ŻYCZENIA

ZDROWYCH, POGODNYCH I RADOSNYCH ŚWIĄT

CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

26 września 2016

ROZMOWA

Wiesz, Nat, bardzo się cieszę, że cię znów spotkałem, nie żartuję, i że jest ciepło, jak na tę porę roku. Zawsze byłaś wrażliwa na chłód i miałaś takie zimne dłonie. Rozcierałem je, pamiętasz, ale wcześniej kazałem ci je zanurzyć w głębokim śniegu i uformować sporę kulę, a śnieg był zmrożony i nie dał się tak łatwo kształtować twoimi delikatnymi rączkami. Potem odrzuciłaś go, a wtedy ja objąłem twoje obie dłonie i zacząłem pocierać nimi o siebie. Pamiętam nawet to, że przytknąłem je do swoich ust, do policzków, chuchałem w nie, aż stały się ciepłe, choć w dalszym ciągu były zaczerwienione.
Ja bardzo wiele rzeczy pamiętam, Nat. Począwszy od szkoły. Widzę cię jako tę dziewczynkę z zaplecionymi warkoczykami, ubraną w błękitny fartuszek z białym kołnierzykiem. Od razu wpadłaś mi w oko, wiesz? I kiedy siedzieliśmy czasami w jednej ławce, czułem zapach twoich starannie splecionych włosów, choć czasami przychodziłaś do szkoły w „kucykach”, za które chwytali cię chłopcy. Ja też chciałem cię za nie pociągnąć, ale przecież nie wypadało mi tego robić, bo wtedy przeniosłabyś się do innej ławki. Kiedyś podsłuchałem nasze mamy, jak rozmawiały o nas. Tak, o tobie i o mnie. Wyszło na to, że obie chciały, abyśmy zostali bliskimi przyjaciółmi, a nawet więcej. Nie wiesz, że szykowały nam wspólną przyszłość? I to kiedy? Mieliśmy może po dziesięć, jedenaście lat. Są przecież plemiona, ba, nie tylko plemiona ale i współcześnie żyjące w cywilizowanym świecie rodziny, w których to rodzice decydują o życiu swoich pociech, zanim jeszcze te posmakują dorosłości i dowiedzą o tych sprawach. Nie żartuj, takie rzeczy się pamięta. Rozmawiały przy herbatce w pokoju, w którym przy swoim biurku odrabiałem lekcje.
Moja mama zawsze stawiała ciebie za wzór jeśli chodzi o prowadzenie zeszytów. Ja też ci tego zazdrościłem i nie mogłem się nadziwić, że tak wiele czasu spędzasz przy książce i przy robieniu notatek. Ty chyba nigdy nie wychodziłaś na podwórko, przynajmniej ja tego nie widziałem. Aha, to prawda, wychodziłaś z dziewczynkami, aby poskakać na skakance, grałaś w klasy, a kiedy byłaś w drugiej klasie przytulałaś do siebie lalkę i woziłaś ją w takim niebieskim wózku (chyba to ciebie w nim wożono, gdy byłaś malutka). A kiedy koledzy z klasy dowiedzieli się, że bawisz się lalką, śmieli się z ciebie, że jesteś taka dziecinna, a ja wcale się z ciebie nie śmiałem. Zaróżowiłaś się? Niepotrzebnie. Ja kopałem piłkę i wracałem często późno do domu: brudny, mokry i zmęczony, a kiedy zasypiałem, powtarzałem sobie, że to, co robię to zwykła dziecinada. Ty byłaś konkretniejsza i chyba poważniejsza nad swój wiek, a zabawa z lalką nie ma w tym przypadku nic do rzeczy, bo kiedy dziewczynka w twoim wieku zajmuje się lalkami to znaczy, że zaczyna traktować życie poważnie i przygotowuje się do roli przyszłej matki. A i owszem, na studiach miałem psychologię i dlatego teraz jestem taki mądry.
A wiesz, że ja nie bardzo pamiętam twego ojca? Chyba był kolejarzem, tak? Niższy od twojej mamy. Tak, przypominam go sobie. Jeden jedyny raz byłem w twoim domu (nigdy nie wstąpiłaś do mojego… co ty na to?). No tak, nie pamiętasz. Po cóż innego miałbym, jeśli nie po lekcje? Chory byłem. Zwykle chodziłem do chłopaków zapytać się, co było zadane, aż tu nagle mama podpowiedziała mi, abym poszedł do ciebie, że to niby piszesz staranniej i można cię odczytać, a ja zezłościłem się wtedy, bo wiedziałem, że będą mi w domu gderać, abym wyrabiał sobie charakter pisma… i jeszcze to, że przecież chodzenie do domu dziewczyny takiemu chłopcu jak ja po prostu nie uchodzi.
Twoje mieszkanko było niskie i ciasne, pamiętam. Mieszkałaś w takiej folwarcznej kamienicy. Nie obrażaj się, bo przecież to, gdzie się mieszka, nie ma żadnego znaczenia. Już wtedy o tym wiedziałem, nie tylko teraz, kiedy jestem stary i mądry. 
No, wreszcie się uśmiechnęłaś.
Potem, w liceum los tak sprawił, że byliśmy w jednej klasie i zostaliśmy przyjaciółmi, nic więcej. Coś jednak z nas wyparowało. Może nie uczucie, bo wcześniej mogłem być co najwyżej tobą zauroczony. Nie wiem co to mogło być.
Ty wiesz, że tak naprawdę to ja dopiero po wielu latach zacząłem odkrywać to, że można było w inny sposób pokierować własnym życiem? Nie, swojego nie żałuję, ale przecież można sobie było wyobrazić, że będzie inne i potoczy się w gronie innych ludzi, przyjaciół, i w ogóle….
Jakoś nie przypominam sobie twoich miłostek - chyba w dalszym ciągu byłaś poważniejsza nad swój wiek. Nie śledziłem cię, nie obserwowałem. Ale kiedy zaczęłaś się spotykać z tym Andrzejem, to byłem więcej niż zaskoczony. Nie mogłem w to uwierzyć, że chodzicie z sobą, bo w moim mniemaniu był to zwykły osioł, drań i pijak. Nie wiedziałaś wtedy, że pije? Przy tobie nie pił. Co najwyżej jakieś piwo, winko dla towarzystwa. Owszem, był towarzyski i miał ten gest, mógł imponować dziewczynom, ale do ciebie nic a nic nie pasował. W dodatku twoja mama miała zawsze wstręt do mężczyzn nadużywających alkoholu. Ja znów o tym piciu, bo nie mogę uwierzyć, dlaczego nie zauważyłaś tego wcześniej. Czy to prawda, że nawet najbystrzejsze kobiety nie potrafią dostrzec w swych partnerach tego, co automatycznie powinno było ich wykluczyć z choćby myśli o wspólnym pożyciu? No, ja nie jestem kobietą i nie potrafię sobie tego wytłumaczyć. Pamiętam tylko, że po jakichś dwóch czy trzech latach nasze mamy spotkały się i twoja matka miała oczy pełne łez.
Bił cię. Przyznaj się. Kiedyś spotkałem cię na mieście w przyciemnionych okularach, a wcale nie było słońca.
Ja bym skurwysyna zabił…
Naleję sobie. Jeden kieliszeczek. Taki mały. No wiem, że jesteś przeczulona. Szkoda, że nie wcześniej. Faktycznie, mogłem zachować się inaczej i tak po starej znajomości, po przyjaźni (?) powinienem był powiedzieć: - „Nat, nie wchodź w to, nie wychodź za niego za mąż, bo to skończony łajdak. Z przyjaźni ci to mówię. Uwierz mi”
Co ja? Ja żyłem już w swoim świecie. Wiesz, że sport pochłonął mnie całkowicie. Biegałem długie dystanse i naprawdę wyobrażałem sobie, że kiedyś wystartuję na olimpiadzie w maratonie; mało, że wystartuję, ale że wygram, rozumiesz? Ty woziłaś w wózeczku córeczkę, a ja ganiałem po łąkach, studiowałem, startowałem to tu, to tam, zdobywałem medale na prowincjonalnych zawodach, zmagałem się z kontuzjami i wytrwale podążałem wynikami za krajową czołówką biegaczy. Gdzież mi tam było myśleć tak na poważnie o dziewczynach, o życiu we dwoje. Ja pozostałem, Nat tym dzieciakiem kopiącym piłkę, ambitnym, zadziornym, umorusanym jak nieboskie stworzenie, żyjącym marzeniami o sławie; także o rodzinnym szczęściu… ale potem, po wyczynie, po karierze; wtedy dopiero mogę się ustatkować.
Na studiach spotkałem dziewczynę podobną do ciebie. Studiowała polonistykę. Nie, nie dlatego o niej mówię, że była podobna do ciebie, chociaż… kto to wie; może rzeczywiście doszukiwałem się wtedy w dziewczynach jakiegoś podobieństwa do ciebie. Możliwie, że działo się to poza moją świadomością, ale dzisiaj, po latach w tym szaleństwie dostrzegam ukryty sens. Ona miała braciszka, nie uwierzysz, młodszego od niej o dwadzieścia lat. To nieprawdopodobne, a jednak… z tych samych rodziców. I kiedyś zachorował na zapalenie opon mózgowych, i bardzo cierpiał, a ona zrezygnowała ze studiów i więcej jej już nie widziałem. Z listu, jaki do mnie napisała, dowiedziałem się, że z chłopcem nie do końca jest w porządku i będzie inwalidą, a ona musi zostać w domu i zaopiekować się nim, bo i jej mama miała jakieś problemy ze zdrowiem. Było, minęło. Czy żałowałem wtedy, że nie pojechałem do niej, aby przynajmniej pocieszyć ją w tym nieszczęściu? Może nie pomyślałem o tym. W życiu robi się tyle głupstw.
Słyszałem, że Andrzej nie zapomniał o waszym wspólnym dziecku. Tak jak powiedziałem - miał gest i alimenty przekazywał regularnie. Wiem to od mojej mamy, bo spotykała się z twoją i rozmawiały o tym. Podobno chciał się zejść z tobą. Odmówiłaś. Wolałaś żyć na stopie koleżeńskiej. Zbyt wiele zdrowia i sił kosztował ciebie ten chory związek. I nie myślałaś już o związaniu się z kimś innym?
Dobrze, nie rozmawiajmy o tym.
Cóż ja? Skończyłem AWF, kursy, szkolenia, no wiesz, biegałem cały czas, ale bez sukcesów. Okazało się, że moje płuca nie wytrzymują treningu. Płuca i serce. Nie, z sercem w porządku jak na zwykłego człowieka, ale do wyczynu to nie wystarczało. Zająłem się trenerką nie mając jeszcze dwudziestu ośmiu lat.
Nat, możesz sobie wyobrazić, jak ja wtedy cierpiałem? Życie bez prawdziwego sportu, bez reprezentacji, bez medali - to nie do zniesienia. Nie zacząłem wtedy pić, bo przyzwyczajony byłem jako zawodnik do abstynencji. Jeśli się chciało zwyciężać, to mowy nie ma o papierosach i wódzie. Tyle że kariera sportowa stanęła mi okoniem. Z tej złości do świata, do losu, który zabronił mi startować w prawdziwych zawodach, z tej frustracji przestałem już mieć marzenia o założeniu rodziny. Ot, przelotne znajomości, kochanki na noc, tydzień, co najwyżej na miesiąc - to było wszystko, na co mogłem i chciałem sobie pozwolić. Dochodziłem do siebie powoli, bo całe szczęście, że ponoć miałem smykałkę i podejście do tych nieopierzonych ośmiusetmetrowców i chłopców biegających na trzy kilometry z przeszkodami. Robili dobre wyniki i wpatrywali się we mnie jak w obrazek, a ja, naprawdę, Nat, dawałem im to wszystko, czego mnie nauczono i na co było mnie stać. Niektórzy odeszli ze sportu, nie wytrzymywali pracy na treningach lub po prostu znaleźli sobie inny pomysł na życie. Ale wiesz, Nat, i z nimi się spotykam, i chodzimy sobie na piwo, i wspominamy stare dobre czasy, a są to już ludzie w całkiem poważnym wieku. Cały czas pracuję z młodzieżą. Cenią  mnie, choć niewielu jest takich zapaleńców jak w moich nastoletnich czasach. Czasy się zmieniają, cóż robić?
Droga Nat, naprawdę cieszę się, że cię spotkałem, choć nie podejrzewałem nigdy, że znajdę cię właśnie tutaj. Powinienem był, do cholery, zaprosić się do ciebie jakiś dziesięć lat wcześniej. Poznałabyś mnie? Ciekawe, jak byś zareagowała na to, gdybym poprosił cię wtedy o rękę. Uśmiechasz się. Chcesz przez to powiedzieć, że zgodziłabyś się zostać moją żoną?
Ale nie przyszedłem, chociaż wiedziałem, gdzie mieszkasz. Wiesz, Nat, gdybyś się wtedy zgodziła być ze mną, nigdy nie zacząłbym pić… a tak… widzisz sama… wlewam sobie jeszcze jeden naparsteczek. Wychyliłem go i jest mi łatwiej. Ale to nieprawda. Nie jest mi łatwiej. To tylko pozory. Ja się rozklejam, widzisz? A nie powinienem. Przyjdę tu jeszcze, jeśli chcesz.

Muszę ci powiedzieć, że córka wzorowo opiekuje się twoim grobem. Widzę świeże kwiaty i mnóstwo światełek. Tylko wiatr zdmuchnął płomień znicza, który stoi obok mojego. Pozwolisz, że go podpalę? Kochałem cię, Nat, wiesz? 

 [25.09.2016, Saint Avoid w Lotaryngii, Francja]

4 komentarze:

  1. Rozmowa lub monolog raczej, ale właściwie przychodzimy na grób porozmawiać właśnie, a nie wygłaszać monologi, prawda?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pewnie tak... przychodzimy porozmawiać, Jotko i dlatego świadomie wybrałem tytuł "Rozmowa"

      Usuń
  2. Rozmowa przy grobie jest swoistą terapią dla narratora. Przy okazji może rozliczyć swoje życie, ponieważ zwykle jest to czas na zastanowienie się w takich trudnych sytuacjach. Co źle, co dobrze, a może trzeba było inaczej postąpić. Dylematy, dylematy... Człowiek nigdy nie jest pewny wyników swoich wyborów.
    Serdeczności.

    OdpowiedzUsuń
  3. Najgorsze jest to, że ciągle czegoś w życiu żałujemy...
    I chyba każdego to dotyczy...
    Najserdeczniej Cię pozdrawiam.
    :-)

    OdpowiedzUsuń