sierot zbudowany został pod znakiem nieufności do dzieci i personelu. Wszystko widzieć, wiedzieć, wszystkiemu zapobiec. Ogromna sala rekreacyjna — to plac otwarty, rynek. — Jedna czujna osoba wszystko ogarnia. Toż samo — wielkie koszarowe sypialnie. Taki budynek ma duże zalety, pozwala szybko rozpoznać dziecko; właściwy dla kolonii letnich i dla centrali, skąd dzieci przechodziłyby do innych i inaczej budowanych internatów, nuży tym, że nie ma w nim „spokojnego kąta“. Hałas, rwetes, potrącanie się wzajemne, dzieci skarżą się i słusznie się skarżą.
Gdyby w przyszłości można było dobudować piętro, przemawiałbym za systemem hotelowym: korytarz i małe po obu stronach pokoje...
Prócz pokoju izolacyjnego, pomieszczenia dla dziecka chorego, koniecznym jest udzielenie miejsca dla dzieci niedomagających. Nogę stłukło, głowa boli, w nocy nie spało, w gniewie podniecone, niech ma kąt zaciszny, samo lub z towarzyszem może spędzić czas pewien. Takie jedno plączące się, potrącane między rozbawionymi, rozżalone, osamotnione, budzi współczucie, niekiedy gniewa otoczenie...
Klozet nocny i pisuar stanowić muszą całość z dużą sypialnią, jeśli nie, mieścić się nawet w sypialni. Oddzielanie ich sionkami i korytarzami jest bezsensowne. Im bardziej ukryjemy klozet, tym będzie brudniejszy...
Zaciszne mieszkanie dyrektora zakładu z dala od dzieci usuwa go od istotnych wpływów wychowawczych. Może kontrolować kancelarię, rachunkowość, reprezentować instytucję, korespondować z władzami, ale obcy będzie, gość a nie gospodarz internatu. Bo internat, to „drobne szczegóły“, o tym zapominać nie wolno. Budowniczy obowiązany jest tak umieścić kierownika zakładu, by musiał być wychowawcą, widział i słyszał dziecko nie tylko wówczas, gdy na wezwanie wchodzi do gabinetu.
2. Spotkałem gdzieś zdanie, że filantropia, nie lecząc żadnej z ran społecznych, nie zaspokajając żadnej z potrzeb, spełnia dwa ważne zadania. Wyszukuje niedomagania, których państwo jeszcze nie dostrzegło, nie doceniło. Bada, rozpoczyna, a widząc bezsilność, żąda zasiłków; wreszcie narzuca obowiązek gminie czy państwu, które mogą nieść pomoc w całej rozciągłości.
Drugim zadaniem jest nowatorstwo, wyszukiwanie nowych dróg w tym, co państwo robi schematycznie, rutynowo i tanio.
Obok państwowej wszędzie istnieje i prywatna opieka nad sierotami, bywa ona lepsza: gmachy okazalsze, dieta obfitsza, budżet swobodniejszy, kierunek elastyczniejszy. Jednakże tu tyranię biurokratycznego regulaminu może zastąpić nieobliczalny i groźny kaprys możnego dobroczyńcy.
Jeśli zważymy, że niekiedy cała inicjatywa, wszystkie wysiłki kierowników sprowadzają się do dogodzenia smakom opiekunów niedoświadczonych, nie znających ani trudności ani tajemnic zbiorowego wychowania dzieci, zrozumiemy, dlaczego do pracy w dobroczynnych instytucjach wychowawczych z trudem naginają się osobniki bardziej wartościowe, a lgną męty i nieużytki.
Gdyby możni protektorowie wiedzieli, jaką trucizną dla instytucji jest nieodpowiedni pracownik, może by raz na zawsze zrzekli się narzucania a bodaj tylko polecania, osób wprawdzie nieodpowiednich, ale „zasługujących na poparcie.“ System protekcyjny jest występkiem, przestępstwem.
Protegowane dzieci też wymagają omówienia:
— Dziecko musi być przyjęte. Położenie wyjątkowe.
Niewłaściwie zakwalifikowane dziecko, przynosząc wszystkim szkodę, samo nie odnosi pożytku. Wszelki już nie gwałt nawet a nacisk, by wychowawca miał w zakładzie dziecko wbrew swemu przekonaniu, jest niedopuszczalny.
Wychowawca musi mieć prawo powiedzieć: „to dziecko jest szkodliwe.“ Musimy mu ufać. Wychowawca musi mieć wiele praw, bo praca internatu jest ciężka. W sprawach, dotyczących wychowania, jego głos jest decydujący.
Wychowawca powinien mieć pewną sumę miesięczną do swego wyłącznego rozporządzenia; bo są przedmioty, które się wydać mogą zbędnymi, są wydatki kosztowne, które można by odroczyć, dla wychowawcy są konieczne i natychmiast.
Ważny punkt:
Jeśli internat ma kilku opiekunów, winna być książka, do której opiekunowie wpisują swe uwagi, żądania i pytania. Będzie ich mniej, będą oględniejsze, nie będzie sprzecznych zarządzeń.
Słów parę o honorowych pracownikach. Przynoszą znaczny pożytek, dają instytucji luksus opieki, na którą pogrążony w szarej codziennej pracy personel nie ma ani czasu ani fantazji. Ktoś przychodzi bajkę opowiedzieć, inny zabierze grupę dzieci na wycieczkę, kilkorgu udziela dodatkowych lekcji. Ale niech osobą swą nie obarcza personelu, niech najściślej stosuje się do regulaminu, niech sam radzi sobie, o nic nie pyta się i niczego nie żąda.
3. Rok budowy Domu Sierot był rokiem znamiennym. Nigdy lepiej nie rozumiałem modlitwy pracy i piękna realnego działania. Dzisiejszy kwadracik na planie, papierze, jutro przeobrażał się w salę, pokój, korytarz. Przywykły do sporów o poglądy, zasady, przekonania, tu byłem świadkiem budowania. Każda lotna decyzja była dyrektywą dla rzemieślnika, który ją ucieleśniał, na zawsze. Każda idea musi być oszacowana, obliczona na koszt, na możność i celowość. I zdaje mi się, że niedokształconym jest wychowawca, który nie wie, że z drzewa, blachy, tektury, słomy, drutu można wykonać dziesiątki przedmiotów, ułatwiających, uproszczających pracę, oszczędzających czas drogocenny i — myśl. — Półeczka, tabliczka, gwóźdź, wbite w miejscu odpowiednim, rozwiązują dotkliwe zagadnienie...
Dom miał być gotów w lipcu, niewykończony był w październiku. I oto w mroczne, dżdżyste popołudnie do pełnego rzemieślników gmachu, z hałasem, zziębnięte, podniecone, zuchwałe, uzbrojone w kije i pałki, przyjechały ze wsi dzieci. Rozdano im kolację i ułożono spać. Dawny przytułek mieścił się w wynajętym, nieodpowiednim lokalu, z przypadkowym umeblowaniem, zniszczoną odzieżą i niedołężną opieką głupiej gospodyni i sprytnej kucharki.
Liczyłem, że wraz z nowym pomieszczeniem, nowymi warunkami i rozumną opieką, dzieci od razu zaakceptują i nowy regulamin współżycia. A one wypowiedziały walkę, zanim zdołałem zdać sobie sprawę z sytuacji. Sądziłem, że kolonijne doświadczenie zabezpieczy mnie przed niespodziankami. Myliłem się. Po raz drugi spotkałem się z dziećmi, jako groźną gromadą, wobec której stałem bezsilny, po raz drugi w bolesnych doświadczeniach wykuwać się poczęły mocne i jasne prawdy.
Wobec żądań, dzieci zajęły stanowisko bezwzględnego oporu, którego słowo nie było w stanie złamać, a przymus budził niechęć. Nowy dom, o którym marzyły rok cały, stawał się nienawistny. Znacznie później dopiero zrozumiałem sentyment dzieci dla dawnego ich życia. W jego nieładzie, w cygańskiej nędzy warunków i nicości środków, było pole dla wolnej inicjatywy, polot pojedynczych, mocnych i krótkich wysiłków, fantazja bujnej swawoli, brawura mocnego czynu, potrzeba zaparcia się siebie, beztroska o jutro. Dzięki autorytetowi kilkorga, nagle zjawiał się porządek na krótko. Tu miał być stały ład z mocy bezosobowej konieczności. Oto dlaczego zbladły i zawiodły te dzieci, na pomoc których najbardziej liczyłem. I zdaje mi się, że wychowawca, zmuszony do pracy w bezładzie i ubóstwie środków, nie powinien zbytnio wzdychać do ładu i komfortu — są w nim duże trudności i znaczne niebezpieczeństwa.
4. W czym przejawiał się opór dzieci? W drobiazgach, które zrozumieć może tylko wychowawca. Drobne to, nieuchwytne, a tym dokuczliwe, że liczne. Powiadasz, że nie wolno z chlebem odchodzić od stołu; jedno pyta się, dlaczego tak ma być, kilkoro chleb ukrywa, jedno wstaje manifestacyjnie: „nie zdążyłem zjeść“. — Nie wolno chować nic pod poduszkami i siennikami: „z kasetki mi zabiorą“. — Znajdujesz pod poduszką książkę, — „myślał, że książkę wolno“. — Zamyka się umywalnię: „Prędzej“. Odpowiedź: „zaraz wyjdę“. Dlaczego nie wiesza ręcznika? „Przecież muszę się spieszyć“. — Jedno się obraziło, troje naśladuje. — Podczas obiadu pogłoska, że w zupie był robak — zmowa: nie chcą jeść zupy. — Widzisz paru jawnych przewodników uporu i oporu, przeczuwasz kilkoro ukrytych. Widzisz podstępne psucie tego, co uważałeś za ustalone, spotykasz nieprzewidziane trudności w każdem zapoczątkowaniu. Wreszcie zatracasz świadomość, co jest przejawem przypadku, niezrozumienia, a co świadomie złej woli. — Ginie klucz, po chwili się znajduje; i słyszysz ironiczną uwagę:
— Pan myślał pewnie, że to ja schowałem?
Tak jest: myślałeś...
Na pytanie: „kto to zrobił?“. — otrzymujesz stałą odpowiedź: „nie wiemy“. — „Kto wylał, stłukł, złamał?“ Tłumaczysz, że się nic złego nie stało, prosisz, by się przyznały. Milczenie — nie obawy, a spisku.
Bywało, że podczas przemowy głos mi się załamywał, i łzy bezradne napływały do oczu. Te ciężkie godziny musi przeżyć każdy młody wychowawca, każdy nowy wychowawca. Niech się nie zraża, niech przedwcześnie nie mówi: „nie umiem, nie można“. — Słowa pozornie tylko nie działają, z wolna budzi się zbiorowe sumienie, z dnia na dzień, zwiększać się będzie liczba zwolenników dobrej woli wychowawcy i rozumniejszego kierunku, wzmacnia się obóz stronników „nowego kursu“.
Wspomnienie:
Jeden z naszych największych urwisów stłukł podczas sprzątania dość drogi fajansowy pisuar. Nie gniewałem się. W parę dni później ten że chłopiec rozbił butlę z pięciu litrami tranu. I tym razem zrobiłem mu tylko łagodną wymówkę.
Pomogło: sojusznik...
Jak łatwy jest kierunek, gdy wychowawca panuje nad gromadą, jakiem piekłem jest praca, gdy wychowawca miota się bezsilny, a gromada wie, czuje i mściwie szczuje. Jak bardzo mu grozi, że zgodzi się na system najbrutalniejszego gwałtu gwoli własnemu bezpieczeństwu.
5. Pół setki dzieci, które przeniesiono do Domu Sierot z dawnego przytułku, były bądź co bądź tym wiadomym, które wiązały z nami wspólne przeżycia i nadzieje, które łączył duży sentyment z panną Stefanią, wychowawczynią Domu Sierot, które opierały się organizacji, ale były do niej zdolne. W krótkim czasie przyjęto nowych 50, więc nowe trudności.
— W domu naszym urządzono szkołę dla dzieci przychodnich, co pozwoliło mi stwierdzić, jaka przepaść dzieli arystokratę — nauczyciela od kopciuszka — wychowawcy dzieci.
Organizacyjny rok zakończył się naszym tryumfem. — Jedna gospodyni, jedna wychowawczyni, stróż i kucharka, — na sto dzieci. Uniezależniliśmy się od byle jakiego personelu i tyranii przytułkowej służby. Gospodarzem, pracownikiem i kierownikiem domu stało się — dziecko. — Wszystko, co poniżej, jest dziełem dzieci, nie naszym. [...]
[12.12.2022, Toruń]
Zapiski mądrego wychowawcy pokazują, jak wiele można nauczyć się od dzieci i jak wielka empatię i intuicje trzeba mieć, by takiej opiece podołać ...
OdpowiedzUsuńjotka