CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

11 listopada 2017

SIOSTRZYCZKA (2)

Wypełniłem swoją obecnością cały przedział. Plecak, po wyciągnięciu zeń książki, powędrował na półkę nad siedzeniem, torbę ze smakołykami ułożyłem obok siebie. Książka? Nie wybieram się w świat bez Stachury. Nawet nie wypada nie zaczerpnąć paru jego słów podczas podróży. Czyta mi się w czasie jazdy źle; zbyt wielką uwagę przywiązuję do zaokiennego krajobrazu. Zawsze uda mi się coś ciekawego w nim wypatrzeć; a więc ściernisk kobierce, leśne roztocza w oddali, chałupki i nowoczesne zabudowania wzdłuż asfaltowych ścieżyn, po których ganiają auta, niewładne mierzyć się z prędkością pociągu, kościołów smukłe wieże i bliżej, niemal przy samym torowisku pasące się krowy, unoszące i odwracające swe łby na widok hałaśliwego przybysza mknącego po wyślizganych, stalowych szynach. Gdzie indziej unosi się dym pastwiskowy, kombajnowa machina ogławiająca resztki pszenicy, zielone zagajniki kukurydzy, zamknięty przejazd kolejowy, zapatrzone w nieskończoność oczy bawiących się w jakiejś przykolejowej zagrodzie malców, a dostojny, równomiernie w czasie rozłożony stukot kół wagonów usypia; pociąg przyspiesza, zwalnia na zakrętach, wreszcie spowalnia przed pierwszą napotkaną stacją. Niewielki tłum na peronie. Nie rozglądam się, otwieram książkę, niby czytam, słyszę gromki „odjazd!” kierownika pociągu. Lokomotywa nabiera prędkości.
Najpierw dostrzegam jej młodą, na poły uśmiechniętą twarz. Jej oczy skrupulatnie penetrują przestrzeń przedziału. Wpierw pochylony nad książką, unoszę głowę i przez chwilę nawiązuję z kobietą kontakt wzrokowy. Przeciętny podróżny w takim przypadku zwykle mówi do siebie: - „niech idzie dalej i poszuka całkiem wolnego przedziału”. I ja wielokroć w taki sposób myślałem, lecz tym razem, bo ja wiem, może szukałem kogoś do rozmowy, skoro z książką mi nie wychodziło. Słyszę, jak przesuwają się drzwi. Wchodzi z „niech będzie pochwalony”… siostrzyczka. Mruczę coś pod nosem, aby tylko zabrzmiało to jak powitanie. Habit szary, młoda, nawet ładna - oceniam po męsku i już kołatają się w mojej głowie jakieś słowa; podpowiada mi je wyobraźnia, kiedy słyszę nagle:
- Czy te miejsca są wolne?
Zerkam odruchowo na torbę, którą ułożyłem obok siebie - zajmowała miejsce obok, po mojej lewej stronie. Też pytanie? Dlaczego miałyby być zajęte. Przynajmniej sześć miejsc jest niezajętych.
- Oczywiście, że są wolne.
Wchodzi do przedziału pewnym krokiem.
- Mogę tutaj? Lubię siedzieć przy oknie.
Potakuję głową, podkurczam nogi, aby mogła swobodnie przejść. Siada jakby była motylem, niegroźnie, niezauważalnie; skromnie zsuwa kolana, a jej rozbiegane oczy trącają zaciśnięte spinką firanki, wciśnięte w kąt okna, niemal u wezgłowia oparcia, to znów poszukują poza taflą przykurzonej szyby jakiegoś punktu odniesienia w pejzażu, wreszcie dotykają otwartej książki zajmującej jedną trzecią powierzchni stolika przy oknie. Delikatnym ruchem lewej dłoni wciska pod szare nakrycie głowy, niemnący welon kosmyk włosów, odsłaniając tym samym wysokie, foremne czoło, napięte i bez zmarszczek, przyprószone bladym, niemal białym odcieniem skóry. Wyczuwam pewien niepokój na jej twarzy; przygryza wąskie wargi, tak jakby sądziła, że nie powinna dopuścić, aby przez nie wydostało się choćby jedno słowo. Przekręca głowę, aby odczytać drukowane litery na okładce książki i w tej chwili rozchylają się jej wargi, a spod nich jak perełki rozbłyskują równo ułożone zęby. Czyżby się uśmiechała? Emanuje z niej pogodny spokój, choć palce obu złożonych na kolanach dłoni wykonują ruchy zdradzające zakłopotanie, które zresztą i mnie towarzyszy. Wiem, że mój wzrok nie może ścigać jej oczu, nie może wdzierać się w kobiecość  kształtów, których habit nie zatai, nie mogę się zdobyć na bezpośredniość w rozmowie, jaka przecież prędzej czy później nastąpi, a chęć zamienienia z nią kilku słów narasta, tego się nie ustrzegę, bo też ciekawość potężnieje, wzmaga się z każdą przedłużającą się chwilą milczenia. I nagle…
- Lubi pan czytać w podróży?
Zaskoczony tym, że to ona przemówiła pierwsza, nie ja, odpowiadam jak spłoszony niespodziewanym pytaniem uczniak.
- Lubię, ale czasami trudno mi się skupić.
Sięga dłonią do otwartej książki, wzrokiem pyta o pozwolenie podniesienia jej z kremowego blatu stolika, odpowiadam skinieniem głowy, bierze książkę w dłonie, nie przebiega po kartkach, czyta; zaczyna pewnie w miejscu, gdzie zaznaczyłem ołówkiem skończony akapit.
- Znam Stachurę. Czytałam. A „Siekierezadę” dwa razy widziałam. Nie jest to dosłowna adaptacja, ale klimat ten sam - wypowiada się rzeczowo, powoli cedząc słowo po słowie. Spoglądam na jej dłonie, w których trzyma książkę - palce jej nie drżą.
- Czytała pani… - poprawiam się - czytała siostra? Myślałem, że…
- Myślał pan, że jako siostra zakonna, powinnam się skupić na poznawaniu Ewangelii, na żywotach świętych i innych świętych księgach, czy tak?
- Przyznam, że tak właśnie myślałem - odpowiadam z pokorą.
- Są reguły, w których siostry tak właśnie czynią. Poświęcają się bez reszty studiowaniu Pisma Świętego. Moje zgromadzenie pozwala mi na odrobinę możliwości cieszenia się życiem doczesnym, byleby to było zgodne z intencją Pana.
- I pisma Edwarda Stachury są takimi, na które Pan Bóg daje przyzwolenie? - pytam, wiedząc, że jestem o włos od wkroczenia na śliski temat życia tego pisarza i poety.
- Owszem, nic zdrożnego w nich nie ma. Zwróciła moją uwagę jego fascynacja człowiekiem.
- Człowiekiem, nie Bogiem?
- Stachura był człowiekiem wiary i w Boga, i w ludzi.
- Wiary? A jego samobójcza śmierć? - wiem, przebrałem miarkę. Oczekiwałem z niecierpliwością dziecka na ripostę. Ta nastąpiła po chwili zamyślenia i była prostsza od moich ułomnych oczekiwań.
- Bóg jeden jest w stanie mu to wybaczyć, nie ludzie.
- A siostra? Czy siostra wybaczyłaby mu?
- Źle sformułowane pytanie. Przede wszystkim starałabym się nie dopuścić do tej śmierci. Nie tylko tej. Każdego człowieka, który miałby zamiar poważyć się na własne życie.
- Dlaczego? Człowiek ma przecież prawo wyboru, a należy też brać pod uwagę okoliczności…
- Okoliczności, proszę pana, są takie, że Chrystus oddał z pokorą własne życie, ale zmartwychwstał. Nie widzi pan sprzeczności? Samobójca nie jest w stanie wskrzesić własnego życia. Niszczy je bezpowrotnie.
- Ale przecież i tak każdemu śmierć jest pisana.
- To prawda, ale nie mamy prawa decydować o ostateczności. Człowiek nie do końca może być pewien swego losu. Opowiedziałabym panu takie historie, których zakończenie potwierdza moje zdanie o tym, że póki żyjemy, nic nie jest niemożliwe, wszystko jest w rękach Boga.
- Siostra oczywiście interpretuje śmierć z punktu widzenia katoliczki.
- A z jakiej innej perspektywy miałabym zabierać zdanie na ten temat?
- Z takiej, która dostrzega człowieka poprzez pryzmat jego słabości, których nie jest w stanie pokonać. Nazwijmy ten stan depresją, zniechęceniem do życia, chorobą, powiedzmy po chrześcijańsku - duszy. Czy siostra sądzi, że człowiek, który utracił zdolność kierowania własnym życiem nie może liczyć na dyspensę zakończenia go w sposób, jaki mu odpowiada?
- Nie sądzę, aby miał do tego prawo.
- Więc jednak siostra potępia…
- Współczuję tego zagubienia.
- Jak pomóc? Czy w ogóle pomoc jest możliwa?
- Bycie blisko tej osoby. Bo, widzi pan, skoro w takich ekstremalnych chwilach życia samobójca nie dostrzega Boga, nie wie, że grzeszy podnoszeniem na siebie ręki, wtedy ludzka pomoc, choć niepełna i niedoskonała, jest mu potrzebna.
- Potrafiłaby siostra pomóc?
- Nie sama, za wstawiennictwem Pana Boga… pan nie wierzy…?
- W Boga? W siostry słowa?
- Powiedzmy, że w Boga. Wiara w moje słowa to nic w porównaniu z wiarą w Niego.
- Nawet jeśli wierzę, to i tak gdzie mi z tą wiarą do wiary siostry.
- Szczera i głęboka wiara nie ma jednego adresu - odpowiedziała.
Zastanowiłem się nad tym, z jaką pewnością siebie i znajomością własnych odczuć religijnych tak młoda przecież osoba prowadzi ze mną konwersację, podczas której muszę stawić czoło wyrażanym przez nią poglądom. Owszem, kierując się przekorą, mógłbym walczyć z jej ideałami, mógłbym zaprzeczać jej słowom, przytaczać przykłady śmierci wprawdzie niepotrzebnych, lecz nieuniknionych, którym nie sam sprawca zawinił. Spróbowałem jednak podejść do jej wypowiedzi z innej strony.
- Czy siostra nie odczuwała nigdy zniechęcenia? Nie poddała się uczuciom beznadziei?
Odkładając książkę, usiadła wyprostowana naprzeciwko mnie, oparła się wygodnie o miękką, acz sprężynującą powierzchnię oparcia przedziałowego fotela. Wydawało mi się, że patrzy mi prosto w oczy, tak śmiało przeszywa mnie swym spojrzeniem, że nie potrafię podtrzymać swoim wzrokiem jej zogniskowanych na mojej twarzy oczach.
- Ileż to razy byłam zniechęcona. Niech mi pan wierzy, że bycie w zgromadzeniu nie powoduje tego, że przestaje się być z krwi i kości człowiekiem.
- Kobietą?
- Także kobietą.
- To nie takie łatwe…
- Co? Radzenie sobie z kobiecością?
- Właśnie.
- Nie jest to łatwe. Nie było na samym początku, ale w końcu dokonałam wyboru. Wybrałam Jezusa. Nikt nie powiedział, że ten wybór będzie łatwy. Jeśli człowiek, proszę pana, staje przed wyborem, czy zjeść na śniadanie owsiankę czy kaszę mannę, to nie jest to problem egzystencjalny. Dzisiaj zje jedno, jutro drugie. Nie o taki wybór mi chodzi.
- Rozumiem. Na całe życie. Podziwiam.
Po raz pierwszy uśmiechnęła się pełnią siebie, a na jej policzkach pojawiły się łagodne poprzeczne kryzy.
- Podziwia pan, tak? - ukradkiem spojrzała na moją lewą dłoń. - Myśli pan, że nie stać by go było na dokonanie takiego prawdziwego wyboru?
W tej chwili uświadomiłem sobie bladość jej naskórka na twarzy, na czole; również dłonie miała bielutkie i chyba pachniały lawendą. Nie odpowiedziałem.
- Pan, zdaje się, jeszcze kawaler. Przepraszam, ale…
- Poszukiwała siostra obrączki na moim palcu? - odpowiedziałem uśmiechem. - Jakoś tak wypadło. Nie znalazłem dotąd. Szukam.
- No tak. A kiedy w końcu pan ją znajdzie, kiedy pan ją wybierze… to czy na całe życie, czy będzie tak jak z tą owsianką?
Wprawiła mnie w zakłopotanie. Trafiła w sedno, zmierzając w oczywisty sposób do problemu wyboru. Prowadziła ze mną rozumną rozmowę, podczas której unikała szablonowych zwrotów, jakich miałem prawo oczekiwać od zakonnicy. Zorientowałem się, że pragnie rozmawiać ze mną, nie siląc się na argumentację religijną i w tej rozmowie postrzegałem ją może nawet bardziej jako kobietę, aniżeli siostrę zgromadzenia salezjanek, jak się to później miało okazać.
- Powiedziałbym, że na całe życie, ale to przecież zależy także od tej drugiej strony, prawda?
- To oczywiste, bo jest to wybór należący do obojga.
Poczułem ulgę, wciąż myśląc o bladości jej nieskazitelnie gładkiej skóry na twarzy, na której poza kryzą, jaka pojawiła się, gdy się uśmiechała, nie było miejsca na zmarszczki.
- To teraz powiem panu, że wbrew jego domysłom i spekulacjom, mój wybór - po pewnym czasie to zrozumiałam - nie nastręczył mi takich problemów, jakie wcześniej stawiałam sobie na swojej drodze.
- W czym rzecz?
- Ja doskonale wiem, że będę do końca swego życia kochana…  przez Pana Jezusa.
Przez chwilę mój wzrok roztopił się w jej wargach.
- To niesamowite uczucie, prawda? Każdy chciałby być kochany przez całe życie.
- I kochać… - odważyłem się.
- I kochać - powtórzyła.
Rozmawialiśmy z sobą z krótkimi przerwami, podczas których zgodnie podziwialiśmy zaokienny krajobraz, dzieląc się od czasu do czasu swoimi spostrzeżeniami. Dowiedziałem się, że wysiada na tej samej stacji co ja, aby spotkać się z siostrą Teresą i grupą młodzieży, i dołączyć do pielgrzymki na Jasną Górę.
Wszedł konduktor. Sprawdził bilety i oznajmił, że w miejscowości D. czeka nas dłuższy postój z racji przebudowy torowiska i konieczności przepuszczenia dwóch pociągów pośpiesznych.
Mieliśmy zatem przed sobą przynajmniej dwa kwadranse więcej na rozmowę.
Wydawało mi się, że nasila się bladość policzków siostrzyczki.
(…)

[w Calais, Pas-de-Calais we Francji, w dniu 05. listopada 2017 r. i w Billericay, Essex w Anglii, w dniu 06. listopada 2017 r.]

6 komentarzy:

  1. Rozmowa o miłości do człowieka i do Jezusa to dwa światy i rzadko udaje się dojść do miłego porozumienia dusz.Tymczasem oczytana zakonnica ma szersze horyzonty i niebanalne podejście do życia i śmierci.
    Serdecznie pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ... napisałaś "udaje się dojść do porozumienia dusz"... zobaczymy, co dalej się okaże... pozdrawiam

      Usuń
  2. W każdym miejscu i każdej chwili życia, możemy trafić na interesującego rozmówcę. Oby jak najczęściej było to nam dane. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ... owszem, a najciekawsze jest to, że zdarza się to na drodze przypadku albo, jak ktoś ostatnio powiedział... przypadku nie ma... Ktoś ukartował to spotkanie... pozdrawiam

      Usuń
  3. W podróży jakoś też nie mogę sie skupić na czytaniu, choć zawsze coś zabieram.
    Dziwnym zbiegiem okoliczności podsłuchałam rozmowę uczennic z 7 klasy na temat miłości Boga. Padło wtedy pytanie jednej z nich: skąd mam wiedzieć, że Bóg mnie kocha?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ... toż ja jej się nie dziwię, bo sam, choć pojemnym wiekiem utrudzony - nie wiem :-)

      Usuń