ŻYCZENIA

ZDROWYCH, POGODNYCH I RADOSNYCH ŚWIĄT

CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

20 listopada 2017

NAZYWANIE ŚWIATA II (4. CIEPŁO)

Jedna z tych zim syberyjskich, których teraz nie uświadczysz, choćbyś i na kolanach o nie błagał. Sypnęło drobną kaszą białego szaleństwa, wionęło arktycznym chłodem, przeganiając coraz lżejsze już, sine obłoki; nareszcie prędka, srebrzysta noc zapłonęła nad bielą skutej nagłym mrozem puszystości, a cisza nastała taka, że policzyłbyś każdą kropelkę wody, co sączy się w żeberkach ciekłych szlaków kaloryfera.
Korytarzem przechodził akurat ten, który wstawać musiał najwcześniej, dobrze przed czwartą, choć do zajezdni nie miał dalej niż czterysta kroków, ale w taki zamróz należało najlepiej samemu przygotować autobus do drogi, nie liczyć na obsługę, że akumulator podładuje, że silnik uruchomi, aby na ciepłym w pierwszy kurs wyruszyć.
Tam, w wąskiej szyi korytarza, tuż pod oknem, przy żeliwnym, kremową farbą pomalowanym kaloryferze, stał niewielki stolik o kwadratowym, pokrytym laminatem blacie; przy nim niezgrabny taboret, na którym pewnie siadano, aby przez okienną witrynkę spojrzeć na stawek słynący z tego, że pływała po nim para łabędzi. Jednakowoż chłód zimy przepędził ptaki nad jeziorko, które przy miejskiej ciepłowni położone, zamarzało nieskoro, dając ptactwu nawet w najtęższe mrozy sporo wodnej przestrzeni do kąpieli.
Ten, co akurat przechodził korytarzem, w ciepłą kurtkę ubrany, a w ręku futrzaną trzymał czapkę, zauważył pod stolikiem wtuloną w nisko, tuż przy podłodze zainstalowany kaloryfer, skuloną ludzką postać mężczyzny (poznał po męskich, roboczych buciorach na nogach) o nieokreślonym wieku, albowiem na głowę zarzuconą miał kufajkę. Mężczyzna zapewne posilał umęczone ciało snem.
Ten, co budził się w ciasnym, acz przytulnym pokoiku hotelu robotniczego najpierwszy, przeszedł mimo leżącego, lecz zastukawszy w szybkę kanciapy recepcji, aby oddać klucz od pokoju, ośmielił się poinformować panią Wandzię o śpiącym pod stolikiem znalezisku.
- Coś podobnego, panie Mietku, a ja nie zauważyłam, choć nie zmrużyłam oka - zareagowała niecierpliwie. - Pewnie zasłuchałam się w te walce. Och, panie Mietku, jakie piękne po północy walce puszczali, nic, tylko zatańczyć… ech, żeby mnie tak ktoś zaprosił na bal… karnawał, sanie, panie Mietku…. Już idę do niego, bo może to jaki złodziej, jak pan myśli?
Pan Mietek wcale nie pomyślał o tym, że ten pod kaloryferem to złodziej, ale zaoferował swą pomoc pani Wandzi, gdyby miało się okazać, że śpiący, po wybudzeniu go przez recepcjonistkę (przypuszczał, że to będzie jej zamiarem) uczyni jej jakiś problem.
- Panie Mietku, już ja sobie z nim poradzę, nie z takimi dawałam radę. A pan niech już biegnie do tego autobusu, a ostrożnie, bo ślizgawica. Niech na przystankach ludzie panu nie pomarzną.
Wdział na głowę czapkę i poszedł.
Pani Wandzia - czterdziestka wdarła się z odkładem na jej kształtny kark - była kobietą zażywną, do pogadania z każdym, o usposobieniu pogodnym choć stanowczym. Niech nikogo nie zmyli jej wiek - przedstawiała się nadzwyczaj zgrabnie, a chociaż tęgawa, przy kości, szczupłość jej nóg i kobiece krągłości niejednemu przypadały do gustu bardziej, aniżeli kształty kobiet, które obrali sobie za żony. Zatem wzdychali do pani Wandzi wzrokiem pożądliwym, w rozmowie żartowali przytulnie, filuternie flirtowali, a ich mózgi uruchamiały wyobraźnię, która to wielkie spustoszenie wywołać w męskich marzeniach potrafi.
Na panią Wandę nie było jednak sposobu, aby ją do nieczystych myśli przekonać, aczkolwiek po przedwczesnej śmierci męża w samotności żyła, mając parę odchowanych i już wybyłych z rodzinnego gniazda, dorosłych dzieci.
Podążała teraz dziarskim krokiem w stronę leżącego, przystanęła nad nim, pochyliła się i trąciła dłonią jego ramię.
Ten, zbudzony nagle, jeszcze nie powrócił do świadomości. Zrzucił z głowy kufajkę i szeroko rozwarł oczy, a w tym jego głębokim spojrzeniu był jakiś przestrach i niespokojność, tak jakby samego diabła albo anioła zobaczył.
- A ładnie to tak skradać się chyłkiem jak lis po nocy, nie przywitać się, o klucz nie poprosić? - powitała go rzędem pytań.
Wstawał ociężale, wsparł się dłonią o kaloryfer, wreszcie przysiadł na taborecie. Ona, bystra w ruchach i spojrzeniu, stała przy nim, gotowa udzielić mu otwartą dłonią razów po policzkach, aby oprzytomniał.
- Kiedy ja tu nie mieszkam.
Przeciągnął się, plecy wyprostował, ziewnął szeroko, spojrzał kobiecie w oczy.
- Mieszkam, nie mieszkam, trzeba było podejść i poprosić. A może bym jaki pokój miała?
Pochwycił jej dłoń, tę którą był wybudzony; już szorstkie swe wargi miał do niej przystawić, gdy ona cofnęła dłoń, a wraz z tym wycofaniem odstąpiła od niego o krok.
- Panie, no coś pan taki zapalczywy.
- Ciepło, droga pani, ciepło poczułem takie - zaczął się tłumaczyć - że ledwom wszedł niezauważony, pani słuchała, słuchała, podążyłem ku niemu. Mnie, droga pani, ciepło jak magnes przyciąga… najlepiej takie od kaflowego pieca; obejmiesz go i trzymasz, i nie wypuszczasz z ramion, jak kobiety… ale i kaloryfer dobry, choć on trochę jak szkielet, do którego się nie przytulisz, ale kaloryfer bajki przed snem opowiada, szepcze opowieści, usypia, więc i ja zasnąłem, jak przy kobiecie, co przez sen miłość ci wyznaje…
- Aleś pan się zapędził…
- A pani wie, że kobiece ciało najcieplejsze? Gdzież tam piecowym kaflom do niego, choćby najbardziej rozgrzanym. Pod skórą pulsują tętniczki, w nich krew do czerwoności rozpalona po całym kobiecym ciele się rozlewa. Istna powódź ciepła. A i każdy jej oddech gorący; przy nim piersi falują, od nich żar pustynny rozkołysuje powietrze, a płynna rozkosz kobiecości też wulkaniczną lawą nasyca pragnienia pocałunków, przytuleń, wreszcie nieziemskich rozkoszy…
- Pan poeta?
- Poeta z łopatą w garści. Przy torach pracuję.
- Zimno w taki krótki dzień.
- Otóż właśnie. Zimno spragnione ciepła. Skończywszy pracę, zamyśliłem się tak bardzo - przedtem to mi się nie zdarzało - nie zmieniłem ubrania. Z plakatu wyczytałem, że w „Zdrojowej” dzisiaj cyganie. Śpiewy, tańce, pani wie, karnawał. A tam, gdzie cyganie, ciepło przecież, a i posłuchać lubię, popatrzeć, ale że ubrany byłem jak byłem, to przez to zamyślenie, nie wpuścili; więc za szybą stałem, obserwowałem, śnieg sypnął, marzłem, ale patrzyłem i słuchałem, głośno grały skrzypce, śpiew przemógł zawieję… stałem tak do szyby przyklejony, mijał czas i że ostatni pociąg na mnie już nie zaczeka, wiedziałem. Cóż było robić? Do „Zdrojowej” nie puszczają, sunę więc po zasypanym śniegiem mieście, rozdygotany chłodem, ciepła szukam, pani wie, ja ciepła tak bardzo upragnę, i oto jestem, tutaj właśnie dobrnąłem…
Czy pani Wanda dawała wiarę jego słowom, czy może ją urzekły, któż to odgadnie? Dość powiedzieć, że jeszcze pogodniejszą się stała, tak jak noc gwiaździsta, srebrzysta, lecz w przeciwieństwie do niej gorąca.
- Na szklankę gorącej herbaty pana zapraszam, panie poeto od łopaty - rzekła.
I poszli.
W recepcyjnym pokoju ciepło było takie, że kufajkę z siebie zrzucił, a w radiu znów puścili walce, więc oboje pijąc gorącą herbatę, słuchali.

(pisane w Seclin, Nord we Francji, w dniu 19.11.2017 r.)

1 komentarz:

  1. Historie prosto z życia są najbardziej interesujące. Kierowca to człowiek, który potrzebuje więcej snu i częstszego wypoczynku, ponieważ stresu ma sporo na swej drodze życia.
    Serdeczności

    OdpowiedzUsuń