ROZDZIAŁ 52. POGADUSZKI
[w którym cztery miłe panie, znalazłszy się w kawiarence po obfitym deszczu, jaki spadł w Różanowie, rozprawiały o wygranym przez pana Korfantego konkursie na stanowisko dyrektora domu kultury, po czym temat rozmowy przeniósł się na panią Teresę Trojanowską, którą rozpytywały panie o charakter jej związku z panem leśniczym.]
Niemiłosiernie lunęło, choć dotąd popołudnie skrzyło się ciętym ostrzem słońca na tle soczystego błękitu nieba. Jedynie pani Krach miała parasolkę, pod baldachim której próbowały się dostać trzy pozostałe panie - byle tylko przez ryneczek przeskoczyć suchą stópką, byle przebiec uliczkę i już, już dostać się w końcu do kawiarenki.
Najpierwsza w drzwiach znalazła się pani Teresa Trojanowska - bibliotekarka, z tak szerokim uśmiechem na twarzy, jakby jakieś przymierze z deszczyskiem zawarła. Następnie próg kawiarenki przekroczyła pani Janeczka Szydełkowa, a tuż po niej pani Zofia Koteńko. Ta uchylone drzwi wejściowe podtrzymywała, albowiem żona pana radcy, Jadwiga, nie mgła sobie poradzić ze złożeniem parasolki. W końcu jednak złośliwy przedmiot ustąpił niewieściej konsekwencji i wszystkie cztery panie do kawiarnianej sali gęsim truchtem i obyczajem weszły i zaanektowały dla siebie pierwszy z brzegu stolik.
Tutaj panie, otrzepały wierzchnią odzież z deszczowej powodzi i zamówiły natychmiast kawę (z wyjątkiem pani Teresy, która zażyczyła dla siebie zieloną herbatkę), a Kawiarennik nie chcąc, aby cztery miłe panie nie popadły w jakie przeziębienie po wodnej kąpieli i czym prędzej zaspokoił pań żądania, wnosząc na tacy gorące, buchające parą napoje.
- A może tak po jakim ciasteczku? - nieśmiało zaproponował.
Nastąpiła ta przecudna, właściwa niewieściej nacji, przedłużająca się w nieskończoność chwila milczącego zastanowienia, refleksją zwana. I wreszcie…
- No co, kobiety, weźmiemy po napoleonce? - z takim zapytaniem zwróciła się do sąsiadek pani Janeczka, a te, tym razem w przykładnej zgodzie zgodziły się na tę odrobinę słodkiego szaleństwa.
Pan Adam za chwilę z napoleońskimi wypiekami się pojawił, a wzrok jego natrafił na spojrzenie pani Zofii, która zdradzała nim chęć przekazania Kawiarennikowi pewnego komunikatu. Ten jednak panią Zofię uprzedził.
- A tak, oczywiście, wiem już o tym. Pan profesor w samo południe zadzwonił do mnie, informując o tym, że pan Korfanty konkurs wygrał.
- Jak to się wieści po mieście szybko rozchodzą - zmartwiła się uśmiechnięta całym swym obliczem pani Zofia. - Znaczy się prysła bańka tajemnicy i niepokoju.
Pan Adam pokłonił się paniom, albowiem w tej samej chwili do kawiarenki weszły dwie, w stosownym wieku pary, które należało przecież znakomicie obsłużyć, gdyż to on właśnie pełnił dzisiaj kelnerską służbę na sali, próbując ze wszystkim nadążyć, co tego popołudnia nie było sprawą łatwą.
- Cieszę się bardzo, moje panie, że pan Korfanty konkurs na dyrektora domu kultury wygrał, ponoć w cuglach - przemówiła pani Zofia. - A moja radość wynika z tego powodu, że z panem Korfantym wcześniej rozmawiałam i poznałam dokumentnie jego koncepcję. To bardzo oryginalny człowiek i jego pomysły oceniam pozytywnie.
- Mówisz, Zosieńko, że jest ci ten wybór na rękę. Ja wiem o nim niewiele - westchnęła pani Janeczka - ale skoro tak mówisz, to znaczy, że masz rację stawiając na pana Korfantego.
- Ale że też zrezygnowałaś z zasiadania w komisji podczas konkursu - zdziwiła się pani Jadwiga, żona pana radcy.
- Nie mogłam, kochana, mówię ci, że nie mogłam. Przecież prywatnie optowałam za tą kandydaturą i mogłabym być nieobiektywna, ale cieszy mnie to, że pomimo tych przedkonkursowych zawirowań, pan Korfanty wygrał.
- Ja koleżankom powiem tyle - wtrąciła się do rozmowy pani Teresa - że pan burmistrz miał ciężki orzech do zgryzienia, bo podsuwano mu z różnych stron wielu kandydatów i w końcu, czy to nie mógł, czy to nie chciał zawieść poszczególnych popleczników, zdecydował się nie popierać nikogo z nich. Podobno na dzień przed konkursem zebrał całą komisję i powiedział im, żeby na nikogo się nie oglądali, a sądzili każdego kandydata według kryteriów merytorycznych.
- Przecież tak być powinno zawsze - stwierdziła pani Jadwiga.
- Ty wiesz, ja wiem, wszystkie wiemy - odmieniła przez osoby pani Zofia - ale nie bądźmy naiwne. Takie sprawy w naszym wiecie zwykle załatwia się zgoła inaczej.
- I takim oto sposobem - zauważyła pani Janeczka Szydełko - nadmiar kandydatów poprawił szanse na zwycięstwo panu Korfantemu. Jak też on się ubiera, moje kochane. Artysta w każdym calu - dodała skwapliwie.
- No cóż - westchnęła pani Zofia - i tacy się zdarzają. A teraz, moje panie, zajmijmy się merytorycznie napoleonkami.
A jakże, pojadły sobie i nawet o kolejną porcję poprosiły, dzióbnęły sobie też po kieliszeczku likierku, rzecz jasna dla poprawy trawienia, a przy tej słodkiej uczcie rozmawiały.
Pani Zofia zdała relację z pana Korfantego planów, z których bardzo do serca sobie wzięła to, że nowy dyrektor postawił na teatr a także na kurs tańca towarzyskiego. Pani Janeczka, pana mecenasa Szydełko połowica, ucieszyła się, że pod patronatem domu kultury rozwinie się idea plenerowych atrakcji. Pani Jadwiga Krach z kolei wdzięczna była temu, że pan Korfanty całkiem poważnie o otwarciu uniwersytetu trzeciego wieku myśli, natomiast pani Teresa, bibliotekarka, pozytywnie wyraziła się na temat planów goszczenia w mieście poczytnych pisarzy i poetów, tudzież organizowania cennych wycieczek kulturoznawczych.
Na zakończenie tej przemiłej i merytorycznej rozmowy, jaką raczyły się panie, głos zabrała pani Zofia, stwierdzając, że …
- Powinnyśmy kibicować panu Korfantemu w jego planach, a także zaciągnąć go czym prędzej do naszego towarzystwa, które zasiada w kawiarence, bo będzie to z pożytkiem dla stron obu.
A po kolejnym kieliszeczku ziołowego likieru przemiłe panie nie debatowały już na temat pana Korfantego śmiałych planów, lecz skupiły się nad wdzięczną postacią pani Teresy Trojanowskiej.
- Powiedzże nam, kochana, kiedyż zaprosisz do kawiarni pana leśniczego? - zapytała pani Zofia.
- O, to, to właśnie. Kiedy ujrzymy tego, co uległ wreszcie kobiecie? - dodała pytająco pani Janeczka.
- Czy to poważne uczucie? - uzupełniła ankietę pytań pani Jadwiga.
Biedna pani Teresa, choć tak nie do końca, bo wzmocniona siłą damskiego alkoholu, musiała wreszcie przyznać, że sprawy z panem leśniczym wyglądają bardzo poważnie, czego by się po sobie, a także po nim, nigdy nie spodziewała, ba, nadto przebiegają w arcyszybkim tempie, co jest już wręcz niewytłumaczalne, aby w takim wieku… w takim wieku…
- Moja droga - spostponowała pani Zofia - toż ja z panem doktorem, co dzisiaj użycza mi swego nazwiska, o całe wieki starsza jestem od ciebie…
- No właśnie, pani Zosieńko - weszła w słowo pani Zofii Teresa - no właśnie… jak u państwa te małżeńskie sprawy się przedstawiają… znaczy się nie mam na myśli, no wie pani… tak ogólnie zapytuję…
- Tak ogólnie, pani Teresko, to narzekać nie mam prawa. Pasujemy do siebie, to człowiek ze złota… ale… licho nie śpi, w pewnych ryzach trzymać trzeba. Myślicie o małżeństwie?
Pani Teresa przeciągle westchnęła, a co takie westchnienie oznacza… trzy siedzące przy stoliku z panią Trojanowską panie odgadły w mig.
I chyba każdy rozpoznałby znaczenie tego westchnienia.
[pomysł i napisanie tego rozdziału miało miejsce dnia 17.04.2016 roku w Beauvais we Francji]
[26.06.2022, Toruń]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz