ŻYCZENIA

ZDROWYCH, POGODNYCH I RADOSNYCH ŚWIĄT

CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

23 lipca 2016

Z NIEMIEC PRZEZ FRANCJĘ DO KATALONII

Czas podróży przyspieszył jeszcze w północno-zachodnich Niemczech, niedaleko Bremy. I, przyznać muszę, urzekła mnie ta obfita w płodną zieleń ziemia pracowitych, spokojnych i pogodnie do świata nastawionych ludzi. Cieszę się, że czasami, choć rzadko, zdarza mi się zjechać w Niemczech z autostrady, bo autostrada to nie kraj, to ledwie pas transmisyjny, po którym gnają auta. Prawdziwe życie toczy się gdzie indziej, z dala od szosy.
Napotkałem kilka polskich akcentów. Na jednym rozładunku i załadunku zarazem odczytuję na szyldzie znajome nazwisko: Bandorski. On Polak, pożeniony z Niemka ze wschodnich landów pod Bremą założył własną firmę. Gdzie indziej spotykam 35-letniego Polaka, który w wieku pięciu lat przyjechał z matka do Niemiec i już tu został. Narzekana Unię. Więcej było pracy. Pracodawcy sami przychodzili do barów i nakłaniali do pracy. Dzisiaj jest inaczej. Trudniej znaleźć popłatne zajęcie, a w barach zamiast dawnych uśmiechów i beztroskich rozmów, dyskutuje się teraz o polityce, o zarobkach, o socjalu. 
Z kolei w Darmstadt, gdzie ładują mnie do hiszpańskiej Katalonii, rozmawiam z Polakiem z południa kraju, który „uciekł od Jaruzelskiego”. Ciekawe, że mówi już z wyraźnie twardym, niemieckim akcentem.
Przez całą Francję jadę najpierw ciepłą nocą a później dniem, nieznośnie upalnym. Droga wlecze się niemiłosiernie. Znów moje ulubione Dole w Jurze mijam nocą. Po Jurze Burgundia, Owernia, przepyszna autostrada z Clermont Ferrand aż po Millau i dalej w stronę Beziers. Przepiękne widoki wschodnich Pirenejów, potem gorące i suche wybrzeże Morza Śródziemnego aż do Perpignan Przysypiam to tu, to tam, nabieram sobie wody na dobrze znanych już parkingach. Wreszcie wspinam się na Pireneje, aby dostać się do Hiszpanii, do Ripoll. Niby nie jest tak wysoko jak w Alpach, ale drogi wąskie i kręte. Uwielbiam takimi jeździć, choć traci się na nich sporo czasu. Granicę z Hiszpanią, po 25-kilometrowym podjeździe przekraczam na Col d’Ares - 1508 metrów. Potem zjazd do Katalonii, mniej stromy, a i drogi po południowej stronie Pirenejów nieco lepsze i szersze, mniej pozakręcane.
W Ripoll  zjawiam się wczesnym wieczorem po 26 godzinach jazdy, licząc z parogodzinnym snem podczas trasy. Parkuję pod zakładem, tyle że po drugiej stronie ulicy. Po kolacji wychodzi z zakładu popołudniowa zmiana - głównie ludzie młodzi. To dobrze, myślę sobie, bo w Hiszpanii z miejscami pracy dla młodych krucho. Jeden z Katalończyków podchodzi do mnie i tłumaczy, że rozładować się mogę dopiero następnego dnia po siódmej. 
Pod gorącym Katalońskim niebem budzi się ciepła, księżycowa noc.

[22.07.2016 Brissac-Quince we Francji]


2 komentarze:

  1. Tak sobie myślę, że te spotkania z rozmaitymi ludźmi, w tym z Polakami, umilają życie drogowemu tułaczowi. Całe 26 godzin z małymi przerwami to nie tylko zmęczenie, ale i stres przy codziennych zmianach pogody. Dobrze, że ta pogoda ducha nie zawodzi.
    Serdeczności.

    OdpowiedzUsuń
  2. My też nie lubimy jeździć szybkimi trasami, niby prędzej dotrzesz do celu, ale mało ciekawie, a zachowanie niektórych kierowców w szybkich autach przeraża beztroską i chamstwem.

    OdpowiedzUsuń