ŻYCZENIA

ZDROWYCH, POGODNYCH I RADOSNYCH ŚWIĄT

CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

12 listopada 2017

TRANSPODRÓŻ (12)

[pisane w Botans koło Montbeliard we Francji, w dniu 11.listopada 2017 roku]
strumień 15.
Rozłączyliśmy się po rozładunku. Przejeżdżam na stację CEPSA. Kolejność aktywności:
1) przygotowanie posiłku wraz z konsumpcją, aby mieć siłę, między innymi do…
2) robienia porządku w części towarowej auta (najpierw czynności związane z pracą),
3) porządki w kabinie,
4) przygotowania do odpoczynku - snu
5) odpoczynku-snu nie było; dostaję sms-a o załadunku w Vigo (niedaleko); wracam parę kilometrów.
W tym miejscu zaczyna się opowieść, która niejednokrotnie wcześniej się powtarzała. W sms-ie oprócz nazwy firmy i adresu zwykle zostaje mi przekazana osobista refleksja spedytora, a brzmi ona: - „Jak najszybciej!”. Nie inaczej było i tym razem.
Pojechałem jak najszybciej i czekałem na załadunek pięć godzin. Skorzystałem na tym. Z tych pięciu godzin niemal dwie to drzemka.
I o 20-tej wyjazd z częściami samochodowymi do Sochaux, calkiem blisko Montbeliard w przepięknym Departamencie Doubt w pobliżu szwajcarskiej granicy. Bagatelka - troszeczkę ponad 1800 kilometrów, norma 30 godzin, czyli mam się nie spóźnić na 2 w nocy w sobotę. Jak najbardziej da się wyrobić i to w 26 godzin, jadąc non stop, ale przecież muszę 3 razy zatankować auto; za pierwszym razem na tej samej stacji Valcarte, na której brałem paliwo, jadąc do Vigo; za drugim razem ponownie na Esso Expressie w Briarre, no i za trzecim (nie jest to wprawdzie konieczne, bo mam pełen drugi zbiornik, ale obiecałem sobie z niego nie korzystać. Oprócz tego powinienem odwiedzić Lidla, aby zrobić ostatnie podczas tej podróży zakupy.
Przez Hiszpanię przejeżdżam zatem nocą, widzę niewiele, bo moja przewodniczka Celestynka już w czarnej czapeczce na głowie, a od Burgos przysłoniły ją chmury, z których siąpi z przerwami właściwie aż do końca podróży. Założę się, że jest to sprawka wrednego niżu znad Zatoki Biskajskiej, który po przemierzeniu atlantyckiego wybrzeża Hiszpanii i Francji podążył na północny wschód i rozpanoszył się niemiłosiernie, utrudniając mi wędrówkę. Musiałem wobec tego zwolnić, bo przy stanie moich opon lepiej jest nie narażać się na konieczność gwałtownych zahamowani.
Niestety dopadła mnie pierwsza senność przy kierownicy, a w takich razach, nie myśląc wiele, odnajduje pierwszy z brzegu parking, tam staję i przesypiam dwadzieścia minut, po czym robię sobie kanapeczki i ruszam dalej.
Kolejna senność przydarzyła mi się już w Kraju Basków. Zjeżdżam więc na „Repsola” i tam… niespodzianka… spotykam Jurka, który przeładowuje swój towar na auto innego kierowcy z firmy - towar ma trafić do Grecji.
Jurek nie czekał w Vigo tak długo na ładunek, więc przyjechał prędzej. Wymieniamy z sobą wyrazy zdziwienia, że przytrafiło nam się spotkać absolutnie przypadkowo na tej stacji. Powiadamiam Jurka o tym, że dojechałem w to miejsce na ostatnich oczach i koniecznie muszę sobie zrobić dziesięciominutową drzemkę.
- Śpij, śpij - mówi do mnie, jeszcze nie podejrzewając tego, że w istocie zbudzę się pokonując budzik o jedną minutę, czyli po śnie trwającym minut dziewięć.
Kiwa z podziwem głową. Jego auto jest jeszcze „niezapięte” po przeładunku, a on w trakcie rozmowy z młodym kierowcą z firmy.
- No widzisz, mówiłem. Czuję się wypoczęty - to moja reakcja na jego zdziwienie, że po tak krótkim czasie jestem w stanie powrócić do czynności życiowych innych niż sen.
I w drogę.
Niżowa aura spowodowała, że się ociepliło, choć cały czas albo czołgam się swoją renówką przez mgły, przebijam przez ociekające wilgocią chmury, albo też jadę w strużynach drobniutkiego, acz dokuczliwego deszczu.
Zakupy, a jakże, zrobiłem gdzieś po trasie i od tego miejsca wyliczam kilometry i spalanie auta. Wyszło mi na to, że jeżeli będę jechał szybko (do stu pięciu na godzinę), może mi zabraknąć paliwa do stacji Esso Express w Besancon, odległej od celu podróży o 80 kilometrów, jedynej przy trasie. Muszę jednak rozważyć i to, abym nie jechał zbyt wolno, bo wtedy mógłbym się spóźnić na drugą w nocy.
Ostatecznie zwalniam, osiągam stację paliw, a potem cel podróży o godzinie 1.05, niemal na godzinę przed planowanym rozładunkiem (wyliczyłem sobie równo pierwszą, a więc nie udało się dotrzymać sobie danego słowa).
Rozładowuję się w tych wielkich zakładach Peugeota Citroëna błyskawicznie i zjeżdżam przez Montbeliard do Botans, gdzie znajduje się „zaprzyjaźniona” sieciowa knajpa Buffalo Grill (inna wersja McDonalda czy KFC), gdzie czeka na mnie internetowe łącze… wiem, bo zatrzymałem się w tym miejscu pod koniec ostatniego kursu.
Chwileczkę… przed snem trzeba coś jeszcze zjeść. Robię sobie purée ziemniaczane wzbogacone sałatką z papryki, ogórków i cebulki… mniam, mniam.

[pisane w Botans koło Montbeliard we Francji, w dniu 11.listopada 2017 roku]



2 komentarze:

  1. Nauczyłeś się spać jak lekarze na nocnym dyżurze. Jak dawno nie jadłam puree z ziemniaków z masełkiem!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ... uwielbiam takie domowe purée, nie z torebki, a z gotowanych ziemniaczków, starannie i cierpliwie utłuczonych, z masełkiem, ewentualnie z greckim, naturalnym jogurtem. Następnie formuję z tej kopy smakowitej skrobi (koniecznie musi byc tego duuuużo) konstrukcję przypominającą egipska piramidę i jej, jem, jem, aż mi się uszy trzęsą a włosy z tej radości wypadają... :-)

      Usuń