ŻYCZENIA

ZDROWYCH, POGODNYCH I RADOSNYCH ŚWIĄT

CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

24 września 2016

TO CO NAJWAŻNIEJSZE

Co jest mało istotne? Co jest ważne, a co jeszcze ważniejsze?
Oto pytania, które bezustannie wiercą dziurę w mojej głowie. Oczywiście rodzina, praca, zadowolenie z życia, miłość, przyjaźń, chęć spędzania czasu z tymi, których się kocha, lubi i szanuje, zdrowie, sukcesy osobiste - to wszystko prawda i można do tego zestawu dokładać wciąż kolejne dania.
Czy jednym z nich, tą przystawką, jest pisanie?
Dlaczegóżby nie. A gdyby nie było to pisanie, to może podróże, malowanie, składanie modeli samolotów, uprawianie sportu, gra w dżezowej kapeli na kontrabasie, haftowanie, uprawa ziemi, ogrodnictwo, grzybobranie, robótki na drucie, rzeźbiarstwo, robienie przetworów na zimę, dokarmianie ptaków, fotografia… czy wymieniać dalej?
Podziwiam ludzi z pasją, którzy potrafią odnaleźć dodatkowe źródło pracy, fantazji i zabawy, i nie czynią tego dla sławy, poklasku, pieniędzy - ot żyją w mądrym przeświadczeniu, że życie jest zbyt krótkie, aby pozbawiać się przyjemności dawania z siebie czegoś więcej, co wynika tylko i jedynie z wykonywanych przez siebie obowiązków.
Kiedy byłem nauczycielem moją dewizą było: nie musisz umieć wszystkiego, nie musisz lubić wszystkich przedmiotów, ale tam, w obszarze, gdzie czujesz najwartościowszy, dokładaj wszelkich starań, aby zabłysnąć swoją twórczą inwencją. Wychodzę bowiem z założenia, że nie ma ludzi nieutalentowanych i każdego z nas los, a może Bóg, obdarował jakimś uzdolnieniem, które należałoby wykorzystać i ćwiczyć aż do bólu. Wykorzystajmy drzemiące w nas możliwości, choć może się tak zdarzyć, że nie spodoba się to ogółowi, że nie zwrócą się na nasze dokonania oczy innych ludzi. Nawet jeśli nasze pasje nie przedostaną się do publicznej wiadomości, nie rezygnujmy z nich. Nie wolno tego robić.
Chyba od zawsze pragnąłem być nauczycielem. Szczęśliwy, acz przekorny los sprawił, że nim się stałem. Zaangażowałem się w swoją pracę z powołania, włożyłem w nią tyle serca ile potrzeba zakochanym, aby pozyskać tych, którym serce swoje się ofiarowało. Podnosiłem, kolokwialnie mówiąc, swoje kwalifikacje, zainwestowałem w siebie, doszedłem do kierowniczego stanowiska, sprawowałem je niemal osiem lat, wierząc, że jeśli oddam z siebie to, co jestem w stanie udźwignąć na swoich barkach, w konsekwencji przysporzy mi ta praca radość życia, bezpieczeństwo i szacunek.
A jednak na całym froncie poniosłem klęskę.
Paradoksalnie nie żałuję niczego, swoich decyzji życiowych. 
Owszem, popełniałem błędy, do których nie tylko dzisiaj, po latach się przyznaję, ale i przyznawałem się wtedy przed samym sobą i publicznie. Z drugiej strony tak bardzo „znielubiłem” swój zawód, że aż nawet trudno mi przed samym sobą przyznać się do tego… ale to prawda. Moje wyobrażenia o merytorycznym, fachowym nauczycielstwie trafił najjaśniejszy szlag. I może dobrze, że tak naprawdę wyrzucono mnie na zbity pysk. Nie potrafiłbym chyba zbyt długo żyć ze świadomością obcowania z ludźmi, których moralna degrengolada upoważnia jedynie do pasania świń (wszystkie świnie przepraszam za te słowa). A może wymagam od ludzi i od siebie czegoś więcej, czegoś zbyt wiele? Nie wiem.
Przyznam szczerze, że to moje pisanie jest ratunkowym kołem, które rzucam samemu sobie, chwytam je silnie i nie wypuszczam z rąk. A ciekawe jest również to, że pisałem przecież przedtem…i co? Czemu zatem dopiero teraz przychodzą takie refleksje? Może kto nie uwierzy w moje słowa, ale ja podczas swojej pracy w szkole w „nowej Polsce” schamiałem. Zwłaszcza na stanowisku dyrektorskim. Schamiałem pomimo tego, że nigdy nie wyzbyłem się wrażliwości na tych młodszych ode mnie ludzi, których powierzono mojej opiece. Schamiałem, bo musiałem wiernie służyć ludziom, którzy pojęcia nie mieli o tym, gdzie zło a gdzie dobro, gdzie moralna wartość, a gdzie bezrozumne podporządkowanie się bezmyślnym przepisom, gdzie dobro dziecka, a gdzie pazerna żądza pieniądza. Jestem przekonany, iż gdyby tak się zdarzyło, że ktoś, z kim miałem wątpliwą przyjemność wtedy współpracować, albo ktoś, kto z racji pełnionej przez siebie funkcji był wobec mnie zwierzchnikiem… jestem pewien, że ci ludzie nie zrozumieliby żadnego słowa z tych, które piszę i które napisałem. Zatrważająca jest bezrefleksyjność ludzi związanych z oświatą, a bezrefleksyjność to chyba najłagodniejsze z twierdzeń.
Piszę. Piszę dla siebie. Piszę z pełną przekorą. Niemal każdy mój tekst bez względu na jego formalne i tematyczne uszeregowanie, przedstawia rzeczywistość w zdeformowanych barwach, takich, jakich żądam od świata. Wychodzę z założenia, że nie trzeba tyle zachodu, jak mówią niektórzy, aby świat zmienić na lepsze. To naprawdę nie jest slogan. To prawda. To nie jest idealizm. Czy odnoszenie się do człowieka z szacunkiem, na jaki zasługuje jest idealizmem? Czy radca Krach i mecenas Szydełko starający się pomóc bezrobotnym w znalezieniu pracy… czy kawiarennik Adam serwujący najuboższym darmowe obiady… czy doktor Koteńko troszczący się o pacjentów jak o swoje dziecko, którego, nota bene, nie posiada… czy pani Zofia pragnąca między innymi poprzez sztukę aktorską wyzwolić u młodych ludzi tę konieczną wrażliwość na piękno słowa i człowieka… czy ksiądz Kącki, który pewnie wolałby jeździć na krowie niż „majbachem” przedkładający najzwyklejszą, chrześcijańską miłość do człowieka nad odrzucanie tych wszystkich, co potracili wiarę… czy oni razem wzięci są idiotami?
Przyjrzyjmy się tym wszystkim, którzy żyją obok nas… rodzinie, znajomym, tym, którzy są dla nas bezimienni, gorzej sytuowani i często niemile widziani jako ci inni, obcy, a przez to od nas gorsi, bo tylko my jesteśmy na pewnym poziomie. Czy ponad siły jest zmiana naszego względem nich nastawienia? Czy w naszym stosunku do innych ludzi musimy posługiwać się zdartym jak stara płyta schematem, że od nas samych nic nie zależy i każdy przykład zaangażowania się w sprawy, które nas bezpośrednio nie dotyczą, w rzeczy samej jest bezsensem?
Kawiarenka, zwłaszcza w tej części - nazwijmy ją serialowo-odcinkowej, ma właśnie pokazać najpierw autorowi, a potem może kilku przynajmniej czytelnikom, że inna forma życia jest również możliwa. Nie tylko możliwa, ale i warta naśladowania. 
No cóż, jako piszący dla siebie i dla bardzo wąskiego kręgu odbiorców ufam, że póki zaangażowani jesteśmy w życie, które trwa, jesteśmy w stanie je uszlachetnić.

[20.09.2016, Norymberga w Niemczech]

2 komentarze:

  1. Ja mogę powiedzieć, że każdy Twój tekst MNIE uszlachetnia i nie piszę tego, by podbudować Twoje ego, tak po prostu sie stało. Najpierw czytałam wyrywkowo, później miałam swoje ulubione teksty, teraz jestem uzależniona, więc gdybyś czasami chciał przestać pisać, to najpierw wyślij mnie na odwyk...

    OdpowiedzUsuń
  2. A ja to chyba jeszcze wcześniej od Jotki uzależniłam się od Twojego pisania.
    Może dlatego, że zgadzam się z Tobą prawie w 100% i może dlatego, że myślę prawie zawsze tak jak Ty.
    Czy słyszysz to moje westchnięcie tam w Norymberdze???

    OdpowiedzUsuń