ODKURZONE
(...) I proszę, czy mógł się tego spodziewać? Siedział przy owalnym stole przykrytym foliowym, zmywalnym obrusem, upstrzonym wyblakłymi owocami poziomek. Jedli przysmak gospodarzy (tak wnioskował) – spore porcje białego, domowego, twarogowego sera zmieszanego z pociętą nacią cebuli i cienkimi, wiotkimi trawami szczypioru. Zabielona kawa pachniała kardemonem i wanilią, a i można było liczyć na dolewkę bez krępacji. Gospodarz okazał się barczystym mężczyzna w sile wieku, nieco starszym niż Dżoko. Siedzieli naprzeciwko siebie, mając po boku dwie kobiety: staruszkę, która kładła na chleb pozbawiony skórki całkiem grubą warstwą chudego twarogu, i młodsza, choć niewiele przed sześćdziesiątką, która czuła się panią domu i przygotowała sama posiłek, zanim Dżoko pojawił się w chacie.
Jadł z ochotą, jakby po raz pierwszy od przynajmniej 48 godzin go spożywał, a oczy miał wilgotne, co zostało zauważone. Jeszcze jeden kubek kawy i zaproponowano mu kąpiel o tej niezwykłej, porannej porze; potem skłoniono go do tego, aby odpoczął w pokoju gościnnym, gdzie przygotowano pościel. Staruszka, która wydawała się być dotąd nieobecną, wyciszoną, podniosła nagle wzrok na nieznajomego i oświadczyła mu, że nie godzi się, aby strudzony gość pomiędzy domowe zwierzętami schronienia szukał, kiedy wśród ludzi jest dla niego miejsce. [...]
A jeszcze muszę ci powiedzieć, że zaobserwowałem wielką przemianę w jego zachowaniu. Przypominasz sobie, kim był, kiedy tutaj przybył po ostatecznym rozstaniu się ze stronicami mojego rękopisu. Napisałem: przyjdź do nas i tak zrobił, ale potem, kiedy stal się realnym człowiekiem, przestał być sterowany przeze mnie. Zaczął nowe życie, poddając się całkowicie narzuconym mu obowiązkom, a więc: pełnił funkcję odźwiernego, recepcjonisty i sprzątacza pokojów na najwyższym piętrze, na którym oferowaliśmy noclegi. Musisz przyznać sama, że z każdego z tych obowiązków wywiązywał się należycie, by nie powiedzieć z pasją. Skromny, małomówny, skrupulatny i punktualny, wiódł życie ascetyka, kogoś, kto odkłada na bok swoje marzenia, a, i to możliwe, nie posiada własnych marzeń.
Tę przemianę zaobserwowałem przypadkowo, kiedy pewnego wieczoru nie zszedł do jadalni na kolację. Byłem tym zaniepokojony, bo wcześniej nigdy to się nie zdarzyło. Otworzyłem drzwi do jego mieszkanka na poddaszu i, niezauważony, podszedłem do niego. Zaskoczyłem go w chwili, gdy wertował jakąś księgę. Położyłem dłoń na jego ramieniu. Ocknął się i zamknął księgę, choć nie miałem zamiaru rozszyfrowywać jaka to księga tak bardzo zajęła jego uwagę, że zapomniał o wieczerzy. Wtedy wstał, odwrócił się do mnie, spojrzał mi w oczy, w których zauważyłem blask uśmiechu. O tak, oczy zdradzają stan naszej duszy, nawet jeśli spojrzeniu tych oczu nie towarzyszy żaden uzupełniający nastrój i samopoczucie gest. Odtąd Dżoko w dalszym ciągu wykonywał swoją pracę sumiennie, lecz wypełniał ją, nie tłumiąc w sobie tej dziwnej i trudno wytłumaczalnej radości. […]
[wrzesień 2012]
[02.10.2023, Toruń]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz