CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

26 maja 2023

POEZJA (32) KONSTANTY ILDEFONS GAŁCZYŃSKI - SPOTKANIE Z MATKĄ

 

Stanisław  Wyspiański  -  "Macierzyństwo"

Dzisiaj wiersz z okazji Dnia Matki

KONSTANTY ILDEFONS GAŁCZYŃSKI - SPOTKANIE Z MATKĄ


Ona mi pierw­sza po­ka­za­ła księ­życ

i pierw­szy śnieg na świer­kach,

i pierw­szy deszcz.


By­łem wte­dy mały jak mu­szel­ka,

a czar­na suk­nia mat­ki szu­mia­ła jak Mo­rze Czar­ne.


Noc.


Do­pa­la się naf­ta w lamp­ce.

La­men­tu­je nad uchem ko­mar.

Może to ty, mat­ko, na nie­bie

je­steś tymi gwiaz­da­mi kil­ko­ma?


Albo na je­zio­rze ża­glem bia­łym?

Albo falą w brze­gi po­chy­łe?

Może two­je dło­nie po­sy­pa­ły

mój ma­nu­skrypt gwiaź­dzi­stym py­łem?


A mo­żeś jest po­łu­dnio­wą go­dzi­ną,

ma­zur psz­czół w zło­tych sierp­nia po­ko­jach?

Wczo­raj szpil­kę zna­la­złem w trzci­nach —

od wło­sów. Czy to nie two­ja?


*

Ciem­ne ol­chy sto­ją na mo­cza­rze,

roz­sy­pu­je się w mo­kra­dłach próch­no

Ej, roz­świ­stał się wiatr na fu­ja­rze,

małe gwiazd­ki nad ol­cha­mi zdmuch­nął


Mała mysz­ka przez ścież­kę prze­bie­gła

Dro­gę Mlecz­na nie­to­perz wy­mie­rzył

I wiatr ucichł na­gle. I zza wę­gla

z faj­ka srebr­ną w zę­bach wy­szedł księ­życ.


Roz­świe­ci­ły się świe­ce­niem wiel­kim

chmu­ry, dziu­ple, żo­łę­dzie i sęki —

jak­by cały świat był srebr­nym świer­kiem,

srebr­nym bą­kiem gra­ją­cym pio­sen­ki.


*

List­ki drżeć za­czy­na­ją,

pta­ki w ton ude­rza­ją,

słoń­ce wscho­dzi nad knie­ję,

słoń­ce jak śnieg top­nie­je.


List­kom roz­nąć, opa­dać,

pta­kom też wiecz­nie nie żyć,

słoń­cu wscho­dzić, za­cho­dzić,

ser­cu gwiaz­dy i skrzyp­ce.


*

Jak pu­deł­ko świe­czek cho­in­ko­wych,

na­gle, w ręku, gdzieś od dna kre­den­su,

my­śli na­gle tak wcho­dzą do gło­wy,

ser­ce trą­cą, i ser­cem za­trzę­są.


Świecz­ki ta­kie ku­po­wa­ła mama,

One drze­mią. W nich śpi pięk­ny za­miar.


Tyl­ko roz­wiń je i tyl­ko za­pal,

a zo­ba­czysz, co z tego wy­nik­nie:

w świecz­kach bły­śnie dro­giej twa­rzy owal.

Mat­ka pa­lec wznie­sie. Wiatr ucich­nie.


Mat­kę w ręce uca­łuj i wło­sy,

po­tem śnie­gu po ulicz­kach roz­syp,

żeby bły­skał się i żeby chrzę­ścił


Po­tem wszyst­kie świa­tła, co mi­go­cą,

do wa­liz­ki za­mknij. Otwórz nocą,

je­śli w dro­dze spo­tka cię nie­szczę­ście


*

Lato w le­sie. Ciem­ność zie­lo­na w świer­kach

Szał­wia. Za­ję­czy szczaw.

Nie­bo ob­ło­ki zdej­mu­je. Ptak zer­ka.

Trzmie­le brzę­czą wśród traw.


Mo­ty­le żół­te i bia­łe, jak la­ta­ją­ce li­sty.

Ci­sza i świa­tło

A tam da­lej i da­lej, za tym pa­gór­kiem piasz­czy­stym,

też jest lato.


Nie­bo to jest małe mia­stecz­ko w nie­dzie­lę,

gwiaz­dy ga­pią się na zie­mię z okien,

a wia­do­mo, ze gwiazd jest wie­le

i że wszyst­kie są nie­bie­sko­okie.


A tam w rogu, w miesz­ka­niu z bal­ko­nem,

w jed­nym oknie, gdzie kwiat czer­wo­ny,

a to dru­gie okno z dru­gim kwia­tem…


tam ty miesz­kasz. I po­grze­ba­czem

fa­jer­ki prze­su­wasz. I pła­czesz

Bo tak dłu­go cze­kasz na mnie z obia­dem.


*

Idę do cie­bie. W two­ją zie­leń,

I w two­je śnie­gi. I w twój wiatr.

W twój nie­zmie­rzo­ny idę świat,

gdzie pory roku na twej dło­ni

tro­ja­ka jak Ślą­zacz­ki tań­czą

i kurz się wzbi­ja, skrzy­pi wóz,

ody­niec bie­gnie przez mo­kra­dła

i je­leń ro­śnie po­śród świa­tła,

co, dzwo­niąc, bęb­niąc, ta­ra­ba­niąc,

za­spa­ne gwiaz­dy strzą­sa z brzóz


Je­sień to skrzyp­ce po­tłu­czo­ne,

bez­rad­na myśl nad ćwier­cią smycz­ka,

zima to ple­cy two­je bia­łe,

lato — jak zło­ta rę­ka­wicz­ka,

któ­ra po­rzu­cił w sa­dzie Jan,

ten Ko­cha­now­ski, co mu łyż­ką

wy­star­czy stuk­nąć, a już wszyst­ko

tań­cu­je, nie­bo się otwie­ra,

nie­bo nie­bie­skich peł­ne piór,

tru­chle­je wilk, ba­su­je bór,

gło­sem Szek­spi­ra i Ho­me­ra.


Ze srebr­nych, księ­ży­co­wych je­zior

del­fin wy­su­wa ucho, je­siotr

słu­cha­niem skra­ca so­bie po­byt.

A z lasu truch­cik sar­nich ko­pyt.

Z ry­bac­kich ognisk bu­cha dym,

skwier­czy na sa­dle plot­ka żół­ta —

to w wier­szach Jana tak. I w nim

za­ko­twi­czo­na moja nuta;

i wszyst­kie, wszyst­kie, wszyst­kie muzy,

be­mo­le wszyst­kie, rytm i rym,

i księ­życ, mój ubo­gi ku­zyn,

co na te­le­gra­ficz­nych dru­tach

nocą na­bi­ja so­bie guzy.

But zgu­bił. Choć jest cały świa­tłem,

we łbie ro­zu­mu ani szczyp­ty.

I nie­skoń­czo­nym sznu­ro­wa­dłem

wplą­tał się w moje ma­nu­skryp­ty.


[26.05.2023, Toruń]

2 komentarze:

  1. To jeden z najpiękniejszych i najbardziej znanych wierszy o matce:-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dla mnie to najpiękniejszy wiersz o Matce...
    Stokrotka

    OdpowiedzUsuń