ŻYCZENIA

ZDROWYCH, POGODNYCH I RADOSNYCH ŚWIĄT

CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

28 września 2016

KONCERT - KAWIARENKA (70)

To się właściwie nie zdarza, aby w takiej tajemnicy…? Ani doktor Koteńko, ani też kawiarennik nie pisnęli słowa. Aż tu w czwartkowe południe w mieście i w oknach kawiarni pojawiły się plakaty informujące o koncercie. Gdzie? Pewnie, że w kawiarence. Młodziutka Aneta, licealistka, a z zamiłowania i talentu piosenkarka, która nieraz już umilała gościom śpiewem pogodne wieczory, tym razem miała wystąpić z dłuższym recitalem wraz z grupą dżezujących kompanów i, jak się później miało okazać, w ten koncert i pan doktor był włączony i sam dyrektor domu kultury Korfanty. 
Radca Krach i pani Janeczka Szydełko najwięcej rozprawiali o tym wydarzaniu z przyjaciółmi - oboje wraz z panią Zofią, nie mogli wprost uwierzyć, że coś ważnego dzieje się poza ich plecami.
Zatem kiedy w sobotnie wczesne popołudnie zespół muzyczny zaczynał instrumenty swe stroić: saksofon, trąbkę, perkusję, skrzypce, gitary, a nawet i organy, tudzież pomniejsze instrumenty, napływający do kawiarenki goście bacznie się tym przygotowaniom przyglądali, a co niektórzy poczęli zabiegać o względy kelnerek: Edyty i Karoliny, aby te na okoliczność koncertu stoliki im pozajmowały.
Do tego doszło, że przed dziewiętnastą, na którą to godzinę zaplanowano to artystyczne wydarzenie, kawiarenka w obu swoich izbach (muzycy rozgościli się w szerokim korytarzu pomiędzy obiema salami) zgłodniałą ciekawości publicznością zapełniła się do ostatniego miejsca. Z kolei pan Korfanty z doktorem Koteńko usadowili się obok siebie na stołeczkach wedle pianina, rozczytywając się w nutach poczynionych na papierze. Potem nastąpiło dziesięciominutowe próbowanie rytmów i melodii i w końcu na sam środek wypłynęła w letniej jeszcze, niebieskiej, przewiewnej i delikatnej sukience panna Aneta.
Młode dziewczę, które wszakże na całkiem piękną kobietę wyglądało, rozpoczęło od przywitania gości i oznajmienia zacnym kawiarenkowiczom, że przygotowało dla nich wraz z zespołem oraz z doktorem Koteńko i panem Korfantym (tu spojrzano na wymienionych z nazwiska z zasłużonym zdziwieniem) program, w którym zabrzmią piosenki bliskie sercu wykonawczyni, którymi pragnie się w ten wieczór podzielić snadnie. Następnie panna Aneta przedstawiła pięciu dorodnych mężczyzn, którzy powstaniem, skłonem głowy, a wcześniej zagraniem przygotowanego akordu  na instrumentach, na jakich grali, życzliwie publiczność przywitali.
Następnie pan Adam światłami kawiarni pokierował w taki sposób, aby przygasić te na obu salach (miast tego polecił na każdym stoliku pozapalać świecowe lampiony); na muzyków zaś skierował w trzypunktowy strumień mdławego, bladoniebieskiego światła; zaś nad pianinem wzniecił wąską strużkę waniliowej poświaty.
Panna Aneta pochwyciła w gorące dłonie trzon mikrofonu i przylgnęła doń, oczekując na pierwszych kilka tonów przez orkiestrę zapodanych… i zaśpiewała:
„Aunque tu, me has echado en el abandono 
aunque tu, has muerto todas mis ilusiones 
y en vez, de maldecirte con gusto en coro 
en mis sueños te colmo,en mis sueños te colmo 
de bendiciones…”
Kawiarenkowi goście przez chwilę oniemieli słysząc hiszpańskie słowa pieśni, co ogarniały nastrojowym, lecz wszelako również dynamicznym brzmieniem obie sale. Jedynie pan doktor Koteńko na muzyce nie tylko poważnej znający się doskonale, wyszeptał ku gościom siedzącym najbliżej pianina:
- „Lagrimas negras”… Buena Vista Social Club to śpiewali.
I słuchano tej kubańskiej melodii z zapałem i ukontentowaniem, a kiedy artystka skończyła, kawiarenką wstrząsnęły zasłużone brawa. Panna Aneta odetchnęła z wielką ulgą, albowiem choć w swym zamiłowaniu do śpiewu była dziewczęciem odważnie stawiającym czoła publiczności, to jednak jakieś błyski tremy z jej oczu patrzały.
Światła na muzyków skierowane pociemniały i kawiarenkę zdominował kolor granatowy, obejmujący również piosenkarkę. Trzy gitary wprowadziły publiczność w nastrój, a potem popłynęły piosenki słowa:
„La na céu bo é um estrela
Ki ca ta brilha
Li na mar bo é um areia
Ki cata moja
Espaiod nesse monde fora
So rotcha e mar

Terra pobre chei di amor
Tem morna tem coladera
Terra sabe chei di amor
Tem batuco tem funana” (…)
- To Evora - westchnął z uwielbieniem w głosie pan burmistrz zasiadający przy stoliku z panem radcą. Bliźniacze siostry zakonne, zwłaszcza Rozalia, poczęły łagodnie kołysać się w rytm melodii.
I znów po zakończeniu tak różnej od poprzednio wykonanej pieśni, przez obie sale po chwili zamyślenia przemknęły oklaski uznania.
Światła pojaśniały nad wykonawcami aż do bieli. Perkusja, gitary i instrument klawiszowy  zagrały tym razem raźniej, a panna Aneta zaśpiewała:
„Znów drobny spór, barometr zjeżdża w dół 
Prywatne niebo już mgłą się zasnuwa 
Tak bym chciała mieć prognozę naszych serc 
Na życie, miesiąc, dzień mapę prognoz…”
Tym razem publiczność bezbłędnie rozpoznała w tych słowach piosenkę pani Jurksztowicz „Stan pogody”, a kiedy do refrenu przyszło, to stary pisarz rozglądając się po jednej z sal gotów był przysiąc, że kawiarenkowicze nucą sobie…
„Słońce to my, ciemne chmury to my, 
Nagłe sztormy, letnie burze 
Suche wyże to my, mokre niże 
Taki deszcz, że ulewa aż śpiewa…”
I przyszła chwila na pieśń kolejną, w której wykonywaniu pannie Anecie towarzyszyli w chórku dwaj chłopcy. Pozostali na instrumentach grali. I pieśń, znów w stylu odmienna zabrzmiała:
„Una mattina mi sono svegliato,
o bella, ciao! bella, ciao! bella, ciao, ciao, ciao!
Una mattina mi sono svegliato,
e ho trovato l'invasor.

O partigiano, portami via,
o bella, ciao! bella, ciao! bella, ciao, ciao, ciao!
O partigiano, portami via,
ché mi sento di morir…”
 A kiedy tę sławną włoską pieśń zakończono, na telebimie w nowej sali ukazały się słowa:
„Pewnego ranka, gdy się zbudziłem,
o bella, ciao! bella, ciao! bella, ciao, ciao, ciao!
Pewnego ranka, gdy się zbudziłem,
Spotkałem wroga w kraju mym.

Hej partyzancie, weź mnie ze sobą,
o bella, ciao! bella, ciao! bella, ciao, ciao, ciao!
Hej partyzancie, weź mnie ze sobą,
Bo czuję powiew śmierci już…”
… i dwie trzecie publiczności podążyło za panną Anetą i jej chórkiem.
I na tej piosence pierwsza tercja koncertu została zakończona, a podczas antraktu ciasteczka z kawą podano, choć niektóre niewiasty, jak na przykład pani Janeczka Szydełko, pani Zofia oraz żony panów redaktora i burmistrza poprosiły po lampeczce czerwonego wina. 
Zespół zaś popadł w delikatne, z latynowska brzmiące jam session.
I stało się to, co stać się musiało. Pan doktor Koteńko poprawił swój stołeczek przy pianinie stojący i pozwolił swym palcom na klawiaturze pofantazjować; natomiast pan Korfanty podążył ku wykonawczyni koncertu, aby w duecie  z nią zaśpiewać:
„Choćbyś odszedł z miasta
będę czekać tu...
Tak jak wierna gwiazda,
będę czekać tu...
Przez czterysta wiosen
i sto długich zim
będę czekać tu,
w mieście tym...”
Tym samym zabrzmiało przesławne, miłosne „Les parapluies de Cherbourg” pana Michela Legranda z pięknym polskim tekstem pani Agnieszki Osieckiej.
A po niej panna Aneta a capella zaśpiewała jedną z najpiękniejszych w całym świecie modlitw:
„Dopóki ziemia kręci się,
dopóki jest tak, czy siak,
Panie, ofiaruj każdemu z nas,
czego mu w życiu brak:
Mędrcowi darować głowę racz,
tchórzowi dać konia chciej. 
Sypnij grosza szczęściarzom 
i mnie w opiece swej miej. „
- Kак красиво она пела! - westchnął siedzący przy stoliku z Anną i jej ojcem, panem radcą, Wołodia. 
I znów usłyszano kolejną pieśń Cesarii przy wtórze altowego saksofonu, perkusji, gitary i skrzypiec…
Oh mar, oh mar, oh menina
Dexam tchorar
Sodade di bo m´crêtcheu

Quêl ingrata que bai que dixâm
Que dixâm co sodade na coraçon
Ma m'tem fé! Ma inda el ta volta
Até um dia si deus quiser!

Um dia molha o florzinha
Que bai volver
Da me um consolo
na nha vida
- „Ingrata” - powiadomił pan burmistrz małżonkę.
Po ciepłych oklaskach panna Aneta nie zakończyła jeszcze drugiej tercji koncertu. Miała bowiem przygotowaną do zaśpiewania weselszą i wielce zabawną nutę o księżniczce Annie, która…. ale posłuchajmy…
„I znów księżniczka Anna spadła z konia. 
To znak, że przybył nasz kolega Maj. 
Pozieleniały włosy drzew 
i wieczorami słychać śpiew, 
i w zimnych draniach już cieplejsza krąży krew….”
A wykonała panna Aneta tę piosenkę w taki sposób, że sama pani Ewa Bem, gdyby do kawiarenki zajrzała, byłaby dumna z tego, że tak zdolną i dżezującą naśladowczynię swego utworu odnalazła.
A po kolejnej przerwie, podczas której ciasteczka konsumowano i pito napoje, pan Korfanty po raz jeszcze zajął miejsce obok młodej piosenkarki, aby towarzyszyć jej ciepłym barytonem, gdy śpiewała:
„Parole, parole, parole
Je t'en prie.
Parole, parole, parole
Je te jure.
Parole, parole, parole, parole, parole”
A później… później panna Aneta zaśpiewała o niezwykłej miłości:
„I gave you all the love I got
I gave you more than I could give
I gave you love
I gave you all that I have inside
And you took my love
You took my love
Didn't I tell you
What I believe
Did somebody say that
A love like that won't last…”
… a radca Krach tę piosenkę Sade Adu szczególnie ukochał, gdyż pewne niezwykle miłe wydarzenie, słuchając jej, go w przeszłości spotkało.
Z tego też powodu, kiedy to nastrojowe wykonanie piosenki panny Anety oklaskiwano, pana radcy dłonie klaskały najgoręcej.
Po tym utworze nastrój w kawiarence nazbyt się nie zmienił;  panna Aneta zaśpiewała o rozstaniu, do którego, błagając niemal, dopuścić nie chciała:  
„Nie, nie możesz teraz odejść
Bierzesz mi ostatnią wodę
Żar pustyni pali mnie
Bezlitosna płowa pustka
Mam spękane suche usta
Pocałunek mój to krew
Nie, nie możesz teraz odejść 
Kiedy cała jestem głodem 
Twoich oczu, dłoni twych 
Mów, powiedz, że zostaniesz jeszcze 
Nim odbierzesz mi powietrze 
Zanim wejdę w wielkie nic…”
… po której to sambie pani Hanny Banaszak, obfite oklaski dostała.
Lecz było już wiadomo, że koncert ku końcowi zmierza z każdą wyśpiewaną nutą. Wieczór w noc się zamienił i nadeszła pora, aby gości do snu ukołysać.
Zasiadł więc ponownie pan doktor Koteńko przy pianinie i usłyszano dźwięki, jakich w kawiarence dotąd nie grywano i tę wokalizę przecudną pana Krzysztofa Komedy z filmu pana Romana Polańskiego „Dziecko Rosemary”.
Oklaskom koniec nie zagrażał, a publiczność na stojąco o bisy poprosiła, lecz stary pisarz, co w swoim kajecie z satysfakcją wszystko opisywał, najprawdopodobniej do cna wzruszony już więcej tego dnia o koncercie nie napisał.


[25.09.2016, Saint Avoid w Lotaryngii, Francja, 28.09.2016, Dobrzelin]


8 komentarzy:

  1. Stary pisarze jeszcze nie raz napisze o wzruszających wydarzeniach w kawiarence.
    Tylko musi przemyśleć w jakie słowa ubrać swój tekst.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ...podejrzewam, Stokrotko, że stary pisarz pisał będzie, póki mleka i sił mu nie zabraknie, bo pomysłów ma całkiem sporo... pozdrawiam

      Usuń
  2. Ilekroć czytam Twoje teksty, to zastanawiam się, czy opisujesz rzeczywistość czy są to fragmenty powieści. Obcych utworów nie kojarzę, więc nie wiem jakich wzruszeń doznałabym słuchając ich. Jednak polskie utwory bardzo lubię i już one same sprawiłyby, że koncert uznałabym za wyśmienity. Gratulacje dla piosenkarki i pisarza, który tak pięknie potrafił to opisać. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ... zastanowienie godne uwagi i słów kilku. Gdybym miał odpowiedzieć poetycko, zaśpiewałbym jak pani Iga Cembrzyńska: "a ja mam swój intymny mały świat...". Moje pisanie to raczej kreacja rzeczywistości takiej, jaką chcę, podglądam lub wspominam, lecz jest brutalną -) fikcją. Czasami zamykam swoje opowieści w cykle i takim cyklem.... zbiorem opowieści jest "kawiarenka" i wszyscy jej bohaterowie. Wiesz, ja tak sobie myślę, że każda szanująca się kawiarnia czy restauracja powinna od czasu do czasu umilać konsumpcję śpiewem, tańcem, malowaniem, filmem, etc i stąd pomysł na fabułę obecnego odcinka a dobór piosenek oczywiście pod swój gust dokonany, a jak się która piosenka spodoba także komu innemu, to jeszcze lepiej. Nie omieszkam pozdrowić i pannę Anetę, i starego pisarza... i ciebie pozdrawiam

      Usuń
  3. Jaka rozmaitość utworów, na każdy gust i nastrój, myślę, że bisom nie było końca. Koncert kameralny na żywo , w kawiarence, coś pięknego!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ... dziękuję, Jotko... a ta rozmaitość rozwinęła się z tego, żeby każdy słuchający wynalazł coś pasującego do własnego ucha :-)

      Usuń
  4. Też mną wstrząsnęła rozmaitość repertuaru panny. Pięknie musiało być...

    OdpowiedzUsuń
  5. Bis, bis! W Kawiarenkowych rozmowach i recitalach zakochana jestem od dawna, więc czytam i słucham zauroczona tym dawnym i nowym światem.
    Serdeczności.

    OdpowiedzUsuń