Kartka z kalendarza na dzień 18 maja 2023 roku
Czwartek
Imieniny dzisiaj obchodzą: Aleksandra, Eryk, Feliks oraz Eryka, Eufrazja, Faina, Jan, Julita, Klaudia, Liberiusz, Matrona, Myślibor, Sandra, Teodot
Przysłowia na dziś:
„Jeśli w maju śnieg się zdarzy, to lato dobrze wyparzy”
„Jeśli w maju często grzmot, rośnie wszystko w lot”
Słońce
Świt: 03:51
Wsch. Sł.: 04:34
Zenit: 12:32
Zach. Sł.: 20:30
Zmierzch: 21:13
Cytat dnia:
„Codzienną pracą twoją możesz wszystko dobre na tym świecie zepsuć
i wszystko złe naprawić.” - Maria Dąbrowska
Tego dnia zmarła w Grodnie Eliza Orzeszkowa – pisarka okresu pozytywizmu [ur. czerwcza 1841 roku w Milkowszczyźnie]
Poniżej początkowy fragment utworu Elizy Orzeszkowej…
BAŃKA MYDLANA
[OBRAZEK MIEJSKI]
[zachowano pisownię oryginalną]
Nigdy miasteczko nasze nie przedstawia tak doskonałego obrazu jałowéj i skwarnéj pustyni, jak w dnie letnie, w porze zachodu słońca. Bóg widzi, że nie jest ono nigdy ani świetném, ani wesołém; lecz, kiedy po dniu upalnym tumany kurzu i wyziewy kuchenne obejmują je, niby wysokim kloszem z brudnego szkła, kiedy rozpalone kamienie bruku zieją suchym skwarem, a ostatnie blaski słońca jaskrawą łunę rzucają na białe ściany kościołów i kamienic; kiedy chodniki ulic głównych zalegną czarne gromady przechadzających się żydów w długich chałatach, i żydówek w aksamitnych paltotach i kapeluszach z kwiatami, na placach chmary żydziąt gonią się i wywracają w krztuszącéj kurzawie, a na bocznych ulicach krowy, wracające z pastwiska, poważnie kroczą i z przeciągłém ryczeniem do bramy domostw pochylonemi łbami uderzają; kiedy tu i owdzie gromady jednokonnych doróżek stoją jakby w zaklętéj nieruchomości, konie drzémią, a dorożkarze w czerwonych pasach, nie mając nic innego do robienia, drzémią także; kiedy co chwila w rękach przechodniów ukazują się białe chustki, ocierające kroplisty pot z mizernych, rozpalonych, skrzywionych twarzy, albo, w pobliżu leniwie ciekących rynsztoków, przyciskające organ powonienia: wtedy, spada na miasto ocean ciężkiéj, suchéj, dławiącéj i beznadziejnéj nudy. Tam, kędyś, nad szerokiemi polami płyną wysoko różowe puchy obłoków; na zachodzie, łagodzone przez liliowe błękity nieba, wieszają się świetne tęcze z purpury i fioletu, albo ogromne, ciemne, złotem obrębione chmury, rysują fantastyczne lasy i zamczyska; upajające wonie i świeże powiewy nadchodzącego wieczora płyną powietrzem... Gdzieindziéj znowu, w murach miast wielkich i ludnych... Tu — nic. Wprawdzie, od czasu do czasu, ku rozweseleniu publicznego ducha, w czémś nakształt ogrodu, huczéć i dąć zaczynają instrumenta wojskowéj orkiestry, a przy energicznych dźwiękach tych, małomiejskie lafiryndy osoby swe wraz z akcesoryami z rozkoszą roztaczają przed wzrokiem oficerów, brzęczących ostrogami, urzędników w binoklach, i rzadszych już dygnitarskich okazów, które, oprócz binokli, noszą jeszcze na obliczach swych długie, śpiczaste bokobrody. Wprawdzie, w dość gęsto po mieście rozstawionych budkach z sodową wodą, czarowne Fryny w loczkach i kokardach świegotliwe rozhowory toczą z niezbędnymi, na każdém miejscu obecnymi, oficerami i urzędnikami w binoklach. Wesoło jest lafiryndom, Frynom, brzęczącym ostrogom, binoklom i śpiczastym bokobrodom; ale, ktokolwiek niéma szczęścia należéć do żadnéj z powyższych grup społecznych, ten, w miejscu tém i w téj porze, czuje w piersi swéj wysuszający powiew pustyni, a w głowie jego, jak w źródłach pewnych kwiaty, myśl zamienia się w kamień.
W takiéj-to chwili dnia letniego, szła przez ulice miasta para ludzi, widocznie małżeńską parą będąca. Kobieta, skromnie lecz dostatnio ubrana i dość młoda jeszcze, nie była ani piękną, ani brzydką. Przysadzista nieco i ciężka, cięższą jeszcze wyglądała w zanadto trochę wyfalbanowanéj i niezupełnie zgrabnie do mody przystosowanéj sukni. Na kapeluszu jéj było téż za dużo ponsowych kwiatów, i brosza, spinająca czarny jéj szal, była także za dużą i zanadto fałszywym kamieniem błyszczącą. Wszystko to przecież dowodzić mogło tylko małomieszczańskiéj próżności, chcącéj wyrównać strojem téj lub owéj sąsiadce, czy znajoméj; bo co się tycze zalotności, lub chęci popisywania się z czémkolwiek, tych nie było ani śladu w kobiecie téj, któréj błękitne, bardzo ładne oczy patrzały poczciwie i łagodnie, a policzki, widoczną skłonność do utycia okazujące, lecz gładkie i świeże, pokryte były silnym rumieńcem zmęczenia. Zmęczoną była, niemniéj wesołą, i co chwila towarzyszącemu jéj mężczyźnie coś ze śmiechem pokazywała. Śmiech jéj świeży był i szczery, uwagom, które mu towarzyszyły, nie brakło trafności i rozsądku.
— Patrz, Jasiu! czy widzisz, Jasiu?
Ale Jaś wyglądał tak zupełnie, jak gdyby nic na niebie i ziemi pocieszyć go nie mogło. Szczupły, zgrabny, trzydzieści parę lat miéć mogący, zgrabnie i dość wytwornie ubrany, był on zapewne w chwilach zwykłych bardzo przystojnym. W téj chwili przecież twarz mu oszpecał wyraz niezwykłego, pognębiającego złego humoru. Było to połączenie smutku, nudy i rozjątrzenia. Przez ulice miasta ciągnął się, jak niewolnik po więzienném podwórzu. Spójrzawszy na jaskrawą, nużącą wzrok, facyatę kościoła, niecierpliwie zamrugał powiekami i wlepił oczy w ziemię; tuż koło uszu swych usłyszawszy wrzask dwojga żydziąt, ciągających się wzajemnie za rude włosy, skrzywił się okropnie. Usta jego układały się pod rudawym wąsikiem w wyraz taki, jakby przełykał coś niesmacznego, a śmiechy i swobodne gawędzenie żony sprawiały na nim wrażenie wiejącego wiatru. Po prostu, nie słuchał ich wcale. Widocznie kobieta spostrzegała ten zły humor i to posępne zamyślenie męża, bo od chwili do chwili rzucała na niego przelotne wejrzenie, a błękitne, błyszczące jéj oczy, mąciły się i przygasały. Lecz, spostrzegając, udawała, że nie widzi nic i, zamiast zarzucać go natrętnemi pytaniami, rozmową swą rozerwać, czy rozweselić, go usiłowała. […]
[18.05.2023, Toruń]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz