CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

23 maja 2023

FRAGMENTA (6)

 

6. U MATYLDY

Odwiedziłem go przed pięciu laty. Mieszkał w starym domu, którego właścicielka była kobietą uczciwą i skromną, i pewnie dlatego ten dom, a właściwie pięciopokojowe mieszkanie nie oznaczało się niczym szczególnym, niczym nowoczesnym, no chyba, że za nowoczesność uznamy nie tak dawno odrestaurowaną kanalizację, tudzież odnowioną łazienkę, i oddzielnie - toaletę.

Pani Matylda miała swój pokój, kolejny przysługiwał starej ciotce Hance, jeszcze jeden wnuczce ciotki – Marlenie, która była pielęgniarką w ośrodku zdrowia, pełniąc jednocześnie funkcję pielęgniarki środowiskowej; w czwartym mieszkał właśnie Adam, a ostatni pokój (wszystkie znajdowały się na tzw. wysokim parterze) przeznaczony był dla gości, którzy zwykle nie przybywali, co jednak nie niepokoiło właścicielki.

Adam wraz z osiągnięciem wieku emerytalnego postanowił położyć kres pomieszkiwaniu z córką i zięciem, którzy byli wprawdzie w wieku dojrzałym, lecz zachowywali się jak para niewypierzonych kurcząt, które bez pomocy ojca (matka odumarła w młodym wieku) nie dawali sobie rady, aczkolwiek nie doświadczali ubóstwa, co to, to nie. Adam doszedł do wniosku, że pewnie na stare lata byłby dla tych dwojga, a może i dla wnuka – mechanika samochodowego, byłby ciężarem, więc zdecydował się przepisać notarialnie mieszkanie na córkę, zięcia i ich syna, sam zaś zapragnął resztę swojego życia spędzić w jakimś domu pogodnej starości. Oczywiście zanim dokonał tych notarialnych czynności, udał się do dwóch takich domów – jeden znajdował się dosłownie o dwieście kroków od jego mieszkania; drugi usytuowany był na wsi odległej o paręnaście kilometrów od miasta. Niestety warunki finansowe jakie mu przedstawiono były nazbyt wygórowane i dlatego dowiedziawszy się o istnieniu pani Matyldy, doszedł do wniosku, że zamieszka właśnie u niej, w mieszkaniu, którego okna wychodziły na wąską staromiejską uliczkę prowadzącą do pobliskiego parku. Zgodził się z Matyldą na to mieszkanie, wikt i opierunek na sumę wynoszącą 75 procent wysokości jego emerytury, a że posiadał jeszcze trochę grosza na koncie, przeto umowa została podpisana z korzyścią dla obu stron – pani Matylda nie była nazbyt pazerna, zwłaszcza że otrzymywała gotówkę od starej ciotki (niewielka to była suma, ale wystarczała) oraz od Marleny (też dogadały się bez sporów). Matylda pobierała też emeryturę, więc można powiedzieć, że całe towarzystwo było zadowolone z posiadania własnego kąta, a trzeba w tym miejscu dodać, że gospodyni gotowała świetnie i tylko istniał problem, gdzie spożywać posiłki. Początkowo, zanim jeszcze Adam znalazł tu schronienie, posiłki spożywano oddzielnie w swoich pokojach, nie w kuchni, gdzie nie było wystarczająco dużo miejsca. W końcu pani Matylda uznała, że ów pokój gościnny, do którego nikt się nie zgłaszał, będzie świetnym miejsce uczynienia z niego jadłodajni. W tym celu pani Matylda obeszła wszystkie sklepy meblowe w mieście w poszukiwaniu dużego stołu i krzeseł – nie znalazła tam wprawdzie mebla, który by jej odpowiadał, lecz dotarła do stolarza, który w błyskawiczny wręcz sposób wykonał porządny stół na sześć osób i krzesła, biorąc za to niewygórowaną kwotę pieniędzy, i w ten sposób problem spożywania posiłków rozwiązał się automatycznie.

Kiedy spotkałem Adama, który w odleglejszych czasach był w naszym mieście urzędnikiem odpowiedzialnym za prowadzenie szkół podstawowych, zdążyłem zauważyć, że zmienił się bardzo, nie był tak aktywny jak przed laty i przestało go interesować to, w jaki sposób organ prowadzący zarządza edukacją w mieście. Zdaje się, że miało na to wpływ pożegnanie ze stanowiskiem, jakie mu urządzono, pożegnanie przypominające raczej pozbycie się niepasującego do obecnych czasów urzędnika, na którego miejsce miano już kilku innych, niekoniecznie znających się na problemach oświaty, ale chętnie uczących się lub przynajmniej sprawiających wrażenie uczących się nowych obowiązków, które, jak się później okazało przerastały ich wiedzę i umiejętności. Kiedyśmy w rozmowach do białego rana (przez co zdarzyło mi się dwukrotnie dzielić nocne łoże z Adamem) przeanalizowali, jakich to specjalistów od oświaty zatrudniało wtedy miasto, to odpowiadaliśmy sobie śmiechem, współczując nauczycielom, a w paru wypadkach także i dyrektorom szkół tego przed kim muszą się kłaniać. Nie będę ukrywał, że swego rodzaju odtrutką na pozyskane wieści, był wypijany nocami alkohol, który nie służył nam obu, lecz wprawiał w nastrój pogody i humorystyczny, do którego dolewaliśmy sporą dawkę ironii, już to sentymentu i melancholii, gdy zebrało nam się na wspomnienia.

Kiedym rok później pojawił się w posiadłości pani Matyldy, zauważyłem u Adama dwie osobliwe zmianu. Po pierwsze – zabrał się za pisanie pamiętnika; po drugie – podczas rozmowy ze mną miewał długie chwile melancholijnej retardacji, owego spowolnienia myśli, któremu towarzyszyły smutek i zniechęcenie.

Następne moje odwiedziny miały miejsce dwa lata później, a stało to się pod wpływem treści napisanego do mnie listu autorstwa pani Matyldy. [...]


[23.05.2023, Toruń]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz