CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

13 września 2016

KAMYCZKI - NAZYWANIE ŚWIATA (22) LISTONOSZ

- Co tam, panie kochany, jest dla mnie? - zapytał poprosiwszy, aby ten wszedł do środka i rozgościł się.
Cerata na kuchennym stole była starta, sterta gazet porządnie uporządkowana, no i oczywiście pośrodku stołu stały dwa kieliszki - pięćdziesiątki, czystej wódeczki.
- To pan nie wie, że dzisiaj, jak co miesiąc, jest bogaty?
- A wiem, panie Wiesiu, ja tylko tak… bardzo pan punktualny dzisiaj.
Listonosz usiadł na taborecie, jak zawsze od drzwi i zajął się dobywaniem z torby świeżutkich banknotów i monet. Łypnął okiem na środek stołu, palcami sprawnie przeliczał setki, pięćdziesiątki i dwudziestki, po czym wysupłał garstkę monet, które też przeliczył.
Józef, nie licząc pieniędzy, przesunął po ceracie piątaka w stronę pana Wiesia.
- Dziękuję, panie Józefie.
Józef uśmiechnął się zagadkowo.
- Dla pana to dzisiaj też szczęśliwy dzień. Wieleż panu zwykle dają?
- Po dwa złote dają - odparł pan Wiesio. - Oprócz pana, jeszcze tylko Kowalski daje pięć złociszy. Ale uzbiera się, panie Józefie, nie narzekam.
- No to, kochanieńki, najlepszego. Wypijmy.
Pan Wiesio spojrzał ze smakiem na stojącą bliżej niego pięćdziesiątkę, ale nie podniósł jeszcze kieliszka.
- Panie Józefie… rowerem jestem.
- A kto by tam listonosza kontrolował. Zawsze mi się pan wymiguje a ja zawsze upieram się przy swoim. Wypijmy.
Trącili się kieliszkami, wlali do gardeł ich zawartość i nieznacznie otrząsnęli się po wypiciu.
- Dobra, zimna wódeczka - pochwalił pan Wiesio.
- Jakże by mogła być inna. Dla tego, kto przynosi dobre nowiny - zawsze! Może ogóreczka? Ach, rozumiem, pan nie zakąsza pod pięćdziesiątkę… ja zresztą też nie.
- Panie Józefie, nie zawsze te nowiny są dobre. Zwłaszcza telegramy.
- Oj, tak. Telegramy nie są dobre - potwierdził Józef. - Moja żonka od pana wczesną wiosną dostała telegram. Pamięta pan? Podejść nie chciała, tylko mnie wypchnęła. Idź, mówi, ty emeryturę odbierasz, większą styczność masz z panem listonoszem. Tak mówiła, a ja w jej oczach widziałem lęk. No i dostała wiadomość o śmierci brata. 
- Tak… telegramy nie są dobre - pan Wiesio zamyślił się, po czym raptownie zabłysnęły mu oczy - Bym zapomniał. Mam dla wnuczka znaczki.
Sięgnął do jednej z przegródek w swej ciężkiej, pękatej, ciemnobrązowej torbie i wyjął z niej kopertę. Wysypał na stół jej zawartość: sześć czy siedem znaczków odciętych wraz z rogiem koperty.
- Z listów, panie Józefie, jak poproszę, to z reguły pozwalają brać te znaczki. Gorzej z pocztówkami. Nie chcą ich niszczyć.
- Piękne… francuski jeden, z brytyjską królową, austriacki… chłopak się ucieszy - zachwycał się pan Józef. - Panie Wiesiu, on namiętnie zbiera. Podobno już nawet w kioskach pokazały się takie pakiety stemplowanych znaczków, prawda to?
- A wie pan, że nie pomyślałem nad tym. Przecież poczta je też rozprowadza. Z następną emeryturą panu przyniosę.
- Niech pan przyniesie. Wnuczek ma zajęcie. Syn mu niedawno czwarty klaser kupił.
Listonosz powoli unosił swoją smukłą postać z taboretu podpierając się mocno dłońmi.
- To ja już… - wyszeptał i głos mu się urwał.
- Już pan idzie? Obowiązki. Rozumiem. Jeszcze jedno osiedle przed panem.
- Tak, dobrze, że nie jest gorąco tak jak wczoraj.
Pan Wiesio wstał i zamknął torbę a w tym czasie pan Józef wsunął do kieszeni swojej kamizelki dwudziestozłotowy banknot.
- To taki mój zaskórniak. Reszta dla żonki.
- No tak… przyda się. A gdzie małżonka?
- Poszła po włoszczyznę do ogródka.
- Aha… proszę ją pozdrowić ode mnie. Mam nadzieję, że nie będę już musiał przynosić jej telegramu.
- Już samiuteńka na świecie została - westchnął pan Józef. - Ma mnie jednego… na szczęście, albo i nie…
- Na szczęście, panie Józefie. A co, źle jej z panem?
- Panie Wiesiu, ona jak ten miód, nie żona, a ja… ech… ja tylko pieniądze przez całe życie zarabiałem, ale tak po prawdzie to ona w tym domu najważniejsza… i jaka gospodarna, a ja… no ma się to i owo na sumieniu… no nie, panie Wiesiu, ja jej nigdy nie zdradziłem, co to to nie, ale czy byłem dla niej zawsze dobry? 
- Panie Józefie, takie jest życie.
Uścisnęli sobie dłonie.
- A ja, panie Wiesiu, ja to bardzo lubię, kiedy pan przychodzi… i wcale nie chodzi mi o to, że przynosi mi pan emeryturę. To nic, że wpada pan na te pięć minut, ale nawet te pięć minut… rozumie pan?
- Myślę, że rozumiem. No cóż czas na mnie. Już za miesiąc się spotkamy. Będę pamiętał o tych znaczkach.
Kiedy pan Wiesio zamknął za sobą drzwi wejściowe do mieszkania, pan Józef poczuł jakby ktoś odciął od jego płuc powietrze.

[11.09.2016, Sabadell pod Barceloną, Katalonia, w Hiszpanii]

3 komentarze:

  1. Wizyta takiego listonosza to był dla niektórych jedyny sposób na rozmowę z kimkolwiek, a potem kazali konta pozakładać, więc większość emerytów do banku chodzi, bo z bankomatem są na bakier...

    OdpowiedzUsuń
  2. Dodam za Jotką, że z bankomatem się nie pogada.
    :-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń