ŻYCZENIA

ZDROWYCH, POGODNYCH I RADOSNYCH ŚWIĄT

CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

16 września 2016

500 KILOMETRÓW ULEWY Z ATRAKCJĄ

Co kolejny dzień przyniesie? Tak zakończyłem wpis w Romans.
Dzień przebiegł jak wiele pozostałych - czekam na zlecenie kursu. Wreszcie dostaję. Podjeżdżam 150 kilometrów do Arnas, a tam już jeden polski nietoperz z Mińska Mazowieckiego w trakcie ładowania. Okazuje się, że obaj jedziemy do tej samej firmy, zakładów Renault w Blainville pod Cean w zachodniej Normandii, w miejscu, gdzie Kanał La Manche najszerszy. 
Busiarz czeka na mnie i postanawiamy jechać wspólnie (choć niemal zawsze jeżdżę sam) według mojej nawigacji. Jego pokazuje nieco inną drogę. Po 250 kilometrach stajemy na kawę. Korzystam na tym, bo, jak wspomniałem, nie mam na czym ugotować wody. Postój zajmuje nam około pół godziny, robi się szarówka, w miejsce niegroźnych, zwartych, białych chmur, pojawiają się szare i sine. Zaczyna się deszcz, który potrwa aż do Blainville, czyli nieco ponad 500 kilometrów. Mówić, że pana deszcz to niewiele. Przez jakieś sto kilometrów trasy szaleje ulewa. Wycieraczki nie nadążają z odprowadzaniem wody, a włączając długie światła ma się wrażenie, że to nie deszcz tłucze w szyby auta a rozpętała się śnieżyca. Cóż z tego, że droga przez Nevers i dalej w stronę Orleanu, potem wyżej w kierunku Wersalu i Paryża świetna. W takim deszczu traci się sporo czasu ale na pewno się nie zaśnie.
Busiarz który podąża moim śladem, gubi się gdzieś po drodze, a może przeszedł na własna nawigację, nie wiem. Podjeżdżam zatem pod Wersal, mijam go od południa, kierując się na Rouen i wtedy zdarza się coś, czego jeszcze nie doświadczyłem.
Autostrada trzypasmowa. Jadę skrajnym prawym pasem. Za kilometr mam zjazd na stacje Esso Express. Przede mną, jakieś 60-70 metrów jedzie jakaś osobówka (może pic kup), ciągnąc za sobą długą przyczepę lub lawetę. Droga mokra. Pada deszcz, ale niezbyt intensywny. W pewnej chwili widzę, jak osobówka z „ogonem” zmienia pas, nie dając znaku kierunkowskazem. Zjeżdża dosyć gwałtownie, bezpośrednio na skrajny lewy pas. Hamuję i niemal w tym samym momencie słyszę pisk opon. Jakieś autko jadące trzecim pasem, pomimo hamowania z impetem uderza w ten niespodziewanie zmieniający pasy samochód z przyczepą. Uderzone auto obraca się, staje w poprzek, tarasując dwa lewe pasy i część mojego. W górę pierzcha jakieś żelastwo. W tym czasie nie tylko hamują, ale i lekko zjeżdżam na pobocze. Spostrzegam nagle obok siebie po lewej stronie jakąś ciemna osobówkę, która jechała z tyłu środkowym pasem. Pas ten jest całkowicie zablokowany przez staranowane auto z przyczepą. Kierowca musi zjechać na mój pas, musi mnie ominąć, unikając wjechania na sunące po asfalcie żelastwo z rozbitego samochodu, albo po prostu uderzy w lewy bok mojej renówki. Wprawdzie zrobiłem mu trochę wolnego miejsca, zjeżdżając na pobocze, ale czy wystarczy. A jeszcze z tyłu na moim pasie… czy jechał ktoś za mną? Czy poczuję uderzenie w tył renówki? 
Zdecydowanie wiozłem z sobą swojego anioła. Ten kierowca jadący środkowym pasem najwidoczniej też go miał i w jakiś niewiarygodny sposób wymija mnie; wymija też leżące na drodze fragmenty metalu i, jak to się mówi, o włos przejeżdża przede mnie i zatrzymuje auto na poboczu. Kiedy przystaje, mijam go powoli, bo wciąż nie mam pewności, czy jakieś auto za mną nie jechało moim pasem czy zdąży zahamować. Tuż, tuż jest zjazd w prawo w stronę stacji paliw. Wiem, że w tym miejscu, jeszcze przed zakrętem, znajduje się komenda policji francuskiej (kiedyś już zjeżdżałem w tym miejscu, aby zatankować i stąd moja wiedza). Zjeżdżam więc przed właściwym zakrętem, kierując się w stronę komendy, pod zakaz wjazdu. Zatrzymuję wóz, wyskakuje z niego i, na szczęście, napotykam policjanta wysiadającego z radiowozu. Informuję go po angielsku, a i też rękoma, o wypadku, który zdarzył się mniej niż przed minutą. Wycofuję i zajeżdżam pod stację paliw. Zatrzymuję się pod dystrybutorem, wysiadam z auta i pierwsze, co robię, to oglądam lewy bok auta, czy przypadkiem mijający mnie pojazd nie otarł się o renówkę. Wiem, to irracjonalne. Gdyby doszło do kontaktu, na pewno bym poczuł, ale w zdenerwowaniu myśli się trochę inaczej.
Po minucie słyszę syreny… zapewne policyjne.
Ileż to czasu zajęło mi opisanie tego wydarzenia, a trwało ono, no, bo ja wiem, ze dwie sekundy. Rekordowo wypadło też powiadomienie policji. Nie upłynęła minuta. Przez komórkę szłoby to znacznie wolniej.
Jaka była przyczyna wypadku, w który omal się nie wmieszałem? Myślę, że jadący przede mną autem z przyczepą zasnął przy kierownicy, ewentualnie poczuł się na tyle słabo, że stracił kontrole nad pojazdem. A ten, który go uderzył. No cóż, jechał sporo szybciej, ale przecież był na skrajnym lewym pasie, gdzie w praktyce porusza się najszybciej. Nie zdążył wyhamować? Czy ja na jego miejscu zdołałbym zatrzymać auto? Trudno powiedzieć. Myślę sobie, że bardzo dobrze się stało, że miałem zamiar zjechać z autostrady w stronę stacji benzynowej, gdyż myśląc o zjeździe, zdjąłem nogę z hamulca. No i to wielkie szczęście, że ten ktoś z środkowego pasa dobrze obserwował, co się przed nim dzieje i wykonał manewr, który uratował nas od karambolu.
Na Esso Expressie przeczekałem po zatankowaniu jakieś pół godziny. Zadzwoniłem do nietoperza jadącego, jak się okazuje, jakieś 5 -8 kilometrów za mną. Potwierdził kompletnie zablokowane dwa i pół pasa. Przejechał po poboczu. Podjechała policja i pogotowie.
Nie czułem się sympatycznie przez dalszą część trasy. O jakimkolwiek zmęczeniu czy o senności nie mogło być mowy.
Znalazłem zakłady Renault i już po szóstej rano zostałem, o dziwo, szybko rozładowany, co nie zdarza się w wielkich „samochodówkach”. 
Znajomy busiarz przyjechał po dwu godzinach. Spał gdzieś po drodze. Ja wskoczyłem „na grzędę” po zjedzeniu śniadania. Spałem cztery godziny. Wystarczy. Potem McDonald, w miarę dobre łącze i wyczekiwanie na kolejny kurs. Informacja o nim przychodzi po piętnastej. Mam sto kilometrów podjazdu, ale załadunek dopiero następnego dnia. Czekam zatem do zmierzchu i jadę. Powoli.

[16.09.2016, Le Neubourg w Normandii, Francja]

10 komentarzy:

  1. Historia jak z koszmarnego snu.
    Miałeś dużo szczęścia (Anioł Stróż nie próżnował :).
    I tak trzymać!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ... no, staram się... wystarczy tych zdarzeń jak na jedną trasę. Muszę po powrocie postawić Aniołowi dobry obiad... pozdrawiam

      Usuń
  2. Wiele lat temu jechałam tą autostradą, z tym że autokarem, na dodatek w biały dzień przy pięknej pogodzie. Podziwiałam kulturę kierowców, bo gdy z prawej strony na boczny pas wjechał jakiś tir i włączył kierunkowskaz, że chce zjechać na lewy pas, natychmiast ustąpiono mu miejsca. Wtedy w Polsce byłoby to niemożliwe, bo Polak dopiero niedawno nauczył się ustępować drogi. Dopiero musieliśmy pojeździć po drogach na Zachodzie Europy, aby się tego nauczyć.
    Współczuję Ci tego stresu, bo jako kierowca nieraz bywałam w opresji.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Anno... z moich obserwacji wynika, że w ogóle Francuzi jeżdżą najlepiej z całej Europy. Ten przypadek wynikał, jak napisałem, chyba z zaśnięcia kierowcy, co nie zmienia mojej opinii. Faktycznie... teraz na autostradach jeździ się wszędzie tak, jak napisałaś... w Polsce już też, choć są liczne wyjątki. No cóż... stres to część mojej pracy, no i wniosek z tego wydarzenia jest taki, że trzeba uważać na innych kierowców, nie tylko zajmować się własna jazdą.... pozdrawiam

      Usuń
  3. Dlatego tak boję sie autostrad, w razie zdarzenia kierowcy nie reagują na czas i zbyt szybko jadą, aby uniknąć wypadku...
    Dobrze, że Anioł siedział Ci na dachu :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety wszędzie trzeba uważać... a z Aniołem to jest tak, że albo (przeważnie) czuwa, albo, jak się wkrótce okaże - zasypia i nie pilnuje.... anioły tak mają:-)

      Usuń
  4. Dobrze, że ..... JESTEŚ!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ...ano jestem.. mam nadzieję, że tak pozostanie :-)

      Usuń
  5. Ten stres zjada kierowców, szkoda zdrowia. Życzę dobrych aniołów w każdej trasie.
    Serdeczności.

    OdpowiedzUsuń