OKRUSZKI (6) BŁĄD ZANIECHANIA
Siedziałem z Kacprem przy wódeczce, rozkosznych flaczkach, a potem golonce, rzecz oczywista z krągłymi ziemniaczkami, sosem chrzanowym i surówką z białej kapusty i rzepy. Ech, ślinka mi na to wspomnienie leci. Zajęliśmy miejsce w samym kąciku tego szynku sławnego właśnie z tych dań, jakie wymieniłem. Kacper przytaszczył z sobą „Święto przebiśniegu” Hrabala, taki zbiór przecudnych opowiadań, które zamierzał skonsumować w tym j e g o kąciku i pewnie by to zrobił, gdybyśmy się przypadkowo nie spotkali przed knajpą, gdyż i ja wpadłem tego dnia na pomysł, aby skonsumować najlepszą w mieście golonkę. I tak słowo po słowie, zostałem zaproszony do kącika przez Kacpra, który nowo nabytej książki nie czytał w mojej obecności, lecz przeglądnął ją wraz ze mną, i dał mi do odczytania parę kawałków tekstu. Kacper czytał już wcześniej te opowiadania, lecz tego dnia zrozumiał, że chce mieć Hrabala dla siebie – stąd ten zakup.
Kacpra bardzo dobrze znali w lokalu, do którego zaszliśmy, a ten kącik to był, prawdę mówiąc, właśnie dla niego przeznaczony – ustronny stolik na dwie osoby, jasny, bo tuż przy oknie, a że klientów, choć knajpka naprawdę warta polecenia, nie bywało zwykle w nadmiarze, to Kacper mógł się cieszyć z wolności, którą mu tutaj oferowano; przesiadywał nawet po sześć godzin, lecz nigdy nikt nie zwrócił mu uwagi na to, że spędza w tym miejscu zbyt wiele czasu.
Kacper zamawiał sobie te same dania, które tego dnia konsumowaliśmy z ogromną przyjemnością, ale że jak powszechnie wiadomo do flaczków i golonki najlepiej nadaje się wódeczka – jarzębiaczek lub czysta żytnia, tedy siedząc tutaj parę ładnych godzin (czytywał przy okazji książki lub korzystał z gazet przeznaczonych dla klientów knajpki) bywał pod koniec ucztowania w stanie dosyć osobliwym, lecz broń panie Boże, nie kwalifikował się na stanowisko pijaka.
Tym razem i ja mu towarzyszyłem w konsumpcji dań, tudzież zamówiwszy pięćset mililitrów czystej, nalewaliśmy sobie w rozsądnych przedziałach czasu po pięćdziesiątce, co pozwalało nam odbyć pięć kolejek. Z każdą kolejną robiło nam się cieplej, a i rozmowa nasza była intensywniejsza, ale kiedy Kacper poruszył sprawę Marka, jego stryjecznego brata, który stoczył się w otchłań życia na krawędzi rynsztokowej biedy spowodowanej alkoholizmem, obaj krzywo spojrzeliśmy na napełnione wódeczką w ostatnim rozlaniu kieliszki. Aż nas odepchnęło coś od wychylenia do dna tego napoju.
Rozmowa jaką prowadziliśmy wiodła od biednego Marka po problematykę związaną z nadużywaniem alkoholu i stopniowo nasz radosny nastrój dostał zakwasów.
Kacper w pewnej chwili dotknął mojej pamięci:
- Pamiętasz, że kiedyśmy byli smarkaczami, Marek zawsze przyjeżdżał do mnie, koniecznie w wakacje, a nawet w ferie zimowe czy świąteczne?
- Dobrze pamiętam, lecz nie przywiązywałem do tego faktu większego znaczenia. Cieszyłem się, że mogliśmy w trójkę, zwłaszcza podczas wakacji, wspólnie spędzać czas, a zawsze mieliśmy pomysły nie z tej ziemi – odparłem pobudzony wspomnieniami, po czy zapytałem:
- A co z nim się dzieje teraz?
Kacper postanowił właśnie w tym momencie zachęcić mnie do wypicia ostatniej pięćdziesiątki. Jego spojrzenie jakim mnie ugodził, zwiastowało jakąś nieprzyjemność.
- Marek od miesiąca nie żyje, przy czym dowiedziałem się od jego śmierci przed dwoma dniami.
- Coś podobnego! Nie mogę uwierzyć! - szczerze skomentowałem tę smutną nowinę.
- Ja tymczasem wcale nie jestem zdziwiony. Parę miesięcy temu rozmawialiśmy telefonicznie. Narzekał na serce, a mimo to nie zrezygnował z picia. Poruszyło mnie to, bo wydawało się, jakby sam chciał skrócić swoje, jak się wyraził, niepotrzebne, życie. Chciałem nawet do niego pojechać, ale gdzie mieszkał, z kim, tego nie mogłem się dowiedzieć, bo straciłem z nim łączność. Przedwczoraj zadzwonił do mnie któryś z jego dawnych kumpli (jak udało mu się dostać mój numer – nie wiem). Powiedział mi, że Marek gdzieś przepadł, znalazł się w jakiejś grupie bezdomnych. Po kilku dniach strażnicy miejscy znaleźli jego ciało. Nie miał przy sobie żadnych dokumentów. Pochowano go jako NN. Potem jeden z bezdomnych, którego czasami widywałem w parku niedaleko marketu, opowiedział mu o ostatnich chwilach życia nieszczęśnika, zaprowadził go na jego grób.
- Serce mi się kraje – westchnąłem.
- Pamiętasz… on był z nas najzdolniejszy, najweselszy… ot, to nasze przeklęte życie – zasmucił się Kacper. - Gdybym mógł przewidzieć, jaki będzie los Marka, wziąłbym go przed laty do siebie… przekonałbym Monikę… może pomoglibyśmy mu wyjść z nałogu.
W pewnej chwili chciałem zamówić jeszcze po pięćdziesiątce, ale w porę się zreflektowałem. Kiedy podszedł kelner, zamówiłem dla nas dwie kawy.
- Czy wiesz, dlaczego Marek w czasach szkolnych tak często przyjeżdżał do mnie?
Nie odpowiedziałem.
- Stryj, to znaczy jego ojciec był wojskowym. Wprowadził w swym domu straszliwy rygor. Marek, jego rodzony brat, matka i przyrodnia siostra żyli jak w obozie pracy, na rozkaz. Marek uciekał z domu, zawsze kiedy zbliżały się dni wolne od szkoły. Kiedy była szkoła, musiał się codziennie meldować i zdawać raport z każdego dnia nauki. W wakacje uciekał. Ojca nie było stać na to, aby choćby spróbować dowiedzieć się, dokąd pojechał. Stryj wiedział że tak czy tak, syn jego wróci, musi wrócić, bo jak nie to…
- Był z nas najweselszy, naprawdę – stwierdziłem ze smutkiem.
Kacper potaknął głową.
- Powinienem coś zrobić… jeszcze wtedy, gdy przyjeżdżał do mnie.
- Każdy ma w swoim życiu błąd zaniechania.
Wyszliśmy z knajpy w nastroju bez porównania gorszym od tego, kiedy to wspinaliśmy się po schodkach, aby wejść do restauracyjki.
Tak bywa.
[30.10.2023, Toruń]
No tak, taki grzech przydarza się niemal każdemu. Bardzo trudno się przed nim ustrzec.
OdpowiedzUsuńWyrzuty sumienia z powodu zaniechania pozostaja na zawsze...
OdpowiedzUsuńStokrotka
Bardzo wzruszająca i poruszająca opowieść!
OdpowiedzUsuńPolak mądry po szkodzie - zawsze wydaje nam się, że można było zrobić więcej...