CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

15 maja 2023

SZKLISTY CZAS WYOBRAŹNI (SZKIC)

 

Chrzcielnica kamienna na wystawie stałej 
Muzeum Ziemi Sochaczewskiej i Pola Bitwy nad Bzurą

A czy to był sen? Nie wiem. Słyszałem kogoś. Niech się położy na kanapie w tym pokoju, gdzie ojciec odpoczywa po mszy, albo po powrocie z ogrodu, szczególnie w taki dzień jak ten, upalny, nie dający wytchnienia, albo kiedy ojciec szuka chwili spokoju po napisaniu homilii na kolejną niedzielę. Słyszałem przyciszoną rozmowę pomiędzy kobietą a mężczyzną, czułem czyjeś dłonie unoszące moją głowę, a potem jak ta zbyt ciężka tego dnia głowa opada w miękkość poduszki, a wyczuwałem wtedy zapach lawendy i przypomniało mi się niebieskie mydełko, którym lubiłem myć twarz i zawijałem je starannie w przezroczystą folię, aby nie traciło zapachu, i te ciemnobłękitne pola, wzdłuż których kiedyś szedłem i spotkałem przygarbioną babunię, staruszkę wspierającą się na lasce, uśmiechniętą, pozdrowiłem ją, a dokąd szła, dowiedziałem się w drodze powrotnej, kiedy to odpoczywała w cieniu dzikiego bzu oplatającego przydrożną kapliczkę w miejscu, gdzie kończyła się wioska.

Poczułem, jak utkany z grubych, miękkich, zapewne bawełnianych nici, koc dotyka mojego podbródka i właśnie wtedy dał o sobie znać głos kobiety informujący mężczyznę o tym, że jak tylko się obudzę, zapuka do drzwi refektarza i powie, że trzeba by się mną zająć i zapytać, po co przyszedłem do klasztoru, a właściwie tej jego części, otwartej dla wiernych, ale musiałem dopowiedzieć o tym klasztorze, bo kobieta nie wspomniała o nim, mówiąc jedynie o mnie, że trzeba by się mną zająć. Od tej pory pomyślałem, a wciąż byłem pod zasłoną snu, że mogę zasnąć naprawdę, bo jestem bezpieczny, a tego bezpieczeństwa bardzo mi brakowało, odkąd musiałem opuścić swój dom. Mniejszą wagę przywiązywałem do zaspokojenia głodu, a nawet snu: głód można było przezwyciężyć pijąc wodę, której zwykle się nie żałuje, nawet obcym, a spać mogłem byle gdzie, byle nie kapało na głowę.

Pamiętasz ten świąteczny dzień, pierwszy dzień świąt, w którym akurat przyszła zima? Przyszła, a właściwie zsunęła się z pochmurnego, siniejącego nieboskłonu, nabierając zamarzającej w powietrzu wilgoci i rozkładając ją równomiernie na palczastych ramionach gałęzi drzew pozbawionych liści, na energetycznych drutach, na czarnym, gładkim asfalcie, na polach oszronionych zielenią ozimin, na nieużytkach traw, zbutwiałych, przydrożnych chwastach, na smutnych alejkach w przyklasztornym parku. Ta wilgoć wkrótce przemieniła się w lodowy deszcz, który zeszklił małomiasteczkowy i wiejski pejzaż grudniowego popołudnia i kiedy główka dziewczynki oblewana była chrzestną wodą, zgasło światło; jedynie płomienie świec rozjaśniały mroczną i coraz chłodniejszą nawę, i jakaś pochmurność wdarła się do świątecznych serc wiernych wypełniających całą powierzchnię świątyni.

Czy gęstniejący z każdą upływającą chwilą pomrok miał być jakimś znakiem? Kto o tym wtedy myślał? Zastanawiano się nad tym jak długo potrwa lodowy deszcz i czy odpowiedzialne za stan energetycznych trakcji służby uporają się z problemem łamiących się pod ciężarem lodowego szronu drzew niszczących swym upadkiem energetyczne linie.

Samochody odjeżdżały spod klasztoru powoli.

Pojechaliśmy z Adą do klasztoru, bo nasz parafialny należał do gniazda, a dodatkowo to gniazdo było infiltrowane przez starego wielkiego inkwizytora, który specjalizował się nawracaniu także nawróconych, a nie chcieliśmy, aby sześciomiesięczna Marta zaczynała życie od poczucia grzechu, w jakim, w pojęciu inkwizytora wyrastała. Inkwizytor z lubością określał, czy to w prywatnych rozmowach, czy też publicznie w świątyni, kto godzien jest dostąpić łask jeszcze za życia doczesnego i choćby z tego powodu, jako wielcy grzesznicy, a w dodatku obcy, sami zrezygnowaliśmy z bycia nawracanymi. Zabraliśmy więc naszą małą duszyczkę do klasztoru, ale zanim to się stało przyjechaliśmy w któryś poniedziałek pod klasztorną bramę i weszliśmy do kancelarii przedstawiając sprawę jak się przedstawia. Ojciec nawet nie był zdziwiony, choć powściągliwy w ocenach tak naszej decyzji, jak i samego inkwizytora, od którego, jak poradził, musieliśmy otrzymać stosowny dokument. Potem długi czas rozmawialiśmy o filozofii świętych: Tomaszu z Akwintu, Augustynie i Spinozie i w końcu o misji, z której ojciec powrócił w kilka lat temu, co zaowocowało książką jaką napisał i żałował, że nie pozostał mu choć jeden egzemplarz, którym mógłby nas obdarować.

Urządziliśmy dla tych os, padalców i innych kanalii prawdziwą ucztę, właściwie to nie dla nich, a dla Marty, która nie mogła niczego pamiętać, bo świat dziecka nie zaczyna się ani z dniem urodzenia, ani nawet z chrztem.


[15.05.2023, Toruń]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz