ROZDZIAŁ 51. RYZYKO
[w którym po przekazaniu przez pana mecenasa Szydełko prześwietnej wiadomości o wygranym przezeń procesie dowiemy się, jak to ryzyko stanowi ważną część człowieczego życiorysu; będzie przy tym opowieść o niejakim panu Kołodziejczaku, który wraz ze wspólnikiem otworzyli interes dwukołowy w Różanowie]
Mecenas Szydełko promieniał z radości, co przecież nie tak często mu się zdarza w towarzystwie… no, chyba że napotka w radcy Krachu sojusznika, który każdy dobry nastrój przyjaciela jest w stanie potroić. Nie inaczej było tego najcieplejszego w tym roku dnia, gdy słońce nad miasteczkiem, choć to kwiecień, zaświeciło czerwcowo.
Jednakowoż nie sama prześliczna pogoda w radosny nastrój pana mecenasa wprawiła, lecz niedawne wspomnienie wygranej przez niego w wojewódzkim mieście sprawy, jaką toczył w imieniu pewnej niebogatej pani, którą podły kamienicznik do tego stopnia prześladował, że gotowa już była pod pociąg się rzucić. Pan Szydełko wydarł ową panią z pazur krwiożerczego spekulanta. Nadto wykazał przed sądem jego ze światem przestępczym powiązania i doprowadził, o dziwo, wszczęcia postępowania, które jeśli się odbędzie, istnieje szansa, że pan spekulant spędzi czas jakiś w odosobnieniu; w tym dopiero co skończonym zalękniona pani otrzyma materialną satysfakcję za poniesione szkody.
- Panowie - odezwał się pan mecenas - moja radość byłaby niepomiernie większa, gdyby ta moja ostania potyczka była li tylko wyjątkiem. Niestety takich spraw jest mnóstwo, a i sądy nie wykazują dosyć zrozumienia dla pokrzywdzonych.
- Przyznam panu rację, mecenasie - wtrącił inżynier Bek. - Raz, że sprawy toczą się latami, a dwa, że siła pieniądza, przykro mi to mówić, robi swoje.
- To prawda - potwierdził doktor Koteńko - sąd nie ma dobrej reputacji. Podobnie jest ze służbą zdrowia, niestety.
- Na temat sądów, można by pisać wiele, panowie - wyrzekł radca Krach. - Wiem coś o tym, lecz spróbujmy się dzisiaj ucieszyć, z twojego zwycięstwa, mecenasie.
- Po to was właśnie zaprosiłem - westchnął pan Szydełko i następnie zwrócił się do nadchodzącego ku nim Kawiarennika. - Nareszcie… przysiądź się do nas, przyjacielu.
Pan Adam pospieszył z odsieczą, przynosząc na tacy pięć dumnie buchających aromatem kaw.
- Przekonajcie się, panowie, jak wam będzie smakować kawa z wanilią, goździkami i kardamonem… na kolumbijskiej ziemi wyrosła i dojrzała, rzecz jasna - a potem bezpośrednio do mecenasa z uszanowaniem powiedział:
- Gratuluję, szczerze ci, przyjacielu, gratuluję tego sukcesu.
Pan mecenas pozwolił sobie dłoń uścisnąć.
- Odetchnąłem z ulgą, panowie, odetchnąłem, bo już mi się wydawało, że nie jestem w stanie udowodnić tego szantażu. Zaryzykowałem sprawdzenie bilingu i… udało się. W ostatniej chwili się udało, a potem… potem poszło jak z płatka.
- Miło to słyszeć - panowie - odezwał się pan inżynier. - Bywają takie przypadki, w których odrobina ryzyka nie zaszkodzi, nawet w kwestiach technicznych, na których najbardziej się wyznaję. Weźmy na ten przykład tę sprawę związaną z zalewem na rzeczce. Podpowiedziałem, jak to uczynić i posłuchali. A to jeden pan z urzędu, co to najlepiej w świecie z ekologią jest obeznany, upierał się, że zalew poczyni spustoszenia w przyrodzie, inny samowolę budowlaną mi zarzucił i pod sąd chciał mnie podać, jeszcze inny oświadczył, że niepotrzebnie naraziłem ciżemkowskich mieszkańców na koszty, bo woda w zalewie (on wie przecież najlepiej) nic a nic się nie utrzyma.
I co? Teraz, kiedy przepływ wody w rzeczce jest kontrolowany, a woda w zbiorniku rozlała się tak, jak przewidywałem, to sam przewodniczący miejskiej rady, kiedy na własne oczy zobaczył przedsięwzięcie, pochwalił je i nawet pożałował tego, że wcześniej żaden z rajców miejskich nie wpadł na ten pomysł. A ten radny - ekolog to ze zdziwieniem zauważył, że nad rozlewiskiem, od strony lasu, rozsiadły się szare gęsi i wodne kaczki i jak dotą, wcale nie zamierzają się stamtąd wynosić.
- A ja, inżynierze, kiedy już jesteśmy przy tej sprawie - napomknął radca Krach - agituję za zakupem narybku, głównie karpi i złocistych karasi. Ufam też, że i szczupaczki i leszcze zagoszczą tam na stałe. Jednym słowem, ryzyko w trójnasób się opłaciło.
- A ja panom powiem - wtrącił się do rozmowy Kawiarennik - że rzadko ryzykuję i muszę przyznać szczerze, że w kwestii zatrudnienia Michała i Karoliny - tych młodych po szkole do kawiarni - to miałem obawy. Ale pani Rybotycka mnie przekonała. Młodzi są, bez doświadczenia, ale widać, że z pasją traktują swoją pracę. Prędzej czy później do nich świat należał będzie, mówiła, ryzyko jest, to prawda, ale w końcu każdy się w swoim życiu, w swojej pracy sprawdzić się musi i nie zawsze to prawda, że kiedy wyciągniesz dłoń do kogoś, ten całą rękę pochwyci… tak mówiła. I sprawdziło się, panowie, no mam taką nadzieję, że z serwowanych przez tych dwoje posiłków jesteście zadowoleni…
Poszum aprobaty.
-… a myślę już o zatrudnieniu kolejnej osoby, bo klientów raczej przybywa, a także o urlopach wypada pamiętać.
- I ja coś wiem na temat ryzyka, przyjaciele - odezwał się z kolei pan doktor Koteńko - choć w mojej profesji należy uważać i nie działać pochopnie. Parę razy zdarzyły mi się nieprzespane noce po tym, jak nie mogłem dociec skąd u takiego a takiego pacjenta wzięła się dana dolegliwość. Wstawałem tedy w nocy i wertowałem dostępną mi literaturę medyczną. I… panowie, doznawałem olśnienia. Każdy przypadek jest inny, a czasami typowe objawy choroby nie odpowiadają konkretnej dolegliwości. A może, myślę sobie, mam do czynienia z początkiem choroby, która jeszcze nie zdradza typowych dla niej symptomów? Raz mi się zdarzyło zadzwonić do pacjenta nazajutrz po jego wizycie u mnie, gdyż stwierdziłem, że jego schorzenie w inny sposób powinno być leczone. Ryzykowałem przy tym, bo aby mieć całkowitą pewność, że nie pobłądziłem, należałoby pacjenta poddać długiej, szpitalnej obserwacji. Jakże byłem potem szczęśliwy, gdy już po tygodniu zażywania przez pacjenta zaordynowanych mu leków, stwierdziłem znaczne polepszenie stanu jego zdrowia. Trafiłem, moi panowie, trafiłem.
- A ja myślę, przyjaciele - wyrzekł pan radca Krach - że pan doktor to bardzo często trafia do celu z diagnozą.
- To doświadczenie, moi panowie, doświadczenie - uspokajał doktor Koteńko. - W końcu ma się te swoje lata praktyki i wtedy większe prawdopodobieństwo, że ryzyko się opłaci.
- Tak pan sądzi, doktorze? - kontynuował pan radca. - A co by pan powiedział na te zamiary pana Kołodziejczyka. Na Podrzecznej mieszka, niedaleko pańskiej posiadłości.
- A właśnie, właśnie, znam sprawę - wtrącił pan Adam.
- Pan Kołodziejczyk jest moim sąsiadem, to prawda, lecz w czym rzecz, nie wiem… zresztą rzadko do mnie zachodzi, więc skąd miałbym wiedzieć? - zastanowił się pan doktor.
- To młody człowiek, sporo przed trzydziestką, panie doktorze. A pracował w tej firmie za miastem produkującej rowery. Firma splajtowała - objaśniał pan radca. - Nie wiem, jak do tego doszło, podobno zawiódł zagraniczny kontrahent, mniejsza o to… stanęło na tym, że ostatni zwolnieni pracownicy zamiast pensji, ucieszyli się rowerami. Ba, proponowano im też zakup tychże po wielce zaniżonej cenie. Żal było tych zwolnionych pracowników, bo nie wszyscy nową robotę dostali, ale… wracając do Kołodziejskiego, ten wraz z kolega z rowerowej branży (jego nazwiska przypomnieć sobie nie mogę), dostali i wykupili osiemdziesiąt sztuk rowerów po naprawdę zniżkowej cenie i zaczęli je instalować po mieście.
- To prawda - potwierdził Kawiarennik - obaj u mnie byli.
- Jak to ma wyglądać z tymi rowerami? - zapytał pan mecenas, nie będący, podobnie jak doktor Koteńko, „w temacie”.
- Otóż ci dwaj panowie - ciągnął swój wywód pan radca - umyślili sobie, że w kilku miejscach w mieście rozlokują punkty, z których można będzie wypożyczać te rowery do jazdy po mieście i okolicach. Nie zainstalowali jeszcze automatów do pobierania rowerów, lecz poumawiali się z właścicielami poszczególnych obiektów w mieście, że pozostawią u nich klucze do kłódek, aby korzystający mogli korzystać z tych welocypedów za niewielką opłatą. A trzeba wam wiedzieć panowie, ze każdy rower wyposażony będzie w całkiem przyzwoitych rozmiarów kosz, przydatny choćby na zakupy
- To prawda - powtórzył pan Adam. - U mnie też będzie takie miejsce… taki mały parking rowerowy. Podjąłem się tego zadania całkowicie bezpłatnie, aby opłaty za korzystanie z tego ekologicznego środka lokomocji były na każdą kieszeń. Pod koniec kwietnia to wszystko ruszy.
- To doskonały pomysł - zachwycił się pan doktor Koteńko.
- Doskonały, ale i obarczony pewnym ryzykiem - uśmiechnął się pan radca - ale ja, na ten przykład, gorąco go popieram.
- Ja również, panie radco - poparł pan Kracha pan inżynier, a zaraz potem pochwalił wyśmienitą kawę.
- A co byście powiedzieli na to, przyjaciele, abyśmy tak wszyscy, jak tutaj jesteśmy, a może i z innymi, co ich dzisiaj nie ma z nami, wybrali się kiedy na majówkę tymi rowerami… ot do Ciżemek, nad wodę, do koni?
Propozycji pana radcy Kracha przez aklamację przyklaśnięto.
[pomysł i realizacja tegoż odcinka opowieści nastąpił 06.04.2016, w Kamen w Niemczech]
[19.06.2022, Toruń]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz