ROZDZIAŁ 69. PERSONEL
[z którego dowiadujemy się, jak doszło do założenia kawiarenki; poznamy też personel, którego praca doprowadziła do pięknego rozwoju tej instytucji]
Z nieodłącznym mlekiem, dzisiaj zabarwionym najprawdziwszą kolumbijską kawą, Stary Pisarz siedząc przy swoim stoliku, notatki prowadził, a kiedy to robił, cała kawiarenka z pokorą przeczekiwała to pisanie i dopiero wtedy, gdy piszący kajet swój zamknął, podchodzono do niego i zajmowano ciekawą rozmową.
Jedyny wyjątek stanowiła pani Zofia. Ona to mogła w każdej chwili przysiąść się do Pisarza i towarzyszyć mu w jego twórczej pasji opowiadania tego wszystkiego, co działo się w kawiarence, w miasteczku i okolicach.
Dzisiaj pani Zofia zapowiedziała się na bardzo późne popołudnie, dzień cały przepędzając z panią Majewską i jej mężem, z którymi… wiadomo, że o teatrze rozprawiała. Stary Pisarz pozostawał więc sam przy swym stoliku, lecz zanim piórem pierwszego kleksa postawił, długo i intensywnie myślał. A myślał o kawiarence, lecz pod innym kątem niż dotychczas. Spostrzegł bowiem, że nigdy dotąd nawet kilku kart swojej opowieści nie poświęcił jeszcze personelowi kawiarni, a jeśli już, to przy okazji innych wydarzeń udało mu się parę słów skreślić. Rzeczą niegodną pamiętnikarza jest pominąć ten fakt istotny, zwłaszcza że tyle się swojego cennego czasu właśnie w kawiarence pozostawia.
Zatem pióro do ręki i do dzieła.
W kolejności zajmiemy się Kawiarennikiem Adamem. Ten przybywszy do miasteczka przed dziesięcioma bodajże laty, imał się różnych zawodów. W szkole nauczał niezbyt rosłych uczniaków w zastępstwie za kogoś tam, dotknął się biurowej pracy, agencję ubezpieczeniową prowadząc a nawet u pana Adamczyka, najpierwszego w powiecie piekarza, pieczywo rozwoził. Nareszcie szczęśliwym spadkobiercą został i to wcale niemałym, a zdziwienie jego było tym większe, że darczyńcy swojego na oczy nie widział, ba, o jego istnieniu wiedział bardzo niewiele. Był nim stryj, który z wojny do kraju nie powróciwszy, i osiedlił się w dalekiej Szkocji, gdzie do niewielkiego, ale jednak, majątku doszedł, a że nie miał komu (żył samotnie, z dala od rodaków) przekazać trud swojej pracy, wybrał przed odejściem na drugą stronę właśnie Adama, który aż do dnia, w którym powiadomiono go o spadku, pewien był, że śmierć spotkała stryja wcześniej, gdyż ten przez lata całe (czyż to nie dziwne?) żadnego znaku do macierzystego kraju nie dawał.
Tak więc przypadkiem z niezamożnego, pracującego głównie fizycznie, inteligenta, pan Adam stał się człowiekiem na tyle zamożnym, aby zakupić wcale nie zniszczoną, lecz nieco zaniedbaną kamieniczkę usytuowaną, jak zwykło się mówić, w dobrym punkcie, na której parterze mieściła się od zamierzchłej przeszłości oberża. Wyremontował więc pan Adam całą oficynę razem z pokojami na górze (jedno tylko piętro, acz wysokie miała), zrobił należyty porządek w przylegającym do zaplecza kamienicy ogrodzie i postanowił spróbować kawiarenkowego biznesu.
Wielką pomocą służyła mu od samego początku pani Rybotycka, kucharka numer jeden w całym mieście, której zasługi dla jakości potraw serwowanych w kawiarni są wręcz nie do przecenienia. To ona podtrzymywała pana Adama na duchu, kiedy w dni pierwsze przedsięwzięcia interes nie szedł tak sprawnie jak obecnie. Kawiarennik zatrudniał pomocników do kuchni i na salę, lecz nie bardzo garnęli się do ciężkiej pracy. Przychodzili inni i znów to samo.
Razu pewnego do kawiarenki zawitał pan radca Krach ze swoją załogą złożoną z panów: mecenasa, doktora i inżyniera. Musiało się panu radcy spodobać w tej kawiarni, skoro zapraszał się do niej coraz częściej, a jego śladem podążali inni zacni obywatele miasteczka. I tak z dnia na dzień, z tygodnia na tydzień klientela rosła i potężniała, a z najpierwszymi gośćmi pan Adam zżył się na tyle, że nawzajem przyjaciółmi się nazwali.
A kiedy bezdomnego pana Edwarda, mającego smykałkę do ogrodnictwa pan Adam przygarnął, to wyśmienitego miał z niego pomocnika, tyle że upomniała się o niego daleka rodzina i Edward, wdzięczny za dotychczasową troskliwą opiekę i pracę, rad nie rad Kawiarennika porzucił.
W tym samym mniej więcej czasie do kawiarni przybyła nowa, młoda dusza - Maria, która okazała się wyśmienitą pracownicą na sali, zdobywając sobie zasłużony poklask wśród bywalców kawiarenki. Pogodna, zwinna i niezwykle uczynna dzieliła pracę w kawiarni z odwiedzaniem nieuleczalnie chorej psychicznie matki, która nie rozpoznawała już córki, bożego świata nie rozumiała i żyła we własnym, tak bardzo odmiennym, że dostęp do niego był wszystkim, którzy wokół niej żyli, surowo wzbroniony.
I zapomniała się Maria z pewnym studentem, co najpierw obiecywał jej złote góry, by potem rzucić precz składane obietnice, wyjechać sobie w siną dal pozostawiając pannę z dzieckiem - ot banał żywota ludzkiego. Tedy Maria do kuzynki w dalekim mieście z niemowlęciem się udała, przepięknie dziękując panu Adamowi za gościnę, lecz przerażona była wychowawczym trudem jaki spadł na jej wiotkie barki, a przecież rodzinie chcącej jej pomóc w tym trudnym dla niej położeniu, odmówić nie mogła.
W końcu jednak do kawiarenki pana Adama wróciła, po listach, po telefonicznych rozmowach, po zapewnieniach Kawiarennika, że będzie przyjęta z dzieckiem jak długo oczekiwana córka, że pan radca Krach wprost doczekać się nie może podanej przez nią kawy. A kiedy wróciła, prawdziwy grom spadł na jej młodą, a już tak nieznośnie przez los doświadczoną głowę. Pan Adam zaproponował jej małżeństwo, mówiąc, że pragnąłby wespół z Marią pokierować życiem małej Róży, które to dziecko ukochał natychmiast, kiedy je zobaczył. No i stało się to, co pewnie stać się musiało. Maria będąc już matką, została żoną i współwłaścicielką interesu, który rozwijał się więcej niż wspaniale.
Miało być o panu Adamie, a okazało się, że do opowieści należało też włączyć jego żonę, bez której wdzięku i zaradności, przejdźmy krok dalej, bez jej miłości żywej, tkliwej i oddanej, Kawiarennik nie radziłby sobie tak świetnie.
Jako że, jak przysłowie głosi, mąż głową domu jest, zaś żona tej głowy szyją, Maria wystarała się mężowi o pomocników. Pierwszą była jej bliska przyjaciółka, Natalia, która pomagając Marii na sali, zajmowała się także Różą. Dopiero gdy sama doświadczywszy małżeństwa Natalia, przestała pracować w kawiarni, aczkolwiek wierną przyjaźni przyjaciółki została, jak i też w najgorętszych chwilach, kiedy kawiarnia wypełniona gośćmi do ostatniego krzesełka w szwach pękała, wpadała młodziutka mężatka z cenną pomocą.
Zasługą Marii było też pozyskanie dla zakładu dwóch młodych absolwentek liceum, Edyty i Karoliny, które ostały się w kawiarence na dłużej. Aż pan Adam był zdziwiony, dlaczego młode panny, na ten przykład, na studia się nie wybiorą i czas na fizycznej w końcu pracy trwonią. Wtedy one zgodnie stwierdziły, że drugiej takiej pracy to pewno i po studiach nie znajdą; do tego w tak wybornej atmosferze, a najbliższe życiu nauki pobierają przecież od zacnych gości kawiarenki. Kawiarennik wszelako domyślał się także tego, że dla takiej Edyty inna była również przyczyna, dla której w kawiarence pozostawała. Był nią Michał, technik gastronomii, wydobyty zmysłami smaku przez panią Rybotycką. Najlepsza kucharka w mieście utrzymywała, że dwudziestopięcioletni Michał jest talentem czystej wody i wróżyła mu wielkie powodzenie w wybranym przez niego fachu. Michał zdobył też uznanie u Edyty i chyba nie bez przyczyny mówi się, że wkrótce poważne zmiany zajdą w życiu tych obojga.
Karolina z kolei wdzięcznym wzrokiem - i to z wzajemnością - coraz częściej przyglądała się pana radcy oryginalnemu pomocnikowi, panu adwokatowi Brożynie, który pannę Karolinę namiętnie zapraszał na późnowieczorne spacery po mieście, już po zamknięciu kawiarenki.
- Tak to z młodymi bywa - Stary Pisarz skreśliwszy kilka ostatnich słów w swoim kajecie aż roześmiał się do siebie. - Młodość ku młodości podąża. Czy mamy się temu dziwić? Jak tu się dziwić - ciągnął swój wewnętrzny monolog pan Pisarz - skoro pan Gajowniczek, człek w lata uzbrojony, z panią Teresą, bibliotekarką - też nie podlotkiem, dowiedli, że jeśli kogo miłowanie dosięże, to z tej przyczyny lgną do siebie jako te ptaki na wiosnę.
I jeszcze jedna postać z personelu wydała się Staremu Pisarzowi warta opisania. Była nią Aneta, dzisiaj w maturalnej klasie, która bawiła kawiarnianych gości swoim śpiewem. A dziewczę to posiadło dar nie byle jaki, albowiem nie było dla niej problemem a capella zaśpiewać, a to znów czyniła to ze szkolnym, dżezującym zespołem; podobnież potrafiła przepięknie zanucić mając za akompaniatora samego doktora Koteńkę. I ją sowicie pan Adam wynagradzał, jak również goście, którzy pozostawiając na jej stoliku brzęczące monety, doceniali głos młodej damy, której wróżono nie byle jaką przyszłość.
Tak oto ci wszyscy, którzy kawiarenkę utrzymywali na odpowiednim poziomie, z biegiem dni stworzyli grupę tak zwartą i oddaną powierzonym jej zajęciom, że Kawiarennik mógł się o przyszłość swojego biznesu nie martwić. Współpracownicy z kolei nie wyobrażali sobie, aby mogli kiedykolwiek pana Adama zostawić z jego problemami. A przecież od roku kawiarnia serwowała również restauracyjne dania i były też darmowe posiłki dla ubogich, zatem pracy przybywało. Czym wobec tego wytłumaczyć to zjawisko, że pomimo tylu dodatkowych zadań nie było mowy o narzekaniach?
Zapewne sam Kawiarennik dawał pozostałym przykład własnym zaangażowaniem, a miewał tłumaczyć tę kwestię w taki sposób, że jeśli widzi się sens w wykonywanej przez siebie pracy, nie liczy się godzin i zarabianych pieniędzy tak dokładnie… a liczy się coś zupełnie innego.
Stary Pisarz zamknął swój kajet i chociaż wypił już swoją podwójną porcję mocno zabielonej mlekiem kawy, poprosił Edytę o dwie lampki koniaku. Dlaczego dwie? A to z tej przyczyny, że do jego stolika zbliżała się pani Zofia, która zechciała w kawiarence spożyć kolację, której sama, z racji licznych obowiązków, jakie na siebie narzuciła, nie była w stanie zrobić… dodajmy z wielką szkodą dla męża, który w tym samym czasie zapewne przeszukiwał wnętrze lodówki w ich wspólnym mieszkaniu.
[18.12.2022, Toruń]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz