ŻYCZENIA

ZDROWYCH, POGODNYCH I RADOSNYCH ŚWIĄT

CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

09 września 2016

ALMAYER W UPALE

W trzydziestoczterostopniowym upale, który jeszcze się natęża, aby osiągnąć swoje apogeum około czternastej, zamykam okna w aucie i włączam klimatyzację, choć szkoda mi paliwa, bo człowiek to jakoś wytrzyma nawet największy skwar, a oleju napędowego ubywa. Miasteczko fabryczne jest puste. Liche drzewa cierpią z powodu braku wody, jedyny cień pochodzi z rzutów prostokątnych budyneczków. Czasami zrywa się jednominutowy wicher i porywa wydarte drzewom liście, które zbierają się pod siatkami i płotami odgradzającymi ulicę od powierzchni gospodarczych firm. Liście chrzęszczą pod podeszwami i rozpadają się na pył. Tylko muchy żyją sobie spokojnie na tej zlanej słońcem pustyni.
Raz na pół godziny przejeżdża jakiś samochód. Tak było wczoraj. Dzisiaj jeszcze rzadziej, bo to niedziela. W pewnej chwili w odległości około dwustu metrów przede mną słyszę wartką rozmowę, przemieniającą się w zajadłą kłótnię pomiędzy kobieta a mężczyzną. Pięć minut później odjeżdża z tego miejsca osobowe auto. Nie zauważyłem, kto nim jechał. Znów jestem sam na gorącej ulicy. Jedynie wściekłe muchy zakłócają tę samotność.
Wczoraj wróciłem do maturalnej klasy, przypominając sobie „Mit Syzyfa” Alberta Camusa. Odczytałem go ponownie. Podobno także w absurdalnej pracy, jaką wykonywał Syzyf, też można odnaleźć szczęście, jeśli jest się świadomym tego, co się robi. „Aby wypełnić ludzkie serce, wystarczy walka prowadząca ku szczytom. Trzeba wyobrażać sobie Syzyfa szczęśliwym” - tak mówi Camus.
Dzisiaj w parę godzin połknąłem „Szaleństwo Almayera” Conrada. I znów powrót do wspomnień, tych z lat młodości. „Lord Jim” penetrowany od każdej strony na zajęciach fakultatywnych, aby na przykładzie tego tekstu zrozumieć sens takich pojęć jak honor i odpowiedzialność. Upływający bezlitośnie czas sprawił, że i honor i odpowiedzialność zostały rozdeptane jak te suche liście na ulicy płonącej słonecznym żarem.
W „Szaleństwie Almayera” jest postać, która szczególnie mnie uwiodła. To Tamina, malajska niewolnica, nieszczęśliwie zakochana w Dainie, który z kolei zapłonął miłością do Niny (Tamina była o nią dziko zazdrosna), córki Almayera, z którą zresztą odjechał, pozostawiając starego ojca samego w jego opustoszałym i wyzbytym z marzeń domu. A oto kilka jakże pięknych zdań Conrada opisujących to, co działo się z Taminą:
„Przestała odtąd odwiedzać kampung Almayera spędzając godziny na pokładzie w cieniu płóciennego dachu. Wyglądała Daina z piersią falującą coraz szybciej, a gdy nadchodził, serce miotało się w niej jak oszalałe w rytm świeżo zrodzonych uczuć - wesela, nadziei i trwogi. Z oddalaniem się Daina przycichał dziki zamęt w jej duszy; wyczerpana jak po walce siedziała długi czas w sennym bezwładzie. Wieczorem wracała do domu wiosłując od niechcenia, unoszona leniwym prądem wzdłuż brzegu. Wiosło wisiało bezczynnie, a ona siedziała na rufie, z głowa wspartą na ręku i szeroko rozwartymi oczyma, wsłuchując się usilnie w szept własnego serca, który się rozrastał w pieśń niewymownej słodyczy”.
A Almayer… ten, słaby człowiek z wielkimi marzeniami, które miały się nigdy nie ziścić? Almayer skończył marnie, a tak bardzo jest podobny do piszącego te słowa.

[04.09.2016, Daganza w Hiszpanii]

1 komentarz:

  1. W liście do Kazimierza Waliszewskiego Conrad pisał:

    „Szaleństwo Almayera” zacząłem pisać tak sobie, niewiele myśląc, aby wypełnić czymś poranki w czasie swego dość długiego pobytu w Londynie po powrocie z trzyletniego pływania po morzach południowych”.
    A tak nawiasem, podążanie za realizacją swych marzeń jest takie ludzkie i chwalebne.
    Serdeczności.

    OdpowiedzUsuń