ŻYCZENIA

ZDROWYCH, POGODNYCH I RADOSNYCH ŚWIĄT

CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

22 września 2016

LECĄ PTAKI

1.
Poranne słońce podniosło jej powieki i zaglądając do oczu osuszyło je z nocnej mgły. Uniosła się z łóżka i na bosaka podbiegła do okna; otworzyła je, a wtedy lekki, chłodny podmuch wiatru zakołysał jej brzoskwiniową koszulką. Oparła przedramiona o parapet i w takiej delikatnie schylonej pozycji obserwowała przebudzenie się wiosny. Gdyby tak ktoś w tym momencie zobaczył ją z ogrodu, jak stoi w oknie i wystawia pulchne policzki na pokusę żółcieni słonecznego wiatru, powiedziałby, że oto napotkał młodą damę na obrazku bardzo znanego malarza.
Patrzyła w świat niedaleki: ten bliższy - gaj ogrodowy i ten za nim - parkowy, jeszcze bezlistny lub dopiero kiełkujący seledynową zielenią pękających pączków.
- Hop, hop, gdzie jesteś? - poniosło jej dźwięcznym głosem.
- Hop , hop - powtórzyło echo.
- Nic nie poradzę - westchnęła. - Poszedł beze mnie.
Wytrwale rysowała swą postać w otwartych ramionach okna, cierpliwie szukając w zaokiennej przestrzeni znajomej postaci, co pewnie jeszcze przed świtem wychynęła z pościeli, podsunęła różaną kołdrę pod sam jej podbródek, a może nawet musnęła wargami czoło.
- Tak, to do niego podobne - pomyślała i chwilę później powtórzyła zawołanie. I w końcu odpowiedział jej gromkim „hej!”, i wiedziała, że za chwilę wypełznie zza martwej jeszcze gęstwiny niskich, przemoczonych dżdżem malin albo będzie biegł piaszczystą dróżką prowadzącą z parku.
Nagle uniosła ramiona, jakby chciała ich wątłą siłą rozeprzeć okienną futrynę, jeszcze bardziej otwierając cały dom dla świata i właśnie wtedy pojawił się on; skąd się wziął, nie wiadomo, a był tak blisko, że wystarczyło mu sięgnąć ręką, by dotknąć jej piersi uniesionej wskutek wzniesionych ponad głowę ramion, piersi dzielnie walczących z brzoskwiniową powłoką koszulki broniącej ich nieskutecznie przed wzrokiem kochanka.
Zobaczyła go przed sobą i w odruchu skrępowania opuściła ręce, dotykając dłońmi jego głowy, wplatając ciepłe palce w jego włosy; te bawiły się nimi, chwytały je, figlarnie przyciągały za nie całą głowę do jej szczupłej kobiecości pod piersią.
- I ośmieliłeś się wybiec z domu przede mną, nie obudziwszy mnie nawet? Sam chciałeś powitać ten pierwszy, wiosenny dzień? - wyszeptała te zarzuty z uśmiechniętymi oczami.
Wniósł wzrok i zanurzył spojrzenie w jej oczy, a patrzył w nie tak, jak chyba nigdy przedtem - niepokornie i szalenie, i w końcu przemówił:
- Ty wiesz, o czy pomyślałem, o czym?.
Pozwolił swojemu głosowi zamilknąć, choć słów nieprzebranych moc więził łańcuchami krtani, słów, które dopraszały się zgody na ich wypowiedzenie.
- No mów, mów. Nie skrywaj przede mną tajemnicy - ośmieliła go, ujmując w dłonie jego twarz radosną i podnieconą.
- Zbuduję to, zbuduję, jak mi Bóg miły, zbuduję… pamiętasz tę powaloną wiatrem, kościstą gałąź osiki w parku? Jej kikut zawsze cię przerażał o zmroku, bo w świetle księżyca cień obumarłego ramienia potrafił cię wiele razy zastraszyć…
- Mów, mów, przecież pamiętam.
- Wspiąłem się na nią dziś o świcie i wiem, że tam właśnie tego dokonam. Zrobię to dla ciebie, dla nas, dla nich, co wkrótce tu przybędą…
- Myślisz, że spodoba im się nasze miejsce? Myślisz, że zostaną?
- A jakże mogłoby być inaczej? Czy ty wiesz, najdroższa, że nasz świat równie piękny jest z wysoka? Byłem tam i widziałem.
- Piękny jest… ale wiesz, najmilszy, że czegoś… - spuściła wzrok, jakby ze wstydu, lecz nie był to wstyd, lecz pragnienie, które on, stojący po tamtej stronie okna, spróbował unieść i podać jej jak jabłko do ust, jak kielich czerwonego wina - że czegoś - powtórzyła - brakuje w nim?
- Wiem, słodyczy moje, i wiem też to, że otrzymamy to wraz z ich przybyciem. Musimy zdążyć.
- Musimy! - powtórzyła z naciskiem.
- I wiem jak to zrobimy. Najpierw przerzucę przez sąsiednią gałąź sznur, potem uwiążę do jednego końca koło, wiesz o jakim mówię. Przeciągnę je potem wysoko, wysoko… i będziesz mi wtedy potrzebna, uważasz… kiedy ponownie będę się wspinał, ty musisz trzymać mocno w dłoni drugi koniec sznura… potrafisz?
- Muszę. Wytrwam. Sam mówiłeś, że jestem silną kobietą. Zrobię to dla ciebie, dla nas, dla tych, co wkrótce tu przybędą. Co zrobisz potem?
- Umocuję je, a później przeciągniemy w podobny sposób wiklinowe gałązki. Zaplotę je jak warkocz… pamiętasz, jak zaplatałem ci warkocze? Tak samo to zrobię… tak somo.
- Mów, mów, co będzie dalej.
- Dalej? No cóż… będziemy ich wypatrywali. Weźmiemy koce, bo trawy jeszcze chłodne, jeszcze przymrozki pamiętają. Zaszyjemy się na polanie w gęstwinie krzewów, na uboczu, aby ich nie spłoszyć. A kiedy się pojawią, bezgłośnie poprosimy ich, aby zostały z nami.
- Czy aby przybędą?
- Wierzę, że tak się stanie.

2.
- Może zatrzymalibyśmy się tutaj? Skrzydła mnie bolą.
- Przecież cały czas lecisz za mną. Biorę na siebie te wszystkie mocniejsze powiewy wiatru.
- Mimo wszystko jestem zmęczona. W końcu mamy za sobą porę tysięcy mil podróży. Zobacz jak ja wyglądam.
- Szczuplutka.
- Szczuplutka i głodna. Zwolnij… co robisz?
- Zataczam krąg. Jeśli chcesz, siądź na chwilę na wierzchołku tego najwyższego drzewa. Ja sprawdzę teren.
- A to potrzebne?
- Wiesz przecież, że ilekroć się zatrzymujemy, zawsze sprawdzam. Ludzie są różni. Nie mówiłem ci tego przedtem, ale raz spotkałem takiego małego z procą, a innym razem usłyszałem huk i od razu wiedziałem, że to miejsce nie jest dla nas.
- A w jaki sposób poznasz, że miejsce jest właściwe?
- Kiedy spojrzę w dół i zobaczę, że ktoś przystaje i tak długo, długo spogląda w górę, wskazuje na nas ręką, a kiedy zniżając lot jestem w stanie dostrzec uśmiech na tej paradnie w niebo zapatrzonej twarzy, wtedy mówię sobie: ho, ho, może warto by spróbować osiedlić się koło takiego jegomościa, który z podziwem i uśmiechem obserwuje nasz lot… a może nawet dopatruje się w nim swojego szczęścia.
- No, przestań. Wierzysz w takie zabobony? W jaki sposób nasz lot może komu przynieść szczęście?
- Uwierz, że przynosi… no, co, siadasz? Zrobię jeszcze dwa kręgi.

- Siadam…. 
- Czekaj na mnie.
- Hej, ty, żeglarzu podniebnych wód… przybywaj!
- Wołałaś mnie, o smukłodzioba?
- Owszem. Włóczysz się pod chmurami, obserwujesz, a ja znalazłam już miejsce.
- Gdzie je masz?
- A toż tutaj, na sąsiedniej gałęzi, na drżącolistnej osice.
- A widzę, widzę.
- A czy widzisz ten zaczątek gniazda na wielkim kole utkany? Nie ptasi dziób i szpony tego dokonały.
- Tak mówisz?
- Splot przypomina ludzki warkocz, nie ptasie łoże podobne do kosza.
- Musi być, że ktoś celowo uplótł ten warkocz.
- Tak myślisz?
- A jakże. Zapewne chciał nas zaprosić do siebie, zadając sobie trud budowania gniazda.
- Żeglarzu!
- Słucham i zniżam się do ciebie zagłębiając się w znaczenie  twoich słów.
- To zniż się tak, abyś mógł zobaczyć tych dwoje na polanie.
- Są ludzie w pobliżu?
- Są. Leżeli najpierw, tak po ludzku przytuleni do siebie, a teraz wstali.
- Wstali? Co robią?
- Wlepiają ślepia we mnie. Oho… i ciebie dostrzegli.
- Jacy są?
- Malutcy z wysoka.
- Ptaszyno, powiedz mi czy pogodni na twarzy, radośni, weseli?
- Ten jeden… samiec chyba, nie dość, że się śmieje, to wziął tę drugą - samicę chyba - w ramiona. Ech, żeglarzu, gdybyś tak ty mnie… choć raz…
- A co z tą drugą? Co ona?
- Tej drugiej błyszczą oczy jak kropelki deszczu we wczesnym słońcu.
- Już sam widzę… przysiadam.
- Nareszcie! Aż miło mi na nich patrzeć, wiesz, żeglarzu. Zostajemy tutaj?
- Nie gdzie indziej, tylko tutaj.

3.
Oswobodzili się z uścisku swych ramion po tym nocnym rozkołysaniu, kiedy to przypominali jeden organizm wijący się w spełnianiu pragnień, a pełna twarz księżyca rozświetlała ich mgliste, żarliwie pragnące wzajemnego widoku oczy. Spełniali się nawzajem nie odczuwając niepokoju i wiosennego chłodu, co jeszcze zionął od zeszłorocznej, ciemnozielonej trawy, od liści brunatnych, zmiętych i pomarszczonych, które jednak pod rozpostartym kocem dodawały puszystej miękkości posłaniu, a to przyjazne było ich ciałom nagim, gorącym i chętnym wygody.
Stygli ze splecionymi palcami rąk, z ustami pozostawiającymi ślad pocałunku na szyi, skroni i policzku, z udami wciskającymi się pomiędzy uda; przeglądali się w lustrach swoich oczu i przemawiali do siebie szeptem, tak jakby w tej jedynej i niepowtarzalnej chwili usiłowali zaoszczędzić słów na kolejną noc.
Potem schronili swoje ciała pod przyjazną otuliną koca i byliby tak zasnęli, gdyby nie ten poszum łagodnego wiatru nad nimi.
On powstał pierwszy, uniósł głowę wysoko ponad poszarzałe konary lip i wiązów. Jego wzrok coraz to wyżej wspinał się po gałęziach, z których przeskakiwał na wierzchołki drzew. Podbiegł kilka kroków i znalazł się w samym środku oka polany i kiedy stamtąd śledził, chciałoby się rzec, śnieżnobiałe żagielki chmur, zobaczył ptaka, co siadł na prawym, nie zniszczonym przez wichurę ramieniu osiki.
- Chodź tu do mnie! - krzyknął - jest, jest, wiedziałem, że przybędzie!
Ona powstała i w swej nagości podbiegła do niego, wcale nie zdumiona.
Ukazywał jej wielkiego ptaka wyciągniętą ku górze ręką.
- Tu jest, tu jest. Popatrz!
I ona uniosła swoje oba ramiona, jak wtedy, w oknie, w pierwszym dniu wiosny o poranku, a jej oczy błyszczały uśmiechem to ku niemu, to znów puszczała wdzięczne, śmiejące się spojrzenie w stronę ptaka.
- Popatrz, tam jest jeszcze jeden. Krąży nad nami. Ta para bocianów uwije sobie gniazdo, zostanie tutaj z nami, zobaczysz.
- Wiem, kochany, ja już wiem.
Porwał ją w ramiona i obracał się z nią jak na karuzeli, a ramiona miał silne, a ona poddawała się bezwiednie temu wirowaniu. Wreszcie uniósł ją wysoko nad głowę.
- Ptaku! - krzyknął. - Czy ty widzisz moją kobietę? Czy widzisz nas? Nasze oczekiwanie? Zostaniesz z nami?
Postawił ją na kępce wyższej trawy. Przytulił dłonią jej brzuch, wiotki i napięty.
- Najmilszy, ja już wszystko wiem. Ja wiem to, czego ty pragniesz dowiedzieć się ode mnie… ja…
- Naprawdę?
Drugi ptak łagodnie sfrunął, kończąc ostatni krąg podróży i przysiadł na gałęzi nie opodal swojej damy.
- Naprawdę - wyrzekła, a on oniemiał całym swoim ciałem, całym jestestwem swoim.
A ona… ona naraz poczuła wielką, nieogarniętą dumę i naraz spoważniała.
- Czy ja dobrze widzę? Te ptaki się z nas śmieją. Czym prędzej się ubierzmy.

[19 - 20.09.2016, Norymberga w Niemczech]

2 komentarze:

  1. Bardzo sprytny zabieg - ta sama sytuacja z dwóch punktów widzenia i bardzo sympatyczny klimat :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. ... no w końcu jest to bajka :-)

    OdpowiedzUsuń