ŻYCZENIA

ZDROWYCH, POGODNYCH I RADOSNYCH ŚWIĄT

CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

16 września 2016

ZAPALNA FRANCJA

Zakończyła się, póki co, moja przygoda z Katalonią. nareszcie dostałem kurs z samej Barcelony. Musze powiedzieć, że na tle Madrytu Barcelona wygląda okazale. Szczególnie rzuca się w oczy czystość tego miasta. A w jaki sposób można to ocenić. Oczywiście nie drepcząc po ekskluzywnym, najczęściej zabytkowym centrum - tam z reguły pięknie sprzątnięte, a jeśli zdarzają się śmieci to sprawka turystów. Należałoby się przejść przedmieściami albo przyjrzeć się, jak wyglądają pobocza głównych arterii przecinających we wszystkie kierunki metropolię. I tu bardzo miła niespodzianka: w porównaniu z takim Paryżem, Barcelona przedstawia się okazale, aż miło popatrzeć. Szczególnie imponująco wyglądają szpalery palm w pasie rozgraniczającym wielopasmowe jezdnie biegnące w przeciwnych kierunkach. A i w pobliżu centrum pomiędzy pasami większych ulic platany, palmy lub akacje, nieźle utrzymane chodniki, ławeczki w podcieniach koron drzew, na których przysiadają sobie panowie i panie, sącząc ostatnie wiadomości ze szpalt dzienników. Są także niewielkie, wąziutkie uliczki, przedzierające się przez zwartą zabudowę niemłodych, lecz odnowionych kamieniczek. Przy jednej z takich uliczek stanąłem, aby zabrać do Francji tzw. „budowlankę”, tj. drabiny, rusztowania, pręty, płyty paździerzowe, farbę, okucia, stelaże itp. W trójkę, w trzy kwadranse, przeładowaliśmy to wszystko z innego samochodu na mój. I jazda.
Zdjęć zrobiłem niewiele, bo ruch spory, uliczki, jak wspomniałem, wąskie… jedynie mam kilka fotek z autostrady.
I tak dotarłem do granicy hiszpańsko-włoskiej w El Pertus (lub z francuska - Perthus). To niewielkie miasteczko jest rajem dla kupujących. Tak myślę, choć osobiście nie sprawdzałem. Prawdopodobnie w El Pertus, które leży po francuskiej stronie granicy ceny są hiszpańskie.
Dalej trasa miała mnie prowadzić przez Perpignan, Narbonne, Beziers, Montpellier, obok Montelimar i przez Valence do Romasn nad Izerą. Miała prowadzić, bo….
Przeżyłem już podczas swoich podróży wiele: i wichurę przewracającą auta w Niemczech, alpejskie śnieżyce i gołoledź, deszcze padające cztery noce i dnie, powódź pod Orleanem, gradobicie pod Bolzano, mróz poniżej trzydziestu stopni w Szwecji i plus czterdzieści dwa pod Lyonem i Madrytem; łapałem gumy, wysiadło mi w kraju zasilanie uniemożliwiające podróż już na starcie, trzydzieści kilometrów od domu i rozsypała się skrzynia biegów przed ponad miesiącem w Owerni. Czego jeszcze nie doświadczyłem? Pożaru. Nie samochodu (odpukuję) a lasów, a właściwie zarośli pomiędzy Perpignan a Narbonne. Na mojej drodze stanął dym, wozy strażackie i policja zabraniająca dostępu do drogi, która zwykle podróżowałem.
Nie mam mapy Francji (przydałaby się), a dojrzeć jakiś objazd na wyświetlaczu nawigacji to niepodobieństwo. Co w takim wypadku się robi? Najpierw daję kurs na Tuluzę, aby objechać zaogniony teren, a kiedy przejeżdżam jakieś dwadzieścia kilometrów, wprowadzam do nawigacji Beziers i tym sposobem lekko górskimi trasami, drogami, na których nie sposób się wyminąć bez przystanięcia na urwistym poboczu, okrążam cuchnący spalenizną teren. Tracę w ten sposób kilkadziesiąt kilometrów i godzinę jazdy. I tak niewiele. W nagrodę mam przepiękne krajobrazy niewysokich gór i wzgórz oraz całe połacie pachnącej niebiańsko winorośli.
Od Beziers podróż przebiega bez zarzutu. Zatrzymuje się na znanym parkingu, gdzie nabieram wody, jem kolację i prawie bez zmęczenia po 720 kilometrach jazdy przyjeżdżam do Romans sur Isere i zatrzymuje auto na parkingu przed sporą galerią handlową: Centro Comercial Marques Avenue. Mam zostawić ładunek, a ściślej, jak podejrzewam, jest on przeznaczony dla firmy budowlanej, która w tej galerii ma jakieś zadanie do wykonania.
Zasypiam o trzeciej nad ranem, nastawiając budzik telefonu na szóstą (fix time - 6.00).
Niechętnie, ale budzę się o szóstej i okrążam teren centrum. Znajduję bramy wjazdowe dla ciężarówek i innych aut. Zamknięte. Ani żywego ducha. Przestawiam więc auto pod jedną z bram i ponownie kładę się spać. Po godzinie słyszę:
- Senior camionero!
Aha. Ktoś mnie woła. Wyskakuję z auta. Wita mnie Hiszpan, a właściwie, jak się później okaże, Boliwijczyk - jeden z pracowników budowlanych. Jest też szef budowlańców, ten sam Hiszpan, z którym ładowałem towar w Barcelonie. Okazuje się, że przyjechał właśnie z dwoma pracownikami, zabierając jeszcze jakiś sprzęt i cement. W czwórkę rozładowujemy moje auto, myję się, przebieram, podjeżdżam na pocztę, aby wysłać dokumenty… i na razie spokój.
Co kolejny dzień przyniesie?

[14.09.2016, Romans we Francji]

1 komentarz:

  1. Tyle przeżyć. Słabego człowieka powinno zwalić z nóg. I to wieczne niedospanie...
    Serdeczności.

    OdpowiedzUsuń